"Barwy szczęścia": Stefan idealny - rozmowa z Krzysztofem Kiersznowskim
Zagrał wiele pamiętnych ról, choćby w filmach „Vabank” czy „Killer”, ale największą popularność zdobył dzięki Stefanowi Górce, w którego wciela się w „Barwach szczęścia”. Dziś, z okazji świętowania emisji odcinków dziesiątego sezonu serialu, życzy sobie, by ta przygoda trwała kolejne dziesięć lat.
Powstało już niemal tysiąc pięćset odcinków "Barw szczęścia", obecnie emitowany jest dziesiąty sezon serialu. To robi wrażenie!
- Chciałbym, żeby serial powstawał jak najdłużej, a co przyniesie przyszłość, zobaczymy. Cieszę się, że Stefan Górka to taki, a nie inny gość. Nie jest menelem czy człowiekiem z marginesu, jak wiele postaci, które grałem. To dla mnie znacząca odmiana.
Można powiedzieć, że "Barwy szczęścia" dały panu oddech zawodowy?
- Przez lata byłem wpychany w niszę, grałem podobne postaci, a w tym serialu mam zupełnie inne zadania aktorskie. Gdy dowiedziałem się, jaką postacią będzie Stefan, bardzo mi się ta wizja spodobała. Nadal jestem zadowolony i pewnie to się nie zmieni, bo granie tej postaci cały czas sprawia mi wiele radości.
Co pan najbardziej ceni w Stefanie?
- Ten człowiek ma poważne podejście do innych ludzi, ich problemów i do świata. Można na niego liczyć, jest porządny, może trochę idealny. Wydaje mi się, że wiele osób chciałoby z nim obcować. To jest w nim najbardziej interesujące.
Pewnie dostaje pan dużo propozycji matrymonialnych. Stefan to bardzo dobra partia.
- Aż tak to nie (śmiech). Widzowie okazują mi sympatię w inny sposób, na co dzień. Dosyć często spotykam się z różnymi gestami z ich strony - uśmiechają się, podchodzą, gratulują. Mam szczęście, bo to są wyłącznie miłe spotkania. Stefan wzbudza dobre emocje, a wiem, że gdy gra się bardziej kontrowersyjne postaci, różnie z tym bywa. Ludzie nieraz zbyt dosłownie biorą to, co zobaczą na ekranie, i dochodzi do niepotrzebnych nieporozumień.
Który moment z życia Stefana uważa pan za najważniejszy?
- Bardzo ciekawie zrobiło się, gdy do wątku mojego bohatera dołączyła Waleria (Ewa Ziętek - przyp. aut.) i Bartek (Bartosz Gelner - przyp. aut.). W pamięć zapadła mi scena śmierci Ksawerego (Sebastian Cybulski - przyp. aut.). Nie grałem w niej, ale akurat byłem w mieszkaniu, gdzie powstawała, bo czekałem na swoje zdjęcia. Zrobiła na mnie duże wrażenie.
Czy widzowie kojarzą pana teraz głównie z "Barwami szczęścia"? Rola Stefana przyćmiła pana inne pamiętne kreacje, choćby w filmach "Vabank" czy "Killer"?
- Tych pamiętnych ról nie było wiele, raptem trzy - w "Vabank", "Killerze" i "Cześć, Tereska". No, może jeszcze w "Statystach", ale ten serial nie odbił się szerokim echem. Najczęściej spotykam na swojej drodze fanów "Barw szczęścia", ale czasami, choć coraz rzadziej, ktoś do mnie podchodzi i wspomni inną rolę.
Czy ma pan wpływ na losy Stefana? Sugeruje pan scenarzystom, w jakim kierunku rozwijać jego wątek?
- Nie myślę o tym w ten sposób. Nigdy nie rozmawiałem ze scenarzystami o rozwoju mojej roli, niczego im nie sugeruję. Wiem, że kiedyś Ilona Łepkowska miała z tym urwanie głowy. Wydzwaniały do niej różne osoby, że może by coś napisać tak, albo inaczej, że może to, czy tamto. Wydaje mi się, że scenarzyści nie lubią takich sytuacji, a ja nie chcę im psuć dobrego nastroju. Na drobne ingerencje pozwalam sobie wyłącznie na planie. Zastanawiam się czasami z reżyserem nad dialogami, nieraz zmienimy jakieś słowo, bo nam nie odpowiada. To wszystko.
Jak pan się dogaduje z Katarzyną Glinką, która gra pana serialową córkę? Czy po tylu latach wytworzyła się między wami silna więź?
- Kasia jest w wieku moich dzieci, czasami rozmawiamy o sprawach teatralnych i innych zagadnieniach, które nie dotyczą bezpośrednio serialu. Jeśli mogę jej w czymś poradzić i w jakiś sposób pomóc, chętnie to robię. Starszy kolega wspiera młodszą koleżankę. Byłem dwa razy na premierze spektaklu z jej udziałem w Teatrze Kwadrat, jesteśmy sobie życzliwi i się lubimy, ale na tym się kończy. Spotykamy się na planie, w pracy i miło spędzamy ze sobą czas. Obyśmy mieli możliwość robić to nadal; czekam na następne dziesięć sezonów. Będę wtedy miał siedemdziesiąt sześć lat i wystarczy, prawdopodobnie przejdę na emeryturę.
Rozmawiał: Kuba Zajkowski
***Zobacz materiały o podobnej tematyce***