"Barwy szczęścia": Sambor Czarnota wraca do gry!
Blisko rok temu dołączył do obsady "Barw szczęścia" jako doktor Świderski, który miał wyraźną słabość do Iwonki (Izabela Zwierzyńska). Teraz Sambor Czarnota zapowiada powrót i zdradza, dlaczego będzie walczył z biurokracją!
Pański wątek w serialu poszedł ostatnio w odstawkę...
- Wytłumaczenie jest proste - Iza zdała do szkoły teatralnej, a zasady są takie, że początkujący studenci mają zakaz grania, by mieli czas na wejście w uczelniane rygory i złapali trochę warsztatu. W związku z tym scenarzyści wysłali jej bohaterkę na zagraniczną misję, przez co mój doktor Świderski też odsunął się w cień. Poza tym każda nowa postać musi zostać zrecenzowana przez widzów i od ich zdania w dużej mierze zależy, czy utrzyma się dalej, czy nie.
Co zatem z Pańskim bohaterem?
- Zdaje się, że zyskał akceptację, bo wracam do gry. Nie wiem tylko, jak rozwinie się ta rola, czy Świderski zwiąże się z Iwoną, a może ktoś inny pojawi się w jego życiu?
Jak Pan by wolał?
- Zdaję się tu na inwencję twórców. Najważniejsze, by postać miała charakter, barwę, której zawsze szukam. Oraz wrażliwość i serce otwarte na innych - bo tak naprawdę do tego sprowadza się sens życia, by kochać i być kochanym.
Brzmi romantycznie...
- I owszem, jestem romantykiem, mimo pozorów "twardziela". Nie bez kozery moją ulubioną lekturą jest wciąż "Mały książę", a filmem, do którego wracam z lubością, "Niemoralna propozycja". Uwielbiam takie klimaty, od zawsze miałem dużą potrzebę emanacji uczuć.
Wyniósł ją Pan z domu?
- Jak najbardziej, to właśnie jest miejsce, gdzie od pierwszych chwil kształtuje się emocjonalność człowieka, stopień jego otwartości. Im więcej ciepła, miłości zaznamy od zarania, tym więcej jesteśmy w stanie go dać światu. W moim domu panowała niezwykle przyjazna, bezpieczna aura, było nas dużo do kochania - mam siostrę i brata, starszych o 5 i 6 lat - a co za tym idzie, ja byłem najmłodszy, więc proszę sobie wyobrazić to rozpieszczanie (uśmiech)!
Czy siostra i brat też wybrali aktorstwo?
- A skąd! Oboje są prawnikami. Jako pierwszy w rodzinie zostałem aktorem, poszedłem za głosem intuicji i myślę, że był to dobry wybór.
Artystyczne skłonności zdradzał Pan już od najmłodszych lat, ucząc się gry na pianinie.
- Skończyłem szkołę muzyczną I stopnia, co nie raz przydało mi się w zawodzie. Już w trakcie dyplomowego przedstawienia, na deskach Teatru im. Stefana Jaracza w Łodzi, grając Mozarta, mogłem bez problemu zasiąść przy klawiaturze. Później też niejednokrotnie wykorzystywano moją umiejętność i myślę, że jeszcze się ona przyda. Poza tym obcowanie ze sztuką daje pewną świadomość, wrażliwość, wyczucie dźwięku, pauzy, również w teatrze, filmie i serialu, jako że każda z tych form ma swoją melodykę i rytm. Tak więc lata spędzone na graniu wprawek i gam nie poszły na marne (uśmiech).
Ślęczenie nad pianinem, gdy koledzy kopią na boisku piłkę to fajne zajęcie?
- Jednocześnie grałem także wyczynowo w koszykówkę! Od zawsze rozpierała mnie energia, na wszystko miałem czas. Jestem uzależniony od sportu, który oczyszcza ciało i mózg! Pływam, systematycznie biegam - latem w terenie, a zimą na siłowni. Z upodobaniem i wielką pasją jeżdżę na nartach.
Gdzie można Pana teraz zobaczyć?
- Przygotowujemy się intensywnie do nowego spektaklu w warszawskim Teatrze Kamienica, pt. "ZUS czyli Zalotny Uśmiech Słonia" w reżyserii Emiliana Kamińskiego. Jest to przezabawna, lecz niepozbawiona nutki goryczy satyra na biurokratyczną rzeczywistość, zwalczaną w niekonwencjonalny sposób przez kogoś na wzór współczesnego Arsena Lupin, którego zagram. Premiera 22 marca, serdecznie zapraszam!
Rozmawiała: JOLANTA MAJEWSKA-MACHAJ