Barwy szczęścia
Ocena
serialu
7,9
Dobry
Ocen: 20164
Oceń
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10

"Barwy szczęścia": Biznesmen czy bandyta? - rozmowa z Przemysławem Cypryańskim

Gdy cztery lata temu przestał grać w "M jak miłość", usunął się w cień. Rzadziej występował w telewizji, ale nie próżnował. Ukończył studia i pracował nad sobą, żeby poszerzyć wachlarz swoich możliwości aktorskich. Wraca rolą w "Barwach szczęścia". Wcieli się w siejącego zgorszenie Madejskiego, który otworzy w domu Basi klub dla swingersów!

W końcu będziesz zły!

- Gdy przeczytałem scenariusze "Barw szczęścia", byłem przekonany, że mój bohater będzie typowym czarnym charakterem. Wynajmie od Basi dom, który z pomocą Joli zaaranżuje na klub dla swingersów, a takich interesów nie robią przypadkowi ludzie. Być może Madejski jest w jakiś sposób powiązany ze światem przestępczym, ale - jak okazało się po pierwszych dniach zdjęciowych - to spokojny, kulturalny człowiek.

Spokojny, kulturalny człowiek, który udostępnia lokal, gdzie można uprawiać seks grupowy z obcymi ludźmi...

- Po prostu zajmuje się biznesem, który dla niektórych jest gorszący. Madejski nikogo do niczego nie zmusza - ma lokal, gdzie można przyjść z własnej woli. Dla wielu osób organizowanie takich imprez jest grzechem. Wątpliwości natury moralnej będą generowały zabawne konfrontacje między bohaterami serialu.

Reklama

Jacek będzie siał zgorszenie, pewnie szybko znajdzie wielu wrogów.

- Gdy Basia i Jola dowiedzą się, jaki lokal otworzył Madejski, będą zszokowane. Co pomyślą sąsiedzi? Co powie ksiądz? Z czasem ich postawy się zróżnicują. Jola przymknie oko na działalność mojego bohatera, bo dostrzeże w niej korzyści dla siebie. Zdzisio też nie będzie obrażał się na możliwość dodatkowego zarobku. Co mu szkodzi wozić i odwozić taksówką klientów klubu dla swingersów? Basia i Zenek będą mieli inne podejście; zrobią wszystko, by lokal mojego bohatera jak najszybciej zakończył działalność. Madejski przekona się, że nie da się kupić każdego.

Co jeszcze, oprócz tego, że jest kulturalny i spokojny, można powiedzieć o Madejskim?

- Gdy do takiego serialu wprowadzana jest nowa postać, dopiero z czasem okazuje się, jaką ma przeszłość, charakter, z kim jest powiązana. Lubię mówić o Madejskim - biznesmen. Jest bystry, cały czas uśmiechnięty, ma w sobie trochę nonszalancji, bywa ironiczny. To jego znaki szczególne. Nie denerwuje się, może poza dwoma scenami, gdy będzie miał do czynienia z policją.

Wystąpisz także gościnnie w jednym z odcinków "Na dobre i na złe". Tego bohatera nie zdołasz obronić, to bardzo zły człowiek.

- Gram paskudnego faceta, to prawda. Widzowie zobaczą mnie w roli cynicznego fotoreportera, który potrafi posunąć się bardzo daleko, żeby zdobyć materiał do gazety. Robi zdjęcia, węszy, miesza i - co najgorsze - prowokuje. Pojawi się w szpitalu w Leśnej Górze tuż po zamachu, by opisać, co się w nim dzieje. Będzie podjudzał i oszukiwał pacjentów. Cieszę się, że w końcu gram postaci, które wzbudzają wątpliwości natury moralnej. Przez wiele lat wcielałem się w "M jak miłość" w nieskazitelnego Kubę. Producenci innych seriali czy filmów też widzieli mnie w podobnych rolach - ugrzecznionego, dobrego chłopaka. Brakowało mi trochę pieprzu (śmiech).

Odszedłeś z "M jak miłość" cztery lata temu. Tęskniłeś za regularną pracą na planie?

- Gdy wątek Kuby został zakończony przez scenarzystów, początkowo się cieszyłem. W końcu mogłem zająć się innymi rzeczami, skupić na sobie. Skończyłem studia psychologiczne, które zawiesiłem na czwartym roku ze względu na pracę. Miałem czas na rozwijanie pasji sportowych, grałem dużo w piłkę w Reprezentacji Artystów Polskich. Wyciszyłem się, żyłem w innym rytmie. Występowałem w teatrze, od czasu do czasu pojawiałem się gościnnie na planach seriali, ale w końcu zaczęło mi brakować regularnego trybu pracy. Klimatu, który panuje podczas realizacji zdjęć, rozmów w barobusie.

Jak bardzo zmieniłeś się przez te cztery lata?

- Długo ponosiłem konsekwencje tego, że przez lata byłem przypisany do jednej postaci. Dobrze mi się pracowało na planie "M jak miłość", czerpałem z tego dużo profitów, bardzo miło wspominam tamte chwile, ale niełatwo wyrwać się ze schematu, sprawić, żeby producenci nie patrzyli już na mnie jak na grzecznego, spokojnego chłopca. Pracowałem nad sobą - zacząłem chodzić regularnie na siłownię, przytyłem dziesięć kilogramów, zapuściłem brodę.

Czyli możesz grać zupełnie inne role, niż przed laty?

- Dojrzałem, jestem innym człowiekiem. Poszerzył się wachlarz moich możliwości aktorskich, mogę grać różne postaci. Stoję przed dużym wyzwaniem, bo wrócić do zawodu jest trudniej, niż w nim zaistnieć. Świat mediów nie toleruje luki. Gdy jeden aktor odsuwa się w cień, jego miejsce natychmiast zajmuje ktoś inny. Rynek jest nasycony, nikt na mnie nie czeka z rozłożonymi ramionami, muszę się postarać i przypomnieć. Zmierzam do celu małymi krokami. Dzięki rolom w "Barwy szczęścia" i "Na dobre i na złe" wróciłem do regularności.

Wpadniesz w wir pracy i znowu nie będziesz miał czasu dla siebie, na uprawianie sportu...

- Postaram się znaleźć czas na rozwój zawodowy i pasje. Praca jest ważna, ale trzeba czerpać przyjemności z życia. Uzmysłowiłem to sobie, gdy polecieliśmy do Stanów i Kanady na premierę filmu "Tajemnica Westerplatte". Świetne doświadczenie, które otworzyło mi oczy na świat. Pierwszy raz byłem w Chicago, Toronto i Nowym Jorku, gdzie zamierzam niedługo wrócić. Pozazdrościłem mojemu młodszemu bratu, który w zeszłym roku wystartował w maratonie nowojorskim. Zdobył już także, dzięki dobrym startom, kwalifikację do tegorocznego. Podobnie jak moja siostra, która wylosowała możliwość wzięcia udziału w biegu. Fajnie byłoby do nich dołączyć, zwłaszcza że w maratonie mogą brać udział drużyny. Ten start to pretekst, ciągnie mnie do Nowego Jorku, chcę znowu poczuć energię tego miasta.


Rozmawiał: Kuba Zajkowski

www.barwyszczescia.tvp.pl/
Dowiedz się więcej na temat: Przemysław Cypryański
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy