"Barwy szczęścia": Adrianna Biedrzyńska słono zapłaciła za aferę, w którą przed laty wplątał ją ówczesny mąż!
Adrianna Biedrzyńska, czyli Małgorzata Zwoleńska z "Barw szczęścia", była u szczytu popularności, gdy Tomasz Stockinger publicznie oskarżył ją o to, że razem z mężem wyłudza od znajomych pieniądze. To złamało jej karierę i sprawiło, że odwrócili się od niej niemal wszyscy. Dziś niewiele osób pamięta, o co tak naprawdę poszło...
Mija właśnie dokładnie 20 lat od chwili, gdy Tomasz Stockinger zainwestował - za pośrednictwem ówczesnego męża Adrianny Biedrzyńskiej - dwieście tysięcy złotych "na giełdzie". Odtwórca roli doktora Lubicza w "Klanie" nie spodziewał się, że straci oszczędności swojego życia, bo geniusz, który miał pomnożyć jego kapitał, ucieknie z Polski, zabierając ze sobą pieniądze wszystkich inwestorów. Prawda o tym, że Tomasz Stockinger został okradziony, wyszła na jaw dopiero dwa lata po fakcie. Aktor obwieścił wtedy całemu światu, że Adrianna Biedrzyńska i jej mąż to oszuści, którzy wyłudzają od znajomych znaczne kwoty!
Tomasz Stockinger zarzucił swojej koleżance po fachu i jej życiowemu partnerowi, że z premedytacją - wiedząc, iż nigdy nie odzyska swoich pieniędzy - namówili go do zainwestowania w interes giełdowy. Podobno mąż Biedrzyńskiej obiecał Stockingerowi kokosy, zapewniając, że jego znajomy, który miał obracać całą kasą w celu pomnożenia jej, jest geniuszem i potrafi czynić cuda.
- Ada powiedziała mi wprost: jeśli masz wolne środki, wchodź w to. Wszedłem i straciłem pieniądze - grzmiał później gwiazdor "Klanu".
Wkrótce po tym, jak Tomasz Stockinger publicznie oskarżył Adriannę Biedrzyńską i jej męża o oszustwo, aktorka zwołała konferencję prasową, podczas której kategorycznie zaprzeczyła, jakoby wiedziała o interesach, jakie jej ukochany prowadził z - jak się okazało - wieloma jej znajomymi z tzw. branży.
- Nigdy nie ułatwiałam żadnego oszustwa ani nie uczestniczyłam w żadnych transakcjach biznesowych między panem Marcinem Miazgą a Tomaszem Stockingerem i innymi jakoby pokrzywdzonymi osobami. Mąż grał na giełdzie, robił interesy. Ja w ogóle nic o tym nie wiedziałam - powiedziała i dodała, że... też straciła pieniądze, ale inwestując je, wiedziała, że jest takie ryzyko.
- Dorośli ludzie wiedzą, co to giełda. Straciłam tyle samo, co Stockinger - stwierdziła.
- Ty firmujesz męża swoją twarzą. Mam do ciebie żal i będę go miał do końca życia - odpowiedział jej Tomasz Stockinger i zażądał, by natychmiast oddała mu dwieście tysięcy złotych.
Okazało się, że mąż aktorki nie jest nigdzie zameldowany i nie można wręczyć mu wezwania do zwrotu pieniędzy. Stockinger opowiadał w wywiadach, że Marcin Miazga nigdzie nie pracuje, nic nie zarabia i nic nie ma. W dodatku przed ślubem z Adrianną Biedrzyńską podpisał intercyzę, według której aktorka nie mogła odpowiadać za zaciągnięte przez niego długi...
Adrianna Biedrzyńska zdecydowała się rozwieść z mężem.
- Jeżeli wykorzystywał innych wbrew temu, co ja wiedziałam, znaczy, że oszukiwał również mnie - oświadczyła na konferencji prasowej.
- Moje życie jest skończone. Jestem zrujnowana. Nikt nie pozwoli już mi zagrać na scenie... - stwierdziła.
Adrianna Biedrzyńska rozwiodła się z Marcinem Miazgą dopiero 10 lat po wybuchu afery. Tomasz Stockinger potwierdza dziś, że sprawy pomiędzy nim a Miazgą już dawno są załatwione.
- Zawarliśmy umowę w sądzie. Dostałem z powrotem zainwestowane pieniądze - powiedział "Twojemu Imperium".
Adrianna Biedrzyńska nie chce wracać do sprawy sprzed lat. Słono zapłaciła za aferę, w którą została wplątana. Nie udało się jej odbudować kariery na miarę swojego talentu i dziś - od dawna - gra jedynie w "Barwach szczęścia" oraz w spektaklach objazdowych.
Marcin Miazga jest obecnie menadżerem Izabeli Trojanowskiej. Z byłą żoną nie utrzymuje kontaktu.