"Barwy szczęścia": Kocham mój teatr
Anna Gronostaj czuje się bardzo związana ze swoją bohaterką w „Barwach szczęścia”. Jej wielką miłością jest jednak teatr, który stworzyła i prowadzi z pomocą swoich bliskich. To taka rodzinna firma.
Lubi pani swoją bohaterkę, Różę z "Barw szczęścia"?
- Bardzo lubię, rola ta wyzwala we mnie dużo emocji, zaskakujących, często niekontrolowanych. To fascynujące, że po 40 latach w zawodzie spotyka mnie coś takiego i to w serialu, gdzie, jak myślałam dotąd, nie ma miejsca na takie ekstremalne przeżycia. Róża jest ułożoną osobą, jej system wartości cechuje wysokie morale, poczucie godności, uczciwości. Ma dobrego, kochającego męża i wydawać by się mogło, że jej życie powinno biec ustalonym torem. Tymczasem los zsyła jej co rusz niespodzianki, które wytrącają ją z równowagi i każą mierzyć się z dylematami. Homoseksualizm syna, Władka, kłopoty z przysposobioną córką, Zuzią... To wszystko nie jest tak, jak sobie sama wymyśliła, ale wiadomo, matka jest po to, aby kochać dzieci i wspierać je w każdej sytuacji. I Róża to robi, czasem wbrew sobie, wbrew temu, co chciałaby robić. Podziwiam ją.
Co się wydarzy u niej w nadchodzącym sezonie?
- Przyznam szczerze, nie czytam scenariuszy z wyprzedzeniem. Lubię ten element zaskoczenia, a potem błysk w oku, kiedy przeżywa się coś na bieżąco ze swoją postacią - i robię to z pełną premedytacją. Ale dziś już wiem, że jesienią Róża zostanie uwikłana w wątek kryminalny. Nuda nam nie grozi, to pewne.
Gra pani w serialu i jednocześnie pracuje w stworzonym przez siebie warszawskim Teatrze Capitol, który w tym roku obchodzi 10-lecie istnienia! Jest co świętować...
- Zgadza się. Cieszę się niezmiernie, że trwamy i wciąż się rozwijamy, że teatr nasz się ludziom spodobał, że udało nam się wypracować dobrą markę, mamy własne fan cluby, wypełnione widownie, rocznie sprzedajemy ponad 300 tysięcy biletów! To oczywiście zasługa całego zespołu, jaki się przez te lata ukształtował, ale nade wszystko moich bliskich, jako że stanowimy rodzinną firmę. Teatr zakładaliśmy wspólnie z mężem, od pewnego czasu pracują z nami dzieci. Córka, Basia (29 lat), absolwentka zarządzania i kierownictwa produkcji, zajmuje się organizacją i marketingiem. Jest ku temu niezwykle predysponowana, myśli technokratycznie. Syn, Jerzy (23 lata) to artystyczna dusza, muzyk, któremu zawdzięczamy oprawę instrumentalną, koncerty, kompozycje.
Ponoć teatr powstał dzięki... spadkowi, który pani mąż odziedziczył po dziadku? Prawda to?
- Często słyszę o tym mitycznym spadku, ale prawda jest taka, że nie był on zbyt wielki, za to dodał nam skrzydeł, pomógł w realizacji tego zamysłu. Ale trzeba było zaciągnąć kredyty, działać z determinacją i odwagą. Poszłam na kurs menedżerów kultury. Miałam doświadczenie aktorskie, przez blisko ćwierć wieku byłam na etacie w Teatrze Ateneum. Mój mąż, inżynier z wykształcenia, zajął się całością od strony technicznej. Sami szyliśmy kostiumy, budowaliśmy dekoracje, wyszkoliliśmy sobie fachowców od montażu, elektryki. Teatr się rozrastał, kredyty pospłacaliśmy i jakoś wyszliśmy na prostą, nie korzystając nigdy z żadnych dotacji.
Teatr Capitol słynie z repertuaru komediowego...
- Ludziom się taki repertuar najbardziej podoba, chcą się rozerwać, pośmiać, oderwać od problemów. Dobra komedia wymaga jednak kunsztu, na szczęście mamy w obsadzie wiele gwiazd, które sobie znakomicie z tym radzą. Nazwiska zresztą przyciągają publiczność, to prawda o teatrze stara jak świat, i to już moje zadanie, jako dyrektora artystycznego, by pozyskiwać do pracy jak najlepszych aktorów.
Sama siebie też pani obsadza w przedstawieniach?
- Nieczęsto. Dopiero teraz, na 10-lecie, postanowiłam sobie zrobić przyjemność i wystąpię w trójkowej obsadzie - ja, Olaf Lubaszenko i Kacper Kuszewski - w krwistej komedii Wasilija Sigariewa pt. "Wykrywacz kłamstw". Premiera 3 grudnia, serdecznie zapraszam.
Rozmowa JOLANTA MAJEWSKA-MACHAJ