"Bodo": Miał wielkie serce...
Przyszedł na świat w 1989 roku, a więc 90 lat po słynnym amancie Eugeniuszu Bodo (1899). Twierdzi, że świat gwiazd kina i teatru niewiele się zmienił.
Oglądamy Cię w serialu o życiu najpopularniejszego amanta polskiego kina 20-lecia międzywojennego. Przypadł Ci zaszczyt grania legendy...
- A konkretnie prapoczątków legendy. Moja rola polega tu na opowiadaniu o trudach i przeszkodach, które przyszły Bodo, wówczas po prostu Bodzio Junod, musiał pokonać, by stać się tym, kim się stał.
Jak zaczęła się jego kariera?
- Początek XX wieku, ojciec, Szwajcar, z wykształcenia inżynier, zajmuje się z powodzeniem działalnością kulturalną. Prowadzi w Łodzi własny teatr Urania, gdzie mały Bodzio "bawi się" w aktorstwo, ale nikt nie traktuje tego poważnie. Wręcz przeciwnie. Tzw. "środowisko" jest zdania, że się do tego nie nadaje, nie ma talentu, wyglądu. Chłopak się jednak nie poddaje. Dużo pracuje, ćwiczy, uczy się sam. W końcu ucieka z domu, żeby spróbować sił na scenach stolicy, chce udowodnić, że jest coś wart, że wbrew wszystkiemu zostanie aktorem. Myślę, że to historia nieznana szerszej widowni, a przecież fascynująca. Dlatego jestem szczęśliwy, że mogłem ją zaprezentować innym. I na tym się moje zadanie kończy. Dalej "przejmuje pałeczkę" mój znakomity kolega Tomek Schuchardt. To on wciela się w dorosłego Bodo: od początków oszałamiającej kariery po tragiczny koniec w sowieckim łagrze w czasie II wojny światowej.
To zrozumiałe, że młodszego i starszego Bodo grają aktorzy w różnym wieku. Tyle że Was dzieli tylko 2,5 roku!
- Też się dziwiłem - do czasu, aż zobaczyłem, jak to wypadło. Tomek wygląda nader wiarygodnie, rzekłbym - nobliwie, szczególnie z upływem lat w serialu. Ja zaś prezentuję się jak 17-latek, co zresztą mnie bardzo cieszy.
Zwłaszcza w szkolnym mundurku!
- Jest dokładnie taki, jakie się wówczas nosiło. Warto wspomnieć, że każdy detal w serialu był z precyzją dopracowany. Także kostiumy, które Magda Biedrzycka (znakomita profesjonalistka!) i cała ekipa dziewczyn kompletowały z myślą, by w każdym calu odzwierciedlały epokę.
Bodo urodził się 90 lat przed Tobą, a świat zmienił się nie do poznania!
- To prawda - niesamowite uczucie, jakby się wsiadło w wehikuł czasu! Z drugiej strony, zastanawiając się nad tym, jak wyglądało kino i teatr wtedy i dziś, dochodzę do wniosku, że choć mamy coraz nowocześniejszy sprzęt, to w gruncie rzeczy emocje, ambicje, stres, chęć zaskoczenia widza, zdobycia go, zapisania się swą twórczością w ich świadomości, wybicia na szczyt, bycia - nie bójmy się tego słowa - gwiazdą, pozostały niezmienne.
Bohaterowi Waszego serialu udało się to w 100 procentach!
- Był ku temu, jak mało kto, predysponowany. Poliglota, obdarzony wyjątkowym czarem, charyzmą, ambitny, pracowity. Jego największą pasję, poza teatrem i kabaretem, stanowił film. Zagrał w 32 tytułach, dwa wyreżyserował, do sześciu napisał scenariusze. Ale to tylko ułamek jego osiągnięć i zasług. Realizował się jako producent filmowy, był współwłaścicielem kilku wytwórni, animatorem życia artystycznego. A przy tym bożyszczem tłumów, celebrytą. W roku 1932 zdobył tytuł Króla Aktorów Polskich, a w 1936 Króla Mody. Tuż przed wybuchem wojny otworzył własną kawiarnię, Cafe Bodo, i to wystarczyło, by przybywały do niej tłumy. Myślę, że gdyby żył w naszych czasach, byłby najlepiej opłacanym aktorem reklam luksusowych zegarków i aut. Miał wielkie serce. Pomagał innym, opiekował się Domem Artystów Weteranów Scen Polskich w Skolimowie, gdzie do dziś są po nim pamiątki.
Brzmi jak opowieść o wielkiej gwieździe rodem z Hollywood!
- I pewnie by nią był! W 1939 roku podpisał lukratywny kontrakt z wytwórnią amerykańską, ale stało się, jak się stało. Bodo zmarł w wieku 44 lat z głodu i wycieńczenia w łagrze położonym 900 km na wschód od Moskwy. Próbował się wykpić od wywózki szwajcarskim paszportem, ale to tylko pogorszyło sprawę. Kolejna postać w historii świata, która została pogrzebana za wcześnie, postać jakże ważna dla naszej kultury.
J.Majewska