Ślub w remizie!
Jako Stefan Górka powie niebawem sakramentalne „tak”. Niewykluczone, że również w życiu prywatnym Krzysztof Kiersznowski pójdzie do ołtarza...
Przed nami piąty już sezon „Barw szczęścia”. Co nowego u Stefana Górki?
– Czeka go ślub z ukochaną Oksaną! Z tego powodu mój bohater odnowi znajomości z kolegami po fachu. Tylko strażacy mają bowiem odpowiednie dojścia, aby huczny, a zarazem niezbyt kosztowny ślub odbył się w… remizie. Wprawdzie Stefanowi marzy się skromna uroczystość, lecz czego nie robi się w imię miłości!
Ponoć nie będzie to jedyne wesele w rodzinie?
– Do ślubu przymierza się również córka Stefana, co go trochę martwi. Z całego serca pragnie, aby Katarzyna była szczęśliwa, ale do jej narzeczonego nie ma pełnego zaufania.
W „Barwach szczęścia” gra Pan od początku, nie odczuwa Pan zmęczenia, rutyny?
– Nie, bo w ciągu miesiąca pracuję na planie kilka dni, co ratuje mnie przed przygnębiającą sztampą. Poza tym zawsze się cieszę z każdej, nawet najmniejszej roli. W moim przypadku są to zazwyczaj postaci drugoplanowe, by nie powiedzieć epizody, ale uważam, że mój zawód nie polega na przebieraniu i odrzucaniu propozycji. Po to jest się aktorem, aby grać. Mogę powiedzieć, że czuję się szczęściarzem, gdyż przez te wszystkie lata utrzymałem się na powierzchni. A w tym fachu nie jest to łatwe.
Rozbrat z aktorstwem był dla Pana bolesny?
- Niekoniecznie, gdyż funkcjonowałem na jego obrzeżach (śmiech). Kiedy po nakręceniu "Vabanku" wróżono mi wielką karierę, ja przez następne lata właściwie statystowałem w filmach. Na początku lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku wyemigrowaliśmy z żoną do Irlandii. Zacząłem pracę jako reżyser- wolontariusz w jednym z teatrów w Dublinie. Z młodymi aktorami wyreżyserowałem "Tramwaj zwany pożądaniem". Sztuka, pierwsza od piętnastu lat adaptacja Tennessee Williamsa w tym kraju, miała bardzo dobre recenzje. A ja zjadłem zęby pracując nad tym dramatem.
Zawsze się Pan tak angażuje?
- Nie widzę powodów, by robić coś na pół gwizdka, markować robotę.
W życiu uczuciowym również idzie Pan na całość?
- Jeśli chodzi o moją prywatną stronę mocy, nie jestem ostatnio skory do zwierzeń (śmiech).
To może jednak sprzyjać różnym spekulacjom.
- Na przykład?
Słyszałem, że planuje Pan ślub.
- Papier, podobnie jak internet zniesie wszystko i jeszcze więcej. A ja nie jestem biegły w temacie internetu, tak zwane "mejle" czy "fejsbuki" to dla mnie czarna magia. Dlatego tym bardziej nie chcę teraz opowiadać, że jestem szczęśliwy i mam udany związek. W obecnych realiach trzeba zachować jakąś cząstkę prywatności wyłącznie dla siebie, a z pewnością dla najbliższych.