Blondynka pachnie snem
"Blondynka" święci triumfy wśród widzów. To kolejny serial dziejący się na polskiej wsi, który szturmem zdobył sympatię widzów. Dlaczego tak kochamy serialową prowincję?
Polska uwielbia wieś. Uwielbia ją sławić, uwznioślać, uwielbia o niej marzyć. Mieszkać może już nie bardzo, ale podziwiać z daleka, niczym rajskiego ptaka - jak najbardziej.
To co chcemy zobaczyć w obrazie wsi polskiej odbija się wyśmienicie w wierszu Józefa Czechowicza "Na Wsi": "Na wsi // Siano pachnie snem //siano pachniało w dawnych snach // popołudnia wiejskie grzeją żytem // słońce dzwoni w rzekę z rozbłyskanych blach // życie - pola - złotolite(…)" - taka tęsknota za idyllą wprost z "Pana Tadeusza".
Oczywiście przekłada się to także na produkcję filmową i telewizyjną w naszym kraju. I to z gwarancją sukcesu kasowego.
"Wiejski boom" - jeżeli możemy tak nowomodnie określić zjawisko obopólnej miłości między taśmą filmową a wsią - rozpoczął się pewnie od trylogii Karguli i Pawlaków ("Samych swoich", "Nie ma mocnych", "Kochaj albo rzuć"). Losy przesiedlonych chłopskich rodzin, łączące dramaty historyczne ze śmiechem i życiowymi mądrościami, wygrały serca polskich telewidzów, stając się najbardziej ukochanymi, obok filmów Stanisława Barei, komediami w kraju.
Kargule i Pawlaki wytyczyli nowy wzór opowiadania w kinie o polskiej wsi, oderwany od bogoojczyźnianego dyskursu, który wieś związał ze źródłem niepokalanej polskości, jeszcze w okresie romantyzmu. Wspominamy o "Samych swoich" i ich kontynuacjach, jeszcze z jednego powodu. Twórcą scenariuszy tych niezapomnianych komedii jest Andrzej Mularczyk, który stoi także za sukcesem serialu "Blondynka".
Ten zasłużony i płodny scenarzysta, jak nikt inny umie przenosić widza na prowincję, której nie da się nie pokochać.
"[W produkcjach dziejących się na wsi - dop. red.] jest naszość - są nasze problemy i śmiesznostki. W serialach nakręconych według formatów często jest obcość, a ludziom jest bliższe to, co własne, w tym się rozpoznają" - powiedział Mularczyk w rozmowie z Donatą Subbotko.
Widać więc, że mimo sukcesów seriali opartych na zagranicznych wzorcach, w polskim widzu drzemie cały czas chęć "słuchania piosenek z własnego podwórka". Woli on się przenosić na łono krajowej przyrody Majaków, czy Wilkowyj, niż do laboratoryjnie czystych apartamentowców, z wizji TVN-owskiej Warszawy.
Potwierdza tą tezę oglądalności i ruch fanowski jak wciąż żyje wokół "Rancza", potwierdza to też sukces "Blondynki", którą średnio ogląda 5,5 mln widzów.
Jaka więc jest ta wieś, którą tak kochamy w serialach? Gdzie drzemie jej magia?
W Wilkowyjach, gdzie dzieje się akcja "Rancza" mamy do czynienia z połączeniem stereotypów wiejskiego pożycia z liberalnym podejściem głównej bohaterki. Lucy, która przyjechała z Ameryki, nie tylko wprowadza powiem wielkiego świata w Wilkowyjach, ale i uczy się ludowych mądrości, jakie oferują jej mieszkańcy serialowej wsi.
Jedną z głównych kreacji w "Ranczu" jest podwójna rola Cezarego Żaka, który odgrywa duet proboszcza i wójta - braci bliźniaków.
Stanowią charakterystyczny duet o takim potencjale, że w zasadzie jest to komediowy samograj. Mimo, że obaj to egocentryczni manipulanci, nie można nie darzyć sympatią tych panów.
Bowiem, w obrazie Polskiej wsi kreowanej przez telewizję, widz zawsze odnajduje ukojenie, a nie zagrożenie. Dlatego też nawet postacie negatywne (jak wspomniany wójt) zawsze pozbawione są cech niebezpiecznych, a ich intrygi mają w sobie coś z dobrodusznych podchodów.
Nie inaczej sprawa się ma z chyba najbardziej charakterystycznymi bohaterami "Rancza" - pijaczkami spod sklepu. Może i złodzieje i recydywiści (jak Solejuk), ale nasi, swojscy złodzieje. Czas im upływa na stoickich, filozoficznych rozważaniach przy butelce popularnego mamrota, zamiast na rozbojach i pobiciach.
Filozofowie mamrota:
Takie obrazki, jako żywo, przypominają nam zabiegi znane z czeskich komedii, czyli przedstawianie wszelkiej maści podejrzanych indywiduów, jako w swojej istocie osób całkiem sympatycznych i w głębi duszy dobrodusznych nawet.
Połączyć w udany tandem wiejską sielankę z wielkomiejską opowieścią udało się serialowi "Złotopolscy", którego akcja toczy się zarówno Warszawie, jak i fikcyjnych Złotopolicach.
Wiejski dworek rodziny Złotopolskich jest prawie jak ten z "Pana Tadeusza". W nim tradycja wzrasta i spokój panuje. Oczywiście bohaterowie borykają się tam wciąż z problemami, ale "nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło".
Naszym ulubionym, uosabiającym spokój i równowagę wiejskiego światopoglądu, był duet Dionizego i Listonosza Józefa, świetnie odgrywany przez, nieżyjących już, Henryka Machalicę i Jerzego Turka. Ich napoleońskie narady były stałym motywem serialu i oglądając je, nie można było nie uśmiechać się z wielką sympatią.
Taki brak pośpiechu, planowanie skromnych poczynań z wielkim nakładem uwagi i dowcipem to nieodzowny element obrazu Złotopolic. We wsi, oczywiście nie zabrakło też miejsca dla sklepu, pod którym można wypić piwo, plotkujące kumy i mądrego księdza (w którego wcielał się, także wyśmienity, ks. Kazimierz Orzechowski).
Majaki, w których toczy się akcja "Blondynki" idealnie wpasowują się w telewizyjny wzór przedstawień wiejskich perypetii. Mimo, że dzieją się tam rzeczy często tragiczne, to zawsze możemy spotkać bohaterów tworzących zabawny folklor. Adoratorzy Sylwii - czyli tytułowej blondynki - są zabawni i nieporadni. Zupełnie nie wiedzą jak mogą zaimponować dziewczynie z Warszawy. Krzysztof Kiersznowski jako Pula-Hula wciąż opowiada dość drastyczne anegdotki, które aż kipią od złotych myśli spod strzech, a Goraj zawsze gdzieś biegnie z psami.
Scenarzysta serialu, Andrzej Mularczyk, nie wyobrażał sobie jednak swoich Majaków, jako tak idyllicznego obrazka.
Zobacz zwiastun jednego z odcinków "Blondynki":
"Blondynkę napisałem 10 lat temu, licząc, że będzie to obraz naszej ściany wschodniej, taki podmalowany nowoczesnością PRL. Producent Józef Węgrzyn uwierzył w prawdę tej opowieści. Tylko że teraz obowiązuje ładność i sznyt, więc telewizja zrobiła wszystko, żeby ten serial nie był zbyt przaśny. Mnie żal tej straconej dokumentalności, która była w tle i w bohaterach tej opowieści. Ale sielanki tam nie ma - na sielankowym tle dzieją się rzeczy pełne grozy i rozpaczy" - powiedział Andrzej Mularczyk w wywiadzie dla "Gazety Wyborczej".
I taki chyba właśnie obraz serwuje nam telewizja, za każdym razem gdy podróżujemy z nią na polskie wsie - małe ojczyzny, gdzie sielankowe opakowanie, kryje pod spodem uniwersalne, codzienne problemy. Czasem też prawdziwe tragedie. Jednak mimo to, polska wieś mocna swym romantycznym rodowodem, stanowi konstrukcję tak mocną, że żadna moralna degrengolada jej nie straszna.
Przegapiłeś jeden z odcinków "Blondynki"? Zajrzyj do działu opisów i bądź na bieżąco!