"Barwy szczęścia": Bartek wciąż ma pod górkę
Jego serialowy bohater nieustannie ma jakieś problemy. I zawodowe, i uczuciowe. On przeciwnie, jest zasypywany propozycjami. - Jestem prawdziwym szczęściarzem - przyznaje aktor Bartosz Gelner.
Nie wiedzie się Bartkowi, Twojemu imiennikowi, którego grasz w "Barwach szczęścia".
- No rzeczywiście, chłopak ma wciąż "pod górkę", choć z charakteru jest dobry i poczciwy. Może źle trafia albo szuka szczęścia nie tam, gdzie powinien? I choć bardzo się stara, by poukładać swoje życie i ustatkować się, znaleźć miłość, spokój i stabilizację, to wciąż na jego drodze pojawia się ktoś lub wydarza coś, co niweczy te plany.
- Może w tym roku, który dopiero co się zaczął, będzie mu wreszcie to dane? - Wątpię, podejrzewam, że kłopoty to jego specjalność. A ja nie narzekam - dzięki temu jest dużo ciekawych rzeczy do grania (uśmiech).
Niebawem pojawisz się również w serialu "Krew z krwi". Kim będzie Twój bohater?
- To Mateusz, "Młody", mocno uwikłany w świat porachunków gangsterskich, który wdaje się w romans z Natalią, córką Carmen (Agata Kulesza). Chciałbym tu zwrócić uwagę na 19-letnią Małgosię Kozłowską, wcielającą się w tę postać. Mimo iż bardzo młoda, jest nader sprawną aktorką z potencjałem i fajną dziewczyną. Te nowe odcinki, które właśnie nakręciliśmy, będą emitowane w telewizji od marca, a ich reżyserem jest Jan Komasa. Ten sam, który wyreżyserował "Salę samobójców", film, po którym zrobiło się o Tobie głośno. - Byłem na trzecim roku studiów i raptem znalazłem się w innym wymiarze! "Sala samobójców" spotkała się z dużym zainteresowaniem i u nas, i za granicą, m.in. na festiwalu w Berlinie, gdzie odbyła się premiera. Film okrzyknięto głosem pokolenia, a ja zostałem dostrzeżony. Posypały się propozycje ról serialowych bez castingu - wśród nich do "Czasu honoru" i właśnie do "Barw szczęścia".
Potem przyszła rola w filmie "Płynące wieżowce", uznanym za bardzo kontrowersyjny...
- Tylko u nas! Na Zachodzie nikt tak nie myślał, na żadnej konferencji prasowej nie padło pytanie o odmienności seksualne, a przecież one istniały, istnieją i będą istnieć, to jest oczywiste. Takie filmy uczą tolerancji, ten mnie w każdym razie nauczył. A sam obraz zdobył mnóstwo nagród i wyróżnień, m.in. imprezy o nazwie Tribeca w Nowym Jorku, której pomysłodawcą i głównym organizatorem jest Robert De Niro. Dobra passa trwa - w zeszłym roku dostałeś etat w warszawskim Nowym Teatrze Krzysztofa Warlikowskiego. Jednym z najlepszych teatrów w Polsce! - Czuję się zaszczycony. Już wcześniej, nim dołączyłem na stałe do zespołu, miałem przyjemność grać na tej scenie. Wyjeżdżaliśmy na festiwale, m.in. w Awinionie, występowaliśmy też w Paryżu, Luksemburgu, Liege. Mam szczęście do wyjazdów, zarówno z filmami, jak i z teatrem, dzięki nim zwiedziłem już kawał świata!
Choć znamy Cię głównie z filmów i seriali, to teatr jest Twoim środowiskiem naturalnym. Poświęciłeś mu pracę magisterską, dotyczącą przyszłości sztuki, czyli wizualizacji 3D.
- Przewodnikiem działań badawczych w tym zakresie był mój promotor, profesor Włodzimierz Szturc, ceniony teatrolog i wykładowca UJ i PWST w Krakowie. Pod jego okiem zgłębiałem obszary nowych możliwości zarówno inscenizacyjnych, jak i aktorskich, które mnie zafascynowały. Może kiedyś dyrekcja mojego teatru będzie zainteresowana takim eksperymentem, a jeśli tak - wchodzę w to bez namysłu!
Rozm. JOLANTA MAJEWSKA