"Barwy szczęścia": Edyta Herbuś chce świecić swoim światłem...
Edyta Herbuś, czyli prostytutka Stella z "Barw szczęścia", jest szczęśliwa tylko wtedy, kiedy może realizować swoje marzenia. Nie wyobraża sobie siebie w roli kury domowej, której najważniejszym zadaniem jest dbanie o ukochanego, gotowanie obiadów i sprzątanie domu...
Edyta Herbuś od kilku lat związana jest z jednym z najwybitniejszych polskich reżyserów operowych i teatralnych - znanym na całym świecie Mariuszem Trelińskim. Choć żartuje, że za ukochanym gotowa byłaby pójść nawet na koniec świata, nigdy nie chciałaby - jak mówi - wyrzec się siebie, byle tylko uszczęśliwić mężczyznę, którego kocha.
- Nie nadawałabym się do związku, w którym musiałabym zamknąć swoje marzenia w pudełeczku ze złotą kokardką... Nam, kobietom, wpaja się, że najważniejszy jest mężczyzna, a przecież miłość to wspólna przestrzeń, gdzie pragnienia obojga partnerów są tak samo ważne - powiedziała niedawno w wywiadzie.
Edyta Herbuś podziwia swojego życiowego partnera, wspiera go i niezwykle ceni jego pracę, ale twierdzi, że jej premiery są tak samo ważne...
- Kiedy ja potrzebuję wsparcia, Mariusz jest przy mnie - mówi.
Odtwórczyni roli Stelli w "Barwach szczęścia" uważa, że poszłaby na łatwiznę, gdyby - zamiast realizować własne ambicje, cele i marzenia - ogrzewała się w świetle swego ukochanego.
- Mam inny charakter i inne potrzeby! Chcę świecić swoim światłem, bo tylko wtedy jestem szczęśliwa - wyznała w rozmowie z "Galą".
Edyta Herbuś mówi, że z każdą nową rolą rośnie w niej apetyt na... kolejne.
- Chcę grać dobre role w produkcjach na jak najwyższym poziomie. Codziennie pracuję nad dykcją i emisją głosu, robię dużo rzeczy, żeby się ciągle doskonalić. Najważniejsze nie jest samo osiągnięcie wyznaczonego celu, tylko droga, która do niego wiedzie - powiedziała tuż przed wyjazdem do Nowego Jorku, gdzie we wrześniu na scenie Metropolitan Opera odbyła się premiera wyreżyserowanego przez Mariusza Trelińskiego "Tristiana i Izoldy".