W Polsce znalazła miłość
Takich kobiet, jak Oksana, którą Olena Leonenko gra w "Barwach szczęścia", są wokół nas tysiące. Dla dobra rodzin wybrały trudy emigracji. W Polsce są to Ukrainki, a w Anglii i we Włoszech nasze rodaczki. Aktorka dobrze wie, jak trudno bywa na obczyźnie...
Historia Oleny Leonenko pokazuje, jak wielką siłę potrafią mieć marzenia. Tak się złożyło, że ta aktorka i pieśniarka o ukraińsko-rosyjskich korzeniach swoje marzenia spełniła w Polsce, gdzie znalazła wielką miłość i satysfakcję zawodową.
Podobnie jak jej bohaterka Oksana Sokołowska z "Barw szczęścia", aktorka wierzy w ludzi o dobrym sercu i jest przekonana, że miłość trzeba pielęgnować.
Olena. Kto wybrał pani to piękne imię?
- "Olenę" wybrał ojciec. Też mi się podoba. Bo to "O" na początku jest dynamiczne. Olena to ukraińska wersja polskiej Heleny, greckiej Eleny, francuskiej Leny.
Korzenie dają nam siłę, dzięki której potem, w dorosłym życiu, rosną nam skrzydła. Czy pochodzenie dało pani impuls do działania i tworzenia?
- Na pewno. Ale to wiem teraz. Jako dziecko chciałam się urwać z łańcucha, zostać ptakiem i odlecieć. Teraz, w Polsce, jestem wdzięczna losowi, że tata jest Rosjaninem, a mama Ukrainką. Dzięki temu znam więcej języków (śmiech).
Co otrzymała pani jako "dar na życie" od rodziców?
- Myślę, że od mamy bezwarunkową miłość i głęboką pokorę. Grając Oksanę Sokołowską w "Barwach szczęścia" gram kobietę bardzo podobną do mojej mamy. Ojciec był człowiekiem silnym i apodyktycznym. Pewnego razu, kiedy mama nie wytrzymała, zabrała mnie i uciekła z domu. Potem jednak wróciła. Budując rolę, wyobrażam sobie, co by było, gdyby mama, tak jak Oksana, spotkała innego mężczyznę. Dobrego, wyrozumiałego i silnego. Podobnego do Stefana Górki, w którego postać wciela się Krzysztof Kiersznowski.
A co dał pani ojciec?
- Siłę przetrwania.
Doświadczała pani w Polsce nieprzyjemnych sytuacji z powodu swojego pochodzenia?
- W Polsce funkcjonuje wiele stereotypów na temat Ukraińców. Z jednej strony ma to związek z naszą wspólną, niełatwą przeszłością. Historyczne bóle i zawirowania nieustannie ciążą na naszych relacjach. Drugi silny stereotyp dotyczy współczesności. Ukrainki często postrzegane są w Polsce tylko jako sprzątaczki.
Bycie sprzątaczką to przecież żaden wstyd...
- Oczywiście. Przecież sprzątanie to porządkowanie świata, każdy lubi porządek w domu. Słyszałam, jak na pewnym przyjęciu panie licytowały się stopniami naukowymi Ukrainek, które u nich sprzątają. Jedna miała doktorat z filozofii, inna z fizyki, kolejna była wybitną skrzypaczką. Ubolewam nad tym, że tak utalentowane osoby nie mogą realizować się we własnych zawodach w swoim kraju, blisko rodziny.
Pani bohaterka w "Barwach szczęścia" też jest Ukrainką, która sprząta, żeby utrzymać chorego na serce syna Saszę...
- Oksana z zawodu jest nauczycielką muzyki. Przyjechała do Polski, żeby sprzątaniem zarobić na operację syna. Pomyślałam sobie, że dzięki tej roli mogę być, nazwijmy to, "rzeczniczką praw sprzątających w Polsce Ukrainek". Mogę pokazać, że Ukraińcy nie mają ogona i rogów. Że to w większości uczciwi, kochający ludzie. Chciałabym, żeby ukraińskie dziewczyny, które ciężko pracują, mogły zobaczyć na ekranie kogoś podobnego do nich, kto ma takie same problemy i jak one szuka miłości. Ja ją znalazłam.
Czuje się pani kobietą kochaną? - Tak. Miłość trzeba pielęgnować. Zaczynając od szacunku do siebie, a kończąc na relacjach z ludźmi: z ukochanym mężczyzną, przyjaciółmi, publicznością.
Marzyła pani o tym, żeby założyć rodzinę, mieć dzieci.... - Marzyłam, ale moje losy potoczyły się inaczej. Kiedy spotkałam Janusza Głowackiego, wszystko w moim życiu przewróciło się do góry nogami...
Rozmawiała Ewa Jaśkiewicz