Im taniej, tym fajniej!
- Sylwia ma już ugruntowaną pozycję: potrafi utrzeć nosa wójtowi, nie boi się miejscowej mafii, a kiedy trzeba, pomoże rozsądzić trudny spór - mówi o bohaterce serialu "Blondynka" Julia Pietrucha.
Piękna dziewczyna o dobrym sercu, która boi się wyjść na naiwną blondynkę. Taka była na początku... Jak bardzo od pierwszej serii "Blondynki" zmieniła się grana przez panią Sylwia Kubus?
- Przede wszystkim moja bohaterka stała się częścią lokalnej społeczności, wgryzła się w nią i nie ma poczucia, że jest w Majakach jedynie na chwilę. W przeciwieństwie do pierwszej części serialu, budzi u większości mieszkańców szacunek i respekt. Tylko sprawy uczuciowe wciąż ma nieuporządkowane. Lecz pojawienie się w jej życiu fotografa Krisa (Mariusz Ostrowski) nieco zmieniło tę sytuację.
Zachowuje pani do niej dystans, czy przeciwnie - zdążyła pani tę postać polubić?
- Lubię ją, bo jest sympatyczną, otwartą na świat kobietą. Pojawia się w dość zamkniętej społeczności miasteczka Majaki - pełnej stereotypów i najrozmaitszych uprzedzeń. I łamie zasady, które wydają się nie są do złamania! W drugim sezonie spotyka też pokrewną duszę w osobie dawnej gwiazdy estrady [w tej roli Liliana Głąbczyńska-Komorowska - red.], która w podupadającej willi prowadzi przytulisko dla psów.
Praca ze zwierzętami na planie nie sprawiała pani większych kłopotów?
- Zwierzęta są czasami nieprzewidywalne i nie wiadomo, jak w danej chwili się zachowają, ale nie miałam z nimi żadnych poważniejszych problemów. Lubię zwierzaki i nie przeszkadzało mi na przykład to, że mają specyficzny zapach. Oczywiście obcując z nimi, trzeba na pewne rzeczy uważać, ale na planie był z nami zawsze weterynarz, służąc dobrą radą i pomocą.
Oglądaliśmy panią w filmach "Tatarak", "Jutro idziemy do kina" i "Miasto z morza", a także w serialach "Galeria" czy "Regina". Teraz jest pani przemiłą Sylwią. Łatwo się gra taką postać?
- To pozytywna bohaterka. Nad tego typu rolami - nie posiadającymi dużych psychicznych obciążeń, z którymi oczywiście chciałabym się zmierzyć - pracuje się nieco łatwiej. W Polsce jednak przypisuje się zazwyczaj aktorowi łatkę, szufladkuje się go, więc po 1. sezonie "Blondynki" chciałam złamać wizerunek dobrej i ciepłej pani weterynarz. Między innymi dlatego zdecydowałam się zagrać w "Galerii", gdzie pojawiłam się jako negatywny charakter - rozpieszczona egoistka Anita Woydatt.
Ma pani swój ulubiony typ ról?
- Nie, bo ciągle gram dziewczyny w moim wieku (śmiech). Bardzo miło wspominam pracę przy "Jutro idziemy do kina", "Mieście z morza" czy "Tataraku". Plusem tego zawodu jest to, że poznałam piękne miejsca w naszym kraju, do których później często wracałam.
Podróże to największa z pani pasji?
- Zdecydowanie! Nie jeżdżę na wczasy typu all inclusive, tylko sama organizuję sobie wyprawy. Z plecakiem, bez makijażu, śpiąc w tanich hostelach doświadczam przeróżnych, często ekstremalnych sytuacji, poznaję ciekawych ludzi. Omijam typowo turystyczne szlaki, często poruszam się autostopem. Wychodzę z założenia, że im taniej, tym fajniej! A swoimi wrażeniami z wojaży dzielę się z fanami na moim facebooku. Serdecznie tam wszystkich zapraszam!
Jaki jest pani ulubiony region?
- Uwielbiam Azję z jej otwartością i życzliwością ludzi. Zwiedziłam ostatnio Sri Lankę. To kraj jeszcze nie zadeptany przez turystów. Ludzie są tam niezwykle serdeczni, dużo z siebie dają, nie oczekując nic w zamian.
Rozmawiał Artur Krasicki