"Barwy szczęścia": Arek zamieni ich życie w koszmar!
Paweł Domagała został aktorem, bo chce inspirować ludzi, występuje w kabarecie i ma zespół rockowy. Niedawno dołączył do obsady serialu "Barwy Szczęścia", gdzie gra Arka, a 10 stycznia na ekrany kin w całej Polsce trafi komedia "Wkręceni", w której zaprezentuje widzom nieprzeciętny talent komediowy.
Od tej pory, gdy stracę zapał do działania, będę zaglądał do listy twoich dokonań zawodowych. Ty chyba pracujesz na okrągło!
- Nigdy nie czułem, że pracuję. Mam takie szczęście, że robię to, co lubię, i nie mówię tak, żeby zrobić wrażenie. Codziennie dziękuję Bogu za taki przywilej. Jeśli aktorstwo czy śpiewanie przestaną sprawiać mi przyjemność, zacznę zajmować się czymś innym. Czym? Obojętne, ważne żebym mógł utrzymać rodzinę. Nie muszę żyć na wysokim poziomie, nie zamierzam brać ogromnego kredytu na dom. Spokojnie, w miarę możliwości, bez fanaberii.
Kiedy zrozumiałeś, że aktorstwo to twoje powołanie?
- Wiedziałem o tym od zawsze. Odkąd pamiętam, gdy było mi źle, oglądałem filmy, które często dodawały mi otuchy. Dlatego zostałem aktorem. Też chcę być dla kogoś inspiracją w trudnych chwilach. Zacząłem grać dość wcześnie, trochę przez przypadek. Jako uczeń liceum w Radomiu dostałem rolę Radka w spektaklu "Punkiet" Szymona Wróblewskiego w miejscowym teatrze.
Przez przypadek?
- No dobra, nie do końca przez przypadek. Na tablicy ogłoszeń w moim liceum wisiało ogłoszenie o castingu do tego spektaklu. Przez dwa tygodnie przygotowywałem się do niego sumiennie we własnym zakresie. Zostałem wybrany i od tej pory gram. Gdy ogląda się różne programy telewizyjne, w których poszukiwane są talenty, może się wydawać, że łatwo zostać aktorem. Tymczasem to ciężka praca, nie każdy się do niej nadaje.
- Uważam, że aktorstwo ma dużo wspólnego z naukami ścisłymi. Humaniści starają się opisać coś, co im się wydaje, a to zawsze ideologia. Aktor, podczas budowania postaci, zawsze musi kierować się logiką, co jest bardzo trudne. U genezy aktorstwa leży poznanie świata, człowieka takim jakim jest. Przynajmniej ja staram się kierować taką zasadą.
Najwyraźniej to dobre podejście, bo otrzymujesz coraz więcej propozycji zawodowych.
- Mam dobry okres, ale wcześniej bywało różnie. Zawsze dużo pracowałem w teatrze, a w filmach i serialach długo mnie nie chcieli. Dopiero niedawno zmienili zdanie. Jestem bardzo zadowolony z takiego obrotu sprawy. Ostatnio dużo dzieje się w moim życiu zawodowym. Piętnastego listopada w warszawskim Teatrze Dramatycznym odbyła się premiera spektaklu "Nosorożec" Eugène'a Ionesco, w którym gram główną rolę. Przede mną w Polsce tę postać grało niewielu aktorów. Cieszę się, że dostałem taką szansę, to duże wyróżnienie i wyzwanie. Z kolei 10 stycznia 2014 roku do kin wejdzie komedia "Wkręceni" z moim udziałem.
Współtworzysz także "Kabaret Na Koniec Świata" i jesteś liderem zespołu "Ginger".
- "Kabaret Na Koniec Świata" tworzy grupa przyjaciół. Spotykamy się co miesiąc i razem piszemy teksty po nocach, a potem wchodzimy na scenę. Opieramy się na absurdzie, dziewięćdziesiąt procent to improwizacja. Nie zawsze wychodzi, ale się staramy. To dla mnie także aktorstwo, w przeciwieństwie do wielu kabaretów znanych z telewizji, których członkowie zazwyczaj przebierają się za kobiety, księży, wieśniaków czy gejów i seplenią. Myślą, że to wystarczy, że to zabawne. Dla mnie są żenujący. Na razie nie występuję z zespołem, ale nie odpuszczam, tylko czekam na dobry moment. Chcę sam wyprodukować i wydać pierwszą płytę. "Ginger" to mój autorski projekt - piszę teksty, śpiewam i komponuję muzykę. To taka lżejsza odmiana rocka, nazywam ją - soft rock. Moim największym marzeniem jest zostanie producentem filmowym i serialowym. Patrzę, uczę się i wyciągam wnioski, które zamierzam wykorzystać w przyszłości.
Na co w pierwszej kolejności zwróciłbyś uwagę jako producent?
- Wydaje mi się, że w tej pracy niezwykle istotna jest odwaga i wybieranie aktorów ze względu na ich umiejętności, a nie medialność, i zaufanie im. Jeżeli ktoś gra w trzech koszmarnych filmach pod rząd i dalej jest gwiazdą, to jest to możliwe tylko w Polsce. Mówię dosadnie, ale tak jest. Najważniejsze jest jednak co innego. Trzeba poważnie traktować widza i kierować się założeniem, że to on wie najlepiej. Z pokorą uczyć się od najlepszych, którzy wyznaczają trendy dobrego komercyjnego kina - Bena Stillera, Adama Sandlera czy Franka Oza.
Od kilku miesięcy możesz przyglądać się machinie produkcyjnej od środka jako odtwórca jednej z głównych ról w komedii "Wkręceni".
- Bardzo się cieszę, że dostałem tę rolę, bo po raz pierwszy czułem, że zagram postać, która po prostu do mnie pasuje. Po zdjęciach próbnych myślałem, że nic z tego nie będzie, ponieważ długo nikt się do mnie nie odzywał. Pojechałam na wakacje nad morze z przeświadczeniem, że nie zostałem wybrany. Wtedy zadzwonili do mnie z produkcji i zaprosili na kolejne zdjęcia do Warszawy. Przyjechałem i dałem z siebie wszystko. Wracałem nocnym pociągiem, w którym rozgrywały się dantejskie sceny. Większość podróżnych była pijana, między nogami biegały psy, ktoś wymiotował. Pomyślałem, patrząc, co się tam dzieje, że jeśli po takich cierpieniach nie dostanę tej roli, bardzo się zdenerwuję (śmiech).
Kim jest twój bohater?
- Gram Szyję, kucharza w fabryce samochodów na Śląsku. Myślę że to szczęśliwy facet - lubi swoją pracę i życie w małym mieście. Ma żonę Jadwigę, którą kocha, mimo że trzyma go pod pantoflem, oraz dwóch świetnych kumpli - Fikoła (Bartosz Opania - przyp. aut.) i Franczesko (Piotr Adamczyk - przyp. aut.). Gdy życie spłata im figla, zaczną kombinować. Wkręcą i zostaną wkręceni. Będzie dużo pomyłek, pięknych kobiet i trochę miłości.
Jak w kilku zdaniach zareklamowałbyś widzom ten film?
- Wierzę, że to będzie śmieszna komedia z wdziękiem, który, moim zdaniem, w tym gatunku filmowym jest najważniejszy. Sumiennie pracowaliśmy na planie, by go wyczarować. Piotr Wereśniak, scenarzysta i reżyser filmu, dawał nam, aktorom, dużą swobodę. Wiem, że na hasło "polska komedia", widzowie reagują - delikatnie mówiąc - nie najlepiej, ale nie ma im się co dziwić. W końcu co mają myśleć po takich nieporozumieniach jak "Ciacho", "Kac Wawa" czy "Last Minute"? Liczę na to, że "Wkręceni" będą nową jakością w polskim kinie komercyjnym, pierwszym krokiem w kierunku odbudowania jego wizerunku.
Niedawno dołączyłeś do obsady serialu "Barwy Szczęścia", gdzie grasz diametralnie inną postać niż we "Wkręconych". Arek jest zły do szpiku kości.
- Po raz pierwszy gram czarny charakter. Dotychczas zawsze dostawałem role sympatycznych, fajnych facetów. Nie ukrywam, że pierwsze dni na planie nie były dla mnie łatwe. Musiałem się dostosować, poznać specyfikę takich postaci i konwencję serialu wieloodcinkowego. Arek sprawia wrażenie, jakby nie było w nim nic dobrego, jest jednoznacznie zły.
Co wydarzy się w tym wątku?
- Arek razem z Renatą (Magdalena Smalara - przyp. aut.) w dalszym ciągu będzie szantażował Igę (Ada Fijał - przyp. aut.) oraz Piotra (Piotr Jankowski - przyp. aut.), od których wyłudzi dużo pieniędzy. Da się we znaki także Marcie (Katarzyna Zielińska - przyp. aut.). Zamieni ich życie w koszmar, na pewno zapamiętają go na bardzo długo. Z tym człowiekiem nie ma żartów, co udowodni między innymi porywając Ewę (Gabriela Ziembicka - przyp. aut.). Mam nadzieję, że fani "Barw Szczęścia" nie polubią Arka, bo to w końcu czarny charakter.
Rozmawiał: Kuba Zajkowski