Roma Gąsiorowska: Kocham swój zawód, ale dzieci zawsze były najważniejsze
Nie ma łatwego życia. Praca wyniszcza ją fizycznie i emocjonalnie, relacje z córką się psują. To wszystko sprawia, że Ewa Krawiec, twarda policjantka z wydziału kryminalnego, jest coraz bardziej zagubiona. W tę postać w trzecim sezonie popularnego serialu "Belfer" wcieliła się Roma Gąsiorowska. Rola jest idealnie skrojona pod nią, bo wielokrotnie udowodniła, że granie skomplikowanych bohaterek to jej specjalność. W rozmowie z PAP Life aktorka mówi, dlaczego zależało jej na tej roli, jak wychowuje swoje dzieci, dlaczego ważna jest dla niej niezależność i po co jej własna szkoła aktorska.
Podobno bardzo chciałaś zagrać w trzecim sezonie "Belfra". Dlaczego?
Roma Gąsiorowska: - Przede wszystkim chciałam się spotkać na planie z Łukaszem Grzegorzkiem, którego bardzo cenię za jego poprzednie filmy. Kiedy dowiedziałam się, że to on będzie reżyserował trzeci sezon "Belfra", był to dla mnie impuls, żeby powalczyć o rolę. Oprócz mnie na casting zaproszono kilka świetnych aktorek. Dostałam opis postaci, spotkaliśmy się na zdjęciach próbnych, dowiedziałam się, w jaki sposób będzie prowadzony trzeci sezon. To wszystko ma znaczenie, bo kiedy po dłuższej przerwie wraca się do tak ambitnego serialu jak "Belfer", który cieszył ogromną popularnością, oczekiwania są wysokie. Do tego postać Ewy Krawiec jest, moim zdaniem, niezwykle współczesna, ciekawie napisana. Nie zawsze zgadzam się z jej wyborami, wiele nas różni, ale mam wrażenie, że w jakimś sensie jest mi bliska. Lubię takie wyzwania i nie zawiodłam się.
Ewa Krawiec jest policjantką wydziału kryminalnego, samotnie wychowuje nastoletnią córkę, z którą ma trudne relacje. Co jest w niej bliskiego tobie?
- Każda kobieta, która pracuje zawodowo i jest mamą, na co dzień musi podejmować decyzje, jak gospodarować swoim czasem, swoją energią. Jeśli chce się realizować zawodowo i mieć życie rodzinne, ma tak naprawdę dwie drogi: albo postawi na karierę, a wtedy życie rodzinne będzie na drugim miejscu, albo odwrotnie: rodzina będzie priorytetem, a praca na dalszym planie. Pogodzić te dwa światy można, ale zawsze trzeba wiedzieć, co jest priorytetem. A z Ewą Krawiec łączą mnie absorbujące zawody. Aktorstwo jest wymagające, sama siebie nazywam komandosem wyszkolonym w przeróżnych trudnych sytuacjach, zdarza się, że na planie spędzam wiele godzin w trudnych warunkach. Jednak nie można tego porównać do prawdziwych zagrożeń, jakie niesie praca policjantki z wydziału kryminalnego, która na co dzień ryzykuje swoim zdrowiem i życiem. Ja zawsze mogę w czasie zdjęć powiedzieć: "stop, dalej nie biegnę, boli mnie noga", a kolega, który mnie goni jako bandyta, nie dopadnie mnie wówczas, bo reżyser powie "stop". Zagrożenie nie jest realne.
Mówisz, że można mieć albo udaną karierę, albo udane życie rodzinne. Ale przecież ty masz jedno i drugie - osiągnęłaś sukces w zawodzie, a do tego jesteś mamą dwójki dzieci. Jak ustaliłaś priorytety?
- Dla mnie są jasne - dzieci są najważniejsze. Kocham swój zawód, ale dzieci zawsze były i będą najważniejsze. Ich dobro, poczucie bezpieczeństwa, szczególnie w sytuacji, kiedy uprawiam taki zawód. Aktorom trudno jest pogodzić pracę z życiem rodzinnym. Mi się wydaje, że im mniej ciśnienia, tym więcej do nas przychodzi. Ja tego ciśnienia na karierę nigdy nie miałam. Kariera to chwila, praca to część życia, ważna, ale tylko część, a nie całe życie. To, co jest dla mnie najważniejsze, to relacje, więzi, to co budujemy z bliskimi, to rozwój w wielu innych dziedzinach, nie tylko w zawodzie. Dla mnie priorytetem jest również obcowanie z właściwymi ludźmi. Nie pędzę za karierą. Ale jestem pracowita i myślę niestandardowo. Moim celem było zawsze uniezależnienie się od zawodu, myślę bardzo szeroko biznesowo. Od lat pracuję na wielu polach i dzięki temu mogę sobie pozwolić na pracę przy projektach, które są dla mnie wartościowe. Ale przede wszystkim gospodarować swoim czasem i świadomie ustawiać obowiązki tak, żeby spędzać czas z dziećmi. W każdym momencie życia inaczej. Zmieniamy się i zmieniają się nasze potrzeby, ale staram się zadbać o każdą ze sfer swojego życia na tyle, na ile jest to w danym momencie potrzebne, aby żadna z nich nie ucierpiała. Taki jest mój sposób na balans. To wymaga dokonywania świadomych wyborów, odwagi i gotowość do zmian. Spotkałam bardzo wiele kobiet, które poświęcały życie rodzinne na rzecz zawodowego, czasem nawet nieświadomie i potem cierpiały z tego powodu. Nigdy tego nie chciałam.
Od kilkunastu lat prowadzisz własną szkołę aktorską. Aktorstwo to dla ciebie za mało?
- Zawsze czułam, że chcę robić więcej. Zanim otworzyłam szkołę, miałam już sporo dokonań na innych polach, jako twórca wyrażam się od lat w wielu projektach na pograniczu różnych dziedzin sztuki. To były moje próby znalezienia własnej drogi, którą przez lata wypracowuję i idę nią w wielu różnych kierunkach: edukacji, produkcji. Ta droga dała mi niezależność. Szkołę otworzyłam, kiedy byłam w pierwszej ciąży. Miałam wtedy 30 lat, zdążyłam już robić sporo ciekawych rzeczy w zawodzie, zbudowałam dość silną pozycję. Nie narzekałam na brak propozycji, byłam dość mocno zajęta. Ale poczułam, że dzięki dużemu doświadczeniu aktorskiemu mam coś wyjątkowego w swojej metodzie pracy i chciałabym się tym podzielić z innymi. I tak powstała szkoła.
Do twojej szkoły aktorskiej przychodzą młodzi ludzie, którzy marzą, żeby zrobić karierę - tak jak ty. Ale udaje się to nielicznym.
- Mam wrażenie, że ludzie, którzy przychodzą do naszej szkoły, przede wszystkim chcą tworzyć, rozwijać się, nie chodzi im o blichtr czy sławę, która kojarzy się z tym zawodem. My nie uczymy, jak być gwiazdą, to jest szkoła aktorska, ale taka, w której nauczysz się wyrażać siebie jako twórca i nikogo nie udawać. Nie wiem, jak uczyć ludzi robić karierę, tego się nie da nauczyć. Wciąż wierzę, że do tego zawodu idą - oprócz narcyzów - prawdziwi twórcy głodni spotkania i sztuki.
Ale nie da się zaprzeczyć, że ty jesteś gwiazdą. Zastanawiasz się, jak twoja popularność wpływa na dzieci? Ich tata, Michał Żurawski także jest znanym aktorem.
- Nie jest tak, że nasze dzieci dowiedziały się niedawno, że ich rodzice są rozpoznawalni, one skutków naszej popularności doświadczały wiele razy. To element ich życia i na różnych etapach różnie przez nich rozumiany. Myślę, że są na to przygotowane, zdają sobie sprawę z tego, czym to jest dla nas, ale wiedzą też, że niezależnie od wszystkiego są wyjątkowi tacy jacy są. Zależy nam, żeby nasze dzieci rozwijały swoje talenty we własnym tempie, bez obciążenia, że mają znaną mamą i znanego tatę, bo niewątpliwie to jest dla nich jakiś rodzaj obciążenia. Wiele razy na ten temat rozmawiamy. Oczywiście mam świadomość, że czasem znajdują się w okolicznościach, kiedy ktoś będzie zachowywał się przy nich inaczej, gdy dowie się, kim jest ich mama czy tata. Takie wydarzenia staramy się omawiać na bieżąco. Mam wrażenie, że na razie dobrze dajemy sobie z nimi radę.
Wychowując dzieci, kierujesz się intuicją czy podchodzisz do tego metodycznie, czytasz książki, szukasz porad?
- Jestem fascynatką rozwoju osobistego i bardzo dbam o to, żeby być na bieżąco jeśli chodzi o wszelkie odkrycia, nowości w psychologii czy psychiatrii. Uważam, że jeśli coś już się sprawdziło, to warto z tego skorzystać. Ja od początku chciałam się jak najlepiej przygotować do macierzyństwa. Podstawą było budowanie bliskości i komunikacja z dzieckiem bez przemocy. Nie jestem mamą, która zakłada z góry, że wszystko wie. Dzieci mają różne okresy w swoim rozwoju, w związku z tym metody pracy z nimi czy też metody wsparcia powinny być różne i trzeba je dostosowywać do okoliczności, doświadczeń, możliwości. Każdy rodzic ma inne wzorce wyniesione z domu, inaczej sobie z nimi radzi, ja to wszystko staram się świadomie prowadzić i uzupełniać wiedzę o rejony, w których nie czuję się specjalistką. Dużą wagę przywiązuję do inteligencji emocjonalnej, zależy mi, żeby dzieci były zaopiekowane w sferze własnych emocji, umiały sobie radzić zarówno ze swoimi emocjami i zachowaniami, jak i reakcjami otoczenia.
Jesteś mamą wymagającą czy raczej tolerancyjną?
- Bardzo tolerancyjną, zawsze się można ze mną dogadać. Uważam, że na dłuższą metę można w ten sposób dużo więcej wypracować niż stawiając radykalne granice czy wykorzystując swoją pozycję władzy jako rodzic. Absolutnie tego nie robię. Nie stosuję kar i nagród, stawiam na rozmowę, wzajemny szacunek i zrozumienie. Ale jestem wymagająca w egzekwowaniu tego, na co się wspólnie umówiliśmy. To też jest kwestia wzajemnego szacunku, który jest dla mnie ważny.
Twój syn ma 11 lat, córka - 9. Niedługo będziesz mieć w domu dwoje nastolatków. Przygotowujesz się do tego etapu?
- Na razie jestem na początku tej drogi. Moje dzieci jeszcze nie dają mi się mocno we znaki. Ale z opowieści moich przyjaciółek wiem, że z nastolatkami bywa różnie. Czasem nie pozostaje nic innego, tylko przeczekać trudne momenty. Myślę, że najlepsze, co mogą zrobić świadomi rodzice, to pielęgnować to, żeby dzieci się czuły przy nas bezpiecznie. Jestem spokojna, bo wierzę, że mocne relacje, które zbudowaliśmy, są odpowiedzią na trudne czasy.
A jaką nastolatką ty byłaś?
- Na pewno czułam, że mam artystyczną duszę. Tworzyłam, kiedy tylko mogłam, farbowałam włosy na różne kolory, szyłam sobie ubrania, pisałam wiersze. To była moja forma ekspresji. Ale byłam też wzorową uczennicą, miałam świadectwa z czerwonym paskiem. Nie byłam kujonem, żeby mieć dobre stopnie, po prostu wiele rzeczy bardzo mnie ciekawiło, łatwo przyswajałam wiedzę na lekcjach. Byłam zdolnym dzieckiem, ale raczej kolorowym ptakiem. Często obrywałam za to, że mówiłam to, co myślałam.
Byłaś młodą dziewczyną, kiedy straciłaś mamę. Jak to wpłynęło na ciebie, twoje podejście własnego macierzyństwa?
- Moja mama umarła, kiedy miałam 18 lat, a pierwsze dziecko urodziłam, gdy miałam trzydzieści lat, więc dość dużo czasu minęło od tamtego momentu. W przypadku takiej tragedii potrzebny jest właśnie czas, terapia i poukładanie sobie życia na nowo. Po śmierci mojej mamy dokładnie to zrobiłam. Jeśli się dobrze przepracuje traumę, to ona nie rzutuje na dalsze życie. Mnie się to udało, choć było to trudne i bardzo długo trwało. Oczywiście wiele razy czułam jej brak i żałuję, że moja mama nie zobaczyła moich dzieci, a one tej cudownej osoby nie poznały.
Twoja mama wychowywała cię sama. Ewa Krawiec też jest samotną matką córki. Na ile wykorzystujesz własne doświadczeń, tworząc postaci?
- Moja mama została samotną matkę w czasach, kiedy nie było to tak powszechne jak dziś. Pamiętam, że mówiła, że była wręcz wytykana palcami na ulicy. Wtedy było o wiele większe przyzwolenie na krzywdę w domach, kobiety raczej nie wychodziły ze związków, które były dla nich krzywdzące. Moja mama to zrobiła, więc dla mnie była bohaterką, natomiast dla innych niekoniecznie. A jeśli chodzi o mój sposób budowania postaci, to zawsze bardzo precyzyjnie je konstruuję. Stworzyłam własną metodę pracy, która polega na tym, że nie czerpię z własnych doświadczeń, ale wyłącznie z obserwacji i wyobraźni. Dzięki temu kiedy wchodzę w trudne zadania aktorskie, jestem zabezpieczona przed rozdrapywaniem ran. Postać, którą gram, jest od początku do końca moją kreacją. Natomiast to, czy ja tam "zaciągam" mamę czy inne osoby, różne doświadczenia czy historie, to już są impresje. Pracę nad rolą można porównać do robienia kolażu - wycina się różne fragmenty i tworzy zupełnie nową całość. Taka układanka, w którą pewnie nieświadomie wkomponowuję też własne przeżycia. Pewnie więc w postaci Ewy Krawiec jest jakaś cząstka mojej mamy, może także mnie.
Izabela Komendołowicz-Lemańska