Bodo
Ocena
serialu
6,4
Niezły
Ocen: 456
Oceń
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10

"Bodo": Ramię w ramię z matką

Po śmierci męża to syn staje się jej jedyną miłością. Pozornie poważna, stanowcza i zimna, pani Junod zrobi dla niego wszystko... Agnieszka Wosińska w roli matki Eugeniusza Bodo sprawdza się znakomicie.

To imię do Pani przylgnęło. Była już Pani Dorotą w "Klanie", "Ratownikach", teraz jest w "Bodo".

- Najwyraźniej mnie "polubiło". Zwróciłam na to uwagę produkcji, zwłaszcza że mieliśmy wybór. Pani Junod była aż trojga imion: Jadwiga, Anna, a dopiero trzecie z nich to Dorota. Musieliśmy jednak pozostać przy nim, jako że stanowiło człon pseudonimu, jaki przyjął jej syn. Bodo to skrót od słów Bogdan i Dorota.

W rolę Pani syna znów wciela się Tomasz Schuchard. Poprzednio był nim w "Ratownikach".

Reklama

- Widać jest coś na rzeczy. Może pokrewieństwo dusz? Nie mam nic przeciwko temu, granie z Tomkiem to przyjemność, konkret i profesjonalizm.

Pojawił się w 5. odcinku. Pani jest tu od początku do końca, na przestrzeni lat. Wymagało to specjalnych zabiegów?

- O tak. Musiałam przefarbować włosy na czarno, by potem lepiej było widać postępującą siwiznę. Z czasem dorabiano mi coraz więcej zmarszczek, aż w końcu zmieniam się tak, że samą siebie trudno mi poznać! Muszę przyznać, że to, co mi zafundowano w "Bodo", stanowi majstersztyk charakteryzacji.

Jak Pani się w niej czuła?

- Strasznie! Plastiki, którymi pokrywano moją twarz, śmierdziały przeokropnie, a ściąganie ich to był koszmar! Zdjęcia z metamorfozy zachowałam w telefonie i chętnie pokazuję znajomym.

Przenosimy się w czasie o wiek wstecz, była więc okazja do "przebieranek". Chyba sama frajda?

- Pewnie! Marzeniem każdego aktora jest kostium. To mocna rzecz, która pozwala poczuć rolę. Jak dotąd zetknęłam się z nim w filmie tylko raz i to na chwilę. Jeszcze przed szkołą teatralną statystowałam w "Modrzejewskiej". Tu suknie dla mnie sprowadzano z Barrandova (wytwórnia w Czechach) i Londynu, w większości były autentyczne, przedwojenne, ze śladami po molach.

Do tego fryzury, makijaż...

- Nie do końca byliśmy wierni realiom epoki. W przeciwnym razie musiałabym - w kilku pierwszych odcinkach - występować sauté, bez makijażu. Dopiero po I wojnie kobiety zaczęły się malować. Gdyby się tak bawić w dokumentalistów, można się w naszym serialu dopatrzyć nieścisłości. Nie jest to dzieło przypadku, lecz decyzja twórców. Nie silimy się na kalkę tamtych czasów. Opowiadamy o nich językiem współczesnym, całość ilustruje nowoczesna muzyka. Taki styl narracji jest bliższy odbiorcy. Oczywiście fakty historyczne pozostają bez zmian.

Na przykład to, że matka, początkowo przeciwna dążeniom syna, stała się jego największą fanką.

- Bała się. Niegdyś tancerka, uciekła z domu, by realizować swe ambicje artystyczne i kiepsko na tym wyszła. Chciała więc jedynakowi oszczędzić złego losu. Jeśli już jednak stało się tak, że został artystą, wspierała go nie tylko słowem, ale i wspólnym działaniem w biznesie. Była producentem, prowadziła własną knajpkę koło Uranii, wytwórni syna. Szli ramię w ramię. Taka to była matka: prężna, operatywna, pełna siły. Nie - wzorem ówczesnych dam - mimoza, co to tylko kwiatki podlewa i wyszywa wzorki na tamborku.

Historia nie ma happy endu. Karierę syna i jego sielskie życie przerwała II wojna światowa.

- To matka wysłała go na Wschód, w obawie prze Niemcami. Trafił do Sowietów. Jest taka scena, kiedy spotyka się ze współwięźniem syna z łagru, robi wszystko, by go wyciągnąć. Jedna z hipotez zakłada, że działania te, zamiast pomóc, pogorszyły tylko sytuację, bo sowieckie myślenie było takie, że skoro to ktoś tak ważny, że się o niego starają, to znaczy, że burżuj, czyli wróg. Bodo został zamordowany w 1943 roku. Matka przeżyła syna o rok. Najdłużej z nich przy życiu pozostał pies - widziano go, jak błąkał się w Powstaniu Warszawskim.

J. Majewska

Tele Tydzień
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy