"Belfer": Buntownik z wyboru
Ostatnie dwanaście miesięcy należało do niego! Ale Sebastian Fabijański dopiero nabiera wiatru w żagle. Patrząc na to, jak mądrze wybiera role, jedno jest pewne: jeszcze nie raz będzie o nim głośno.
Urodził się 14 czerwca 1987 r. w Warszawie. Okres dzieciństwa nie był dla niego łaskawy.
- Od dziecka walczyłem z kompleksami, nie byłem akceptowany przez kolegów, stale mi dokuczali - wyznał w jednym z wywiadów, a w innym dodał: - Zmyślałem, opowiadałem niestworzone historie, by zyskać akceptację. Mimo że odrzucenie boli, potrafi być zbawienne. Dla mnie było, bo zbudowałem sobie swój świat, który nie jest uzależniony od żadnej relacji, żadnego człowieka, i przede wszystkim uszanowałem, a może nawet polubiłem samotność.
Wpływ na niego miało też otoczenie. Aktor, jak sam dziś przyznaje, przesiąkł "osiedlem" oraz muzyką hip-hop, której wtedy słuchał. Nic więc dziwnego, że szybko zaczął ściągać na siebie kłopoty i zyskał etykietę "problematycznego".
- Byłem nastawiony na obronę. Gdzieś ta nienawiść i rozpacz związane z ciągłym odpieraniem ataków musiały znaleźć ujście. Stąd zamiłowanie do awantur - przyznaje.
Mały Sebastian upust frustracjom dawał też na boisku, gdzie kopał piłkę. To miłość, która została mu do dziś. Pytany jednak, dlaczego nie wybrał kariery sportowca, którego ostatnio zagrał w filmie "Gwiazdy" (po którym, jak sam przyznaje, dowiedział się o sobie, że "nie wierzy w przyjaźń"), bez ogródek odpowiada: - Brakuje mi grania w piłkę i strzelania bramek. Ale poza tym... Szatnia piłkarska nie jest kopalnią wiedzy ani świątynią intelektu. A aktorstwo stymuluje umysł, wrażliwość, pozwala na rozwój na każdym polu.
Na ekranie zadebiutował w 2009 r. w dwóch odcinkach "Plebanii". Kilka miesięcy później miał już w kieszeni rolę Piotrka w "Tancerzach". Zrezygnował po 2. serii, wybierając naukę na PWST w Krakowie. - Od pierwszego dnia w szkole teatralnej słyszy się: "Pokaż! Dostałeś się? No to pokaż!". I pajacujesz. Zabijasz w sobie człowieka, a robisz z siebie aktora. Nie pajacowałem, pewnie dlatego mnie wyrzucali - wspomina.
Ale do czterech razy sztuka, ostatecznie skończył warszawską Akademię Teatralną (2015 r.). Pomiędzy kolejnymi próbami edukacyjnymi zagrał jeszcze w "Linii życia", "Misji Afganistan" i kilka epizodów w innych serialach. Dziś, z perspektywy czasu, nie wspomina tego okresu najmilej.
- Byłem szczylem, który nie zdawał sobie sprawy, w co się pakuje. Kompletnie nie panowałem nad swoim życiem. Byłem w jakimś matriksie, uzależniony od otaczających mnie ludzi. Do pewnego stopnia to oni podejmowali za mnie decyzje. Ale to wszystko mnie zahartowało - mówi i kontynuuje: - Pracując nad rzeczami, z których, delikatnie mówiąc nie byłem dumny, znienawidziłem towarzyszące mi poczucie dyskomfortu. Dziś jestem człowiekiem, który potrafi decydować, brać odpowiedzialność, ma odwagę mówić "nie". Jestem zerojedynkowy, czytając scenariusz - albo mnie rwie na plan, albo nie. Nie chcę później z pogardą patrzeć w lustro.
- W aktorstwie jest coś toksycznego. Zawsze chodzi o to, żeby błyszczeć. Niestety. Gdy o tym myślę, gardzę sobą. Ale uprawiam ten zawód, bo go lubię. Lubię przyjść na plan i być kimś innym. Nie grać - być - mówi. Wybierając role, kieruje się sercem i intuicją. I jak czas pokazał, ona nigdy go nie zawiodła...
- Lista filmów, których nie zrobiłem, będzie pewnie dłuższa. Ale gdybym je zrobił, czując, że nie chcę i że nie powinienem, to straciłbym szacunek do samego siebie. Zdeptałbym własną godność - przyznaje.
Nie ukrywa, że wiele lat walczył z tym, by nie obsadzać go w rolach amantów. Dobra passa zaczęła się dla niego na przełomie 2014/15 r., a jej apogeum przypadło na jesień ub. r., kiedy to podbił serca widzów rolą Cukra w "Pitbullu: Niebezpieczne kobiety" (którą dostał po tym, jak Patryk Vega obejrzał z nim wywiad) oraz Adriana w "Belfrze". Pojawiła się kolejna etykietka: "mroczny".
- To jest miód na moje serce. Nie chciałem ról zwiewnych, zakochanych fircyków w zalotach albo supermenów z fryzurką i wypiętą klatą - mówi.
Wraz z sukcesem przyszła popularność i tzw. szał na Fabijańskiego. Choć sam od tego stroni, młody aktor w jednej chwili znalazł się na celowniku paparazzi i dociekliwych mediów. Szybko jednak się okazało, że nie jest to jego bajka. - Parę razy poszedłem na celebrycki event, ale za każdym razem czułem się tam niewygodnie, wiec uznałem, że to nie dla mnie. Jeśli mam jakąś rolę w tzw. show- -biznesie, to raczej obserwatora aniżeli bywalca i uczestnika. Mam problem ze ściankami i fleszami, kompletnie nie wiem, jak się zachować - wyjaśnia.
Z popularnością oraz kolejnymi wywiadami Sebastiana zyskał miano "buntownika", ba, niektórzy nawet nazywają go Jamesem Deanem znad Wisły. A on tylko podkręca atmosferę, wyznając: - Nie chcę uzależniać swojego życia od niczego ani od nikogo. A szczególnie od tego, czy zagram w jakimś filmie, będę na jakiejś okładce, w reklamie, czy będą o mnie pisać i czy zarobię pieniądze, bo to jest zniewolenie. Podobnie podchodzi do związków.
- Ludzie często wiele oczekują od innych. A oczekiwania niszczą relacje, zwłaszcza damsko-męskie. Za mało jest wolności i dlatego na słowo "musisz" reaguję elektrycznie - oznajmia.
Może dlatego od ponad siedmiu lat żadnej kobiecie (nawet znanej z "Komisarza Aleksa" Agnieszce Więdłosze) nie udało się usidlić go na dłużej. Ostatnio Sebastian pokazuje się u boku Olgi Bołądź ("Skazane"), którą poznał na planie najnowszego filmu Vegi, "Botoks". Czy tym razem aktor nie ucieknie - jak to bywało do tej pory?
Czas pokaże. Mimo młodego wieku i świetnie rozwijającej się kariery Sebastian ma już pomysł na przyszłość. Śladem wielu swoich kolegów po fachu marzy o... reżyserii.
- Muszę się jeszcze dużo o filmie dowiedzieć, spotkać się na planie z paroma reżyserami, szerzej rozumieć, więcej poczuć, by móc się na jakiś temat w ogóle wypowiedzieć - wyznaje. Na razie jednak skupia się na pracy przed kamerą. Jeszcze w tym roku fani będą mieli szansę zobaczyć go zarówno na dużym ekranie - w filmach: "Botoks" oraz "Kamerdyner" - jak i na małym, w serialu kryminalnym "Ultraviolet", gdzie gra jedną z głównych ról. Jesień znów będzie należała do niego!