"Barwy szczęścia": Widzowie lubią niedoskonałych
Długo szukał swojej życiowej drogi, aż wreszcie znalazł ją w aktorstwie. Nie przeszkadza mu brak urody klasycznego amanta. W „Barwach szczęścia” gra kochliwego Klemensa. Jego bohater może nas jeszcze zaskoczyć.
Niedługo trzydziestka, a dyplom zrobił pan w ubiegłym roku. Skąd ten poślizg?
- Do szkoły teatralnej wybrałem się późno, bo długo szukałem swojej drogi. Aktorstwo wydawało mi się zbyt elitarne, nie dla mnie. Myślałem: "Zwykły chłopak ze Śląska w szkole aktorskiej? No, nie..." I szukałem bardziej przyziemnego zajęcia. Najpierw była historia sztuki, potem psychologia stosowana, a po przeprowadzce do Warszawy kulturoznawstwo. Ale ciągle to nie było "to". Aż w końcu zaczął do mnie wracać pomysł z czasów dzieciństwa - aktorstwo. Ale trzy razy dostać mi się nie udało...
W domu słyszał pan pretensje?
- No czasem... Mama z babcią pytały: "Czego ty właściwie chcesz, Sebastian? Ile jeszcze potrzebujesz czasu, żeby się zdecydować?". Dziś obie doceniają tę moją szamotaninę i są ze mnie dumne. Dopingują mnie, oglądają i cieszą się, że się rozwijam, a ja jestem wdzięczny, że dały mi ten czas. Cieszę się, że ich nie zawiodłem. We wrocławskiej szkole teatralnej nabrałem wiatru w żagle. Dziś już nie wyobrażam sobie innego zawodu.
Studiował pan we Wrocławiu, a pracował w Warszawie. Czyli był z pana pasażer pociągu ekspresowego Odra?
- (śmiech) Mniej więcej. Te 300 kilometrów pokonywałem czasem tylko po to, żeby pójść na casting. Ale nie żałuję, warto było, bo zaczęły się pojawiać propozycje. Na drugim roku zacząłem grać w "Barwach szczęścia",
a rok później "zrobiłem" pierwszą premierę w teatrze. Zaczęło się...
Mimo, a może właśnie dlatego, że nie jest pan typem klasycznego amanta?
- Zaliczam się raczej do aktorów charakterystycznych. I bardzo dobrze, bo nie jest nas wielu, a widzowie lubią zobaczyć na ekranie kogoś, kto nie jest doskonały. Ale miałem farta, bo już na drugim roku mogłem też zagrać w filmie dyplomowym Elżbiety Benkowskiej. Niezły debiut, bo "Olena" dostała nominację do Złotej Palmy w Cannes w kategorii krótkometrażowy film fabularny. Nawet pojechaliśmy z Elą na ten festiwal. Miałem więcej szczęścia niż rozumu, bo w konkursie startowało wtedy 2,5 tysiąca filmów ze 123 krajów. A wybrali tylko osiem, w tym nasz.
Czy Klemens z "Barw..." ma jakiekolwiek szanse u Natalii? Jak to się potoczy?
- Jest kochliwym młodym człowiekiem. Jakoś się pozbiera po śmierci Liliany i losy jej córeczki nie pozostaną mu obojętne. Wcale nie jestem pewien, czy związek z Natalią to tak zupełnie przekreślona sprawa. Wierzę, że nie. Internauci, których komentarze czasem czytam, też na to liczą. Ja również bym tego chciał, tym bardziej że z Marysią Dejmek kumplujemy się poza planem. Poza tym dużo czytam, spotykam się ze znajomymi, chodzę do teatru, żeby zobaczyć, co robią koledzy i na spacery, bo mam kundelka, którego uwielbiam.
Rozmawiała BOŻENA CHODYNIECKA