"Barwy szczęścia": Tworzymy "barwny" team - rozmowa z Katarzyną Zielińską
Gdy przed laty dostała rolę Marty Walawskiej, nie zdawała sobie sprawy, że to będzie przełom w jej życiu. Dzięki „Barwom szczęścia” poznały ją i polubiły miliony widzów, co przełożyło się na kolejne propozycje zawodowe. Obecnie emitowane są odcinki dziesiątego sezonu serialu, a ona cieszy się, że ta przygoda trwa tak długo.
Gdy słyszysz "Barwy szczęścia", jakie skojarzenie jako pierwsze przychodzi ci do głowy?
- To, że muszę wstać bardzo wcześnie rano (śmiech). Potem przychodzą już same dobre skojarzenia, w końcu jestem związana z tym serialem prawie dziesięć wspaniałych lat mojego życia! Czasami wracam do starych fotografii, przypominam sobie, co robiłam kiedyś, gdzie mieszkałam, na jakim etapie byłam, gdy zaczynałam pracę na planie "Barw szczęścia" i zestawiam to z tym, w jakim miejscu jestem teraz. To dla mnie ważny okres, bardzo dużo się w tym czasie wydarzyło i w pracy, i prywatnie. Jestem zadowolona - gdybym jeszcze raz mogła zdecydować, jaką przed laty wybrać drogę, nic bym nie zmieniła.
Dziesiąty sezon serialu to świetna okazja do refleksji i wspomnień.
- Wracam myślami do dnia, w którym kręciliśmy pierwszy odcinek. Nie wspominam tylko tego, co widzowie widzieli na ekranach, co spotykało wtedy moją bohaterkę Martę, ale przede wszystkim do pierwszych, wyjątkowych chwil na planie. Z niektórymi osobami pracuję od samego początku, spędzamy ze sobą bardzo dużo czasu i wiele o sobie wiemy. Przez te lata dochodziło do zmian, jedni aktorzy odchodzili, pojawiali się nowi, zmieniała się ekipa pracujący przy produkcji serialu, ale zawsze tworzymy świetny, "barwny" team.
Pamiętasz moment, w którym dostałaś zaproszenie na casting do roli Marty?
- Doskonale pamiętam ten moment, tak samo jak sam casting, z którym wiąże się ciekawa historia. Miałam zagrać w parze z innym aktorem niż Piotr Janowski, ale okazało się, że nie dojedzie. Ktoś z produkcji szybko zadzwonił do Piotra, który już był w drodze do Krakowa, i ściągnął go z powrotem. Gdy wychodziłam z castingu, czułam, że dobrze razem wypadliśmy i że mamy duże szanse na te role. Nie zawsze mam dobrą intuicję, ale w tej sytuacji mnie nie zawiodła - zostaliśmy małżeństwem (śmiech). Co ciekawe, w szkole teatralnej trochę się bałam Piotra - nie był typem, którego dało się polubić od pierwszego wejrzenia. Potem lepiej się poznaliśmy i okazało się, że to super facet.
Spodziewałaś się, że Marta Walawska będzie ci towarzyszyć tak długo?
- Kiedy dowiedziałam się, że dostałam rolę w "Barwach szczęścia", a scenariusz do tego serialu pisze pani Ilona Łepkowska, z ogromna radością przystąpiłam do pracy. Nie zastanawiałam się wtedy, czy nakręcimy jeden sezon, czy serial zagości na ekranach na dłużej. Skupialiśmy się na kolejnych scenach i na tym, by wszystko jak najlepiej wyszło. Dopiero później, po emisji kilku odcinków, okazało się, że ludziom podoba się to, co robimy, że chętnie oglądają "Barwy szczęścia". I tak doszliśmy do dziesięciu sezonów. Czasami zastanawiamy się na planie, co dla nas wymyślą scenarzyści, jeśli serial będzie powstawał czterdzieści lat (śmiech). Ciekawe, jakby wtedy wyglądały wątki naszych bohaterów, scenografia, obiekty, gdzie powstają zdjęcia.
Jak twoja bohaterka zmieniła się na przestrzeni dziesięciu sezonów serialu?
- Wydaje mi się, że na początku Marta była bardziej otwarta na świat, przedsiębiorcza, pewna siebie, gotowa na nowe działania. Potrafiła poradzić sobie ze wszystkim. W kolejnych sezonach scenarzyści ocieplili ją, pokazali że ta silna kobieta, jak każdy, też ma czasami gorsze momenty. Zmieniła się w osobę, która potrafi pomóc wszystkim, ale z własnymi problemami już tak dobrze sobie nie radzi. Ale właśnie dzięki temu, że jest wrażliwa na problemy innych, wielu widzów ją pokochało. Regularnie rozmawiam ze scenarzystami o Marcie i o tym, co wydarzy się w jej życiu. Mam wpływ na losy mojej postaci i poszczególne wątki, dlatego można powiedzieć, że przez te lata zmieniała się razem ze mną.
Rozmawiał: Kuba Zajkowski