"Barwy szczęścia": Czas kobiet - rozmowa z Modestem Rucińskim
Kocha rodzinę oraz piłkę nożną. Skończył pracę na planie filmu „Ciemno, prawie noc” wg powieści Joanny Bator, gra Kowaluka w „Barwach szczęścia” i pracuje nad płytą duetu Bieryt-Ruciński.
Ogląda pan mundial?
- O tak! Jestem kibicem, gram z Tymonem (syn aktora - przyp. red.) w piłkę, wczoraj mieliśmy nawet mecz rodzice kontra chłopcy. Jeśli chodzi o kluby, uwielbiam FC Barcelonę, z piłkarzy stawiam na Leo Messiego, podoba mi się jego rywalizacja z Ronaldo. Mamy w domu dużą ścianę, pomalowaną farbą do tablic, na której zapisujemy każdy wynik. W miarę możliwości staram się nie przegapić żadnego meczu. Pierwszy mój świadomie przeżyty mundial to był Meksyk 1986. Odbywające się co cztery lata mistrzostwa świata są dla mnie prawdziwym świętem.
- Z jednej strony atmosfera wakacji, koniec roku szkolnego, świetna pogoda, z drugiej niezwykłe emocje. To czas karnawału, kiedy zapominamy o wszystkim innym. Byłoby cudownie, gdyby władcy tego świata, zamiast wojen, na murawie rozwiązywali światowe konflikty. Tylko wtedy nasi musieliby grać znacznie lepiej.
Biało-Czerwoni wprawdzie odpadli, pan jednak ma okazję do świętowania! Dokładnie 20 lat temu zaśpiewał pan na festiwalu w Opolu w koncercie "Debiuty".
- To bardzo znacząca data - tak dla mnie, jak i dla miejsca, w którym jestem w życiu. Tamtego wieczoru, a działo się to 28 czerwca 1998 roku, próbowałem zdobyć serce mojej obecnej żony Marty. Udało się! Pomogła mi w tym Kayah.
Naprawdę? Jak?
- Zapowiadając mnie, wytłumaczyła publiczności, że będę śpiewał dla ukochanej dziewczyny. 20-lecie to czas ciekawych weryfikacji. Minęły dwie dekady, a ja tego w ogóle nie czuję. Tymczasem za chwilę stuknie mi czterdziestka! Połowa mojego dotychczasowego życia upłynęła na scenie.
Sądząc z grafiku, jest pan w ciągłym biegu. Kraków, Wrocław, Gdynia. Lubi pan takie tempo?
- Po 13 latach pracy w zespołach Teatrów Narodowego i Studio przyszedł czas, że musiałem dać sobie radę sam. Pojawiła się perspektywa występów poza Warszawą, m.in. w spektaklach Agnieszki Glińskiej we Wrocławiu i Krakowie oraz w musicalu "Wiedźmin" w Gdyni. Czułem, że zmiana środowiska, otoczenia, piękne miasta, wizyta nad morzem to coś, co mnie szalenie kręci. Minusem był chyba tylko dyskomfort wynikający z przebywania z daleka od rodziny. Teraz powoli wracam do Warszawy, mam jednak nadzieję, że wyjazdy się nie skończą. Choćby ze względu na wspaniałą przygodę z duetem Bieryt-Ruciński. Dzięki niemu mam szansę dotrzeć do wielu innych miejsc. Poza tym aktorstwo to zawód na walizkach i mnie się to podoba.
Jest pan sympatycznym facetem, pisze poetyckie teksty dla formacji Bieryt-Ruciński. Tymczasem Kowaluk z "Barw szczęścia" to łajdak.
- W opinii szerszej publiczności faktycznie pojawiam się jako czarny charakter. Wyznaję zasadę, że złych ludzi gra się ciekawiej, więc mi to nie przeszkadza. Takie postaci można kolorować na wszelkie możliwe sposoby, unikając banału i powielania schematów.
Ofiarą Kowaluka pada m.in. Bożena (Marieta Żukowska). Wysoko postawieni mężczyźni częściej niż przypuszczamy krzywdzą swe podwładne, o czym warto mówić.
- Myślę, że w naszym wątku pobrzmiewa echo akcji #metoo oraz innych wydarzeń związanych z walką płci i równouprawnieniem. Władza - w tym wypadku wynikająca ze stanowiska, które zajmuje Kowaluk - psuje najlepszych ludzi. Dobrze więc, że spotyka go kara. Faceci wystarczająco długo rządzili światem. Tymczasem siła kobiet, ich wrażliwość i mądrość zasługują na uwagę. Dlatego staję po stronie dziewczyn.
Rozmawiał Maciej Misiorny
***Zobacz materiały o podobnej tematyce***