"Barwy szczęścia": Katarzyna Glinka miała ciężki rok
Wychowana w Sudetach, najlepiej czuje się wśród zieleni. W wolnym czasie szuka wraz z synkiem czterolistnej koniczyny. W trudnych momentach mocno myśli o dziecku, bo jak sama mówi, jest najlepszą motywacją do życia.
W "Barwach szczęścia" gra pani od siedmiu lat. Czy serial więcej pani dał, czy zabrał?
- Nie wiem, co by było, gdybym w nim nie zagrała. Wykonuję swoją pracę najlepiej jak potrafię. Niewątpliwie "Barwy szczęścia" cieszą się dużą oglądalnością, widzowie kibicują bohaterom, a ja odczuwam niesłabnącą sympatię.
Niedawno pani synek został przedszkolakiem. Łatwo pani przyszło wypuścić go spod matczynych skrzydeł?
- O tyle łatwiej, że po urodzeniu Filipa dość szybko wróciłam na plan. Początki przedszkolnej przygody wiązały się z płaczem graniczącym z histerią, moim rozdartym sercem, ale dość szybko się zaaklimatyzował i teraz uwielbia chodzić do przedszkola. Świetnie odnajduje się w grupie rówieśniczej, a ja jestem spokojna i zadowolona.
Teraz czeka panią bunt czterolatka.
- Był już bunt dwulatka, więc jestem przygotowana na kolejne wyzwania. Chłopcy w wychowaniu są dość hardzi i nie ukrywam, że trzeba się nagimnastykować, żeby wypracować kompromis między nami.
Ubiegły rok był dla pani trudny. Co pomogło pani przeżyć ciężki czas związany z rozwodem?
- We wszystkich trudnych momentach moją siłą napędową jest Filip. To dla dzieci trzeba być i żyć, a dodatkowo sprawić, żeby ich świat, który kreujemy, był jak najlepszy.
Pozwala sobie pani na wakacyjny luz?
- W weekendy wyjeżdżam za miasto i podziwiam przyrodę. Jestem dzieckiem natury, najlepiej odpoczywam wśród zieleni, gdzie mogę chodzić boso po trawie i czuć zapach łąki. Moją pasję podziela synek, który namiętnie szuka czterolistnej koniczyny (śmiech). Nie lubię dużych kurortów ani SPA. Najlepiej odpoczywam w Sudetach, w domu moich rodziców.
Wyobraża sobie pani życie bez sportu?
- Nie zniosłabym życia w bezruchu! Już od liceum jestem aktywna, zresztą nie miałam innego wyjścia. Musiałam znaleźć równowagę pomiędzy pyszną, choć kaloryczną kuchnią mojej mamy, a zdrowym stylem życia i utrzymaniem prawidłowej wagi (śmiech). Uznałam, że jedynym wyjściem jest sport, który dodaje energii i adrenaliny, a także sprawia dużą frajdę.
A co z dietą?
- Nigdy nie byłam na żadnej diecie. Mam poczucie, że myślałabym tylko o tym, czego nie mogę zjeść. Pokusa byłaby tak silna, że złamałabym zasady, a proszę mi wierzyć, nie lubię ich łamać. Odżywiam się racjonalnie. Jem pięć posiłków dziennie, urozmaicam menu dużą ilością warzyw i owoców. Nie odmawiam sobie także słodkości.
Rozmawiała Ola Siudowska