"Barwy szczęścia": Ekstremalne przełamanie - rozmowa z Dorotą Kolak
Anna, którą od dziesięciu lat gra w „Barwach szczęścia”, zawsze była rozsądna i rozważna. Ale coś w niej pękło, dała się ponieść namiętności i nawiązała romans ze swoim byłym uczniem Jakubem. Dokąd doprowadzi ją to uniesienie?
Spotkaliśmy się w Teatrze Polonia; za chwilę zagra pani w spektaklu "Seks dla opornych" o perypetiach małżeństwa z trzydziestoletnim stażem. Wydaje mi się, że powinni go zobaczyć Anna, którą pani gra w "Barwach szczęścia", i jej mąż, Jerzy.
- To prawda, ma pan rację. Taka sesja terapeutyczna mogłaby pomóc ich związkowi. Te dwa tematy jakoś się splotły, także za sprawą Mirka Baki, z którym gram zarówno w serialu, jak i spektaklu. Namawiałam na ten wątek scenarzystów "Barw szczęścia". Moja bohaterka ciągle zajmuje się życiem innych ludzi. Najpierw jednej córki, potem drugiej, męża, który był starostą, znowu córki, męża, który miał problemy na budowie, dziećmi w liceum.
- Przejadło mi się to troszkę i jednocześnie pomyślałam, że potrzebuję ekstremalnego przełamania. Czegoś, co odmieni moją przenajświętszą Annę, jak ją nazywam. Znalazłam zgodę producentów oraz scenarzystów i taki wątek wymyślili. Nagle moja bohaterka z rozważnej stała się romantyczna, z rozsądnej kompletnie nierozsądna, z obliczalnej do bólu, nieobliczalna. Czy to jest wiarygodne? Mam nadzieję, że tak.
Myślę, że jest. W pewnym momencie w każdym człowieku może coś pęknąć, diametralnie go odmienić.
- Jeżeli udało nam się z Mirkiem Baką (serialowy Jakub - przyp. aut.) wiarygodnie zagrać, to może być ciekawy wątek dla każdej kobiety. To opowieść o tym, że życie jest nieprzewidywalne, że wszystko może się zdarzyć, że na uniesienia nigdy nie jest za późno. W zamierzeniu chcieliśmy pokazać, jak rozkładają się akcenty między miłością, a obowiązkiem, co to jest przywiązanie, odpowiedzialność, czym jest namiętność. Mam nadzieję, że te wszystkie elementy zostaną na tyle dostrzeżone przez widzów, że wywołają w nich rodzaj refleksji. Pozwoliłam sobie na dosyć mocne granie. To mój ostatni tak bardzo intensywny wątek w "Barwach szczęścia". Nie mam nic do ukrycia czy stracenia. Zobaczymy, jak to zostanie przyjęte.
To będzie miłość z happy endem?
- Tego, oczywiście, nie wolno mi powiedzieć. Gromadzimy widzów przed telewizorami, bo pewne wątki chcą wyśledzić do końca. Na tym polega zabawa serialowa. Mam nadzieję, że związek Anny i Jakuba będzie dynamiczny i ciekawy. Potencjał jest, zobaczymy, jak montażyści go wykorzystają. Efekt końcowy, który trafia do widzów, jest uzależniony od tego, jak opowiedzą historię, jaką nadadzą jej dynamikę. Ja, co często powtarzam, jestem tylko podwykonawcą. Nie zawsze mam czas, ale staram się oglądać "Barwy szczęścia", bo jestem ciekawa tego wątku. Absolutnie zaskakujący jest dla mnie Mirek Baka, który najczęściej gra mocnych, mrocznych facetów z pistoletami, a tym razem pokazuje inne oblicze.
Ostatnio bardzo dużo dzieje się w pani życiu zawodowym. Na początku roku czeka panią kilka premier kinowych!
- Rzeczywiście, wiele się ostatnio wydarzyło. Nie wszystkie z tych ról są duże, ale dla mnie bardzo satysfakcjonujące, ciekawe. W komedii romantycznej "Narzeczony na niby", której premiera odbędzie się dwunastego stycznia, zagrałam toksyczną matkę, ale inną niż zazwyczaj mam okazję grać. Specyfika tego gatunku sprawia, że inaczej rozkładają się akcenty, na co innego jest położony nacisk. Z kolei rolę w komedii "Exterminator", która także trafi do kin w styczniu, przyjęłam ze względu na reżysera, Michała Rogalskiego. Poznaliśmy się na planie serialu "Przepis na życie". Zapytał, czy mam ochotę złapać dystans do siebie. Miałam ochotę po tych wszystkich ciężkich, mrocznych rolach, więc przystałam na jego propozycję. Jestem ciekawa efektów. To może być bardzo dobre kino.
Niedługo czekają panią także dwie premiery filmów Kingi Dębskiej.
- W lutym odbędzie się premiera filmu "Plan B", a film "Zabawa, zabawa", w którym zagrałam z wielką przyjemnością, trafi do kin nieco później. To ciężki kaliber, trudna rola, a ja lubię takie wyzwania. Gram w nim pediatrę, kobietę sukcesu, która ma problemy z alkoholem. Zanim weszłam na plan, trochę poczytałam o alkoholikach wysokofunkcjonujących, byłam na kilku spotkaniach. To ciągle temat tabu, tematyczna czarna dziura. Jestem bardzo ciekawa, jak ten film zostanie przyjęty.
Dlaczego wcześniej rzadko grała pani w filmach?
- Nie znam aktora, który nie chciałby iść coraz wyżej: od serialu, do bardziej skomplikowanego serialu, aż do fabuły i bardzo skomplikowanej fabuły, ale nie wszystkim jest to dane. Nie każdy dostaje takie propozycje; czasami pojawiają się od razu po szkole, czasami, jak w moim przypadku, dużo później. Wiele zawdzięczam "Barwom szczęścia" i Annie, którą gram od dziesięciu lat. Chodzi przede wszystkim o obycie przed kamerą, bez którego na planie filmowym, podczas pracy, jest ciężko. Serialom zawdzięczam także spotkania. Kingę Dębską poznałam na planie "Barw szczęścia". Tak jak Bronka Wrocławskiego (serialowy Jerzy - przyp. aut.), z którym praca jest dla mnie bardzo inspirująca, czy Martę Nieradkiewicz. Kiedyś grałam jej mamę, a po latach kochankę w filmie "Zjednoczone stany miłości".
Oprócz pracy na planach filmowych i w teatrze, uczy pani aktorstwa w Akademii Muzycznej w Gdańsku. Jakim jest Pani pedagogiem? Surowym, czy wyrozumiałym?
- Kiedyś studenci bali się mnie bardziej, dzisiaj mniej. Doszłam w wniosku, że nie chcę ich uczyć sztuki w stresie. Zdarzało mi się uprawiać zawód w strachu przed reżyserem i to się kompletnie nie sprawdza. Postanowiłam, że będę wybierać wyłącznie role, których granie będzie mi sprawiać radość. Te, które naprawdę chcę zagrać, a nie te które - z różnych względów - muszę, czy powinnam. Mówię także o teatrze. Przekładam to myślenie na studentów, daję im dużo wsparcia, dowartościowuję ich. W życiu pedagoga od sztuki, tak to nazwijmy, przychodzi moment, kiedy zaczyna rozumieć, że musi być na drugim planie. Długo spełniamy swoje ambicje poprzez tych młodych ludzi, a to oni są najważniejsi.
Skąd pani ma na to wszystko siłę?
- Jakkolwiek pesymistycznie to zabrzmi, jestem bardzo dojrzałą aktorką i mam poczucie, że zostało mi niewiele czasu. Nie mówię o definitywnym końcu pracy w zawodzie, ale ludzkich możliwościach. Ten zawód wymaga siły fizycznej i odporności psychicznej. Ciężko, mądrze i efektywnie będę mogła pracować jeszcze kilka lat. To napędza moją radość, entuzjazm, dzięki czemu czerpię przyjemność z kolejnych ról. Tak o tym myślę. Często powtarzam, że mam budowę akumulatora. Im więcej pracuję, tym bardziej jestem naładowana. Jeśli odetnie mi się źródła zasilania w postaci kolejnych ról, spada mi energia. Bez pracy potrafię całkowicie się wyładować.
Mam dysonans poznawczy. Często gra pani mroczne, skomplikowane postaci, a w wywiadach opowiada pani, że takie role sprawiają pani najwięcej przyjemności. Tymczasem jest pani niezwykle ciepłą, przemiłą osobą.
- A może składam się z tych dwóch elementów? Może mroczny jest ukryty, tkwi we mnie, a drugi jest bardziej na wierzchu? Ponieważ mam taką osobowość, zaczęto mnie obsadzać w rolach toksycznych matek, zdegenerowanych alkoholiczek, wariatek, schizofreniczek i tak jakoś poszło.
Rozmawiał: Kuba Zajkowski