"Barwy szczęścia": Jacek Rozenek przede wszystkim jest ojcem
Jacek Rozenek zapowiada, że jeżeli nie odnajdzie się w nowych czasach, to zrezygnuje z zawodu artysty. Wszystko po to, żeby jego trzem synom: Adrianowi, Tadziowi i Stasiowi niczego nie zabrakło.
Pracuje pan jako aktor, jest także trenerem biznesowym i mówcą motywacyjnym. Który z tych zawodów jest panu najbardziej bliski?
- Przede wszystkim jestem ojcem. A potem dopiero jest wszystko inne. Na pierwszym miejscu zawsze są moi synowie. Chcę im zapewnić dobry start w życiu, dlatego najważniejsze dla mnie jest wychowanie ich w duchu wartości i wiary we własne siły, jak również zapewnienie całej trójce najlepszej możliwej edukacji.
To sporo kosztuje. Niestety, i myślę, że większość Polaków boryka się z tym problemem.
- Jeśli okaże się kiedyś, że praca aktora i trenera nie pozwoli mi zarobić na ich szkoły i utrzymanie, to bez żalu zmienię zawód. Przekwalifikuję się i zacznę robić to, co pozwoli mi zadbać o moich najbliższych. Oczywiście kocham swój artystyczny zawód i wolałbym tego nie robić, ale podejmę tę decyzję, jeżeli zajdzie taka konieczność. Priorytetem są moi synowie.
Na planie "Barw szczęścia" wykorzystuje pan swoje motywacyjne umiejętności?
- Czasami, gdy pojawiają się jakieś kłótnie, to natychmiast instynktownie reaguję jak trener. Ale staram się nie epatować swoimi umiejętnościami.
W "Barwach szczęścia" miał pan być tylko na moment.
- Wpadłem na plan jako typowy szwarccharakter, którego zadaniem było uwiedzenie pięknej Marty. Po paru odcinkach miałem zostać przykładnie ukarany i zniknąć na zawsze. Ale tak dobrze nam się współpracowało, że ludzie z produkcji przyszli do mnie i powiedzieli: "Chcemy, żebyś został z nami na dłużej, a nasz serial stał się dla ciebie drugim domem. Zapraszamy cię do rodziny i chcemy pisać tę rolę specjalnie dla ciebie". To było naprawdę szczere i miłe.
Bardzo spodobał się pan widzom. To prawda, że piszą listy?
- Spotkania z fanami są zawsze bardzo sympatycznym przeżyciem. Ludzie niejednokrotnie podchodzą do mnie na ulicy, żeby powiedzieć mi coś miłego. Listy, które przychodzą na adres redakcji serialu, też zawierają prośby o autograf i parę ciepłych słów. Anonimowymi hejterami się nie przejmuję. Każdy się z tym gdzieś na pewno zetknął.
Rozm. Sergiusz Pinkwart