"Ania, nie Anna": Na Zielonym Wzgórzu [recenzja drugiego sezonu]
Zapraszamy do zapoznania się z naszą recenzją drugiego sezonu serialu "Ania, nie Anna".
Porównując drugi sezon "Ani, nie Anny" z pierwszą serią produkcji trzeba zaznaczyć dwie rzeczy. Po pierwsze - większa ilość odcinków pozwoliła na dokładniejsze przedstawienie przygód Ani i odpowiednie rozłożenie zwrotów akcji oraz zbudowanie ważnych, emocjonalnych scen.
Po drugie - w tym sezonie wprowadzenie w stosunku do oryginalnej powieści zmian oraz stworzenie na potrzeby drugiej serii przez Walley-Beckett, showrunnerki serialu, nowych bohaterów wyszło produkcji tylko na dobre. Postacie takie jak Cole (Cory Grüter-Andrew) i Sebastian (Dalmar Abuzeid) wzbogacają świat Avonlea, czynią go bogatszym i trochę bardziej skomplikowanym, a zarazem bardziej realnym niż widzieliśmy we wcześniejszych wersjach.
W najnowszej odsłonie "Ani, nie Anny", tak jak i w poprzednim sezonie, świetnie zostają zaprezentowane przyjaźnie pomiędzy głównymi bohaterami. Sceny z udziałem Diany i Ani nadal są interesujące, a młode aktorki bardzo dobrze razem grają.
W kolejnych odcinkach do grupy przyjaciół z Avonlea dołącza nowa postać - Cole, w którego wciela się Cory Gruter-Andrew.
Wątek Cole’a jest jednym z najlepszych w drugiej serii, a jego relacja z Anią należy do najciekawszych. Zresztą dzięki właśnie radom Cole’a i jego doświadczeniu Ania zaczyna spoglądać na świat z trochę innej perspektywy oraz zdaje sobie sprawę ze swoich wad.
Jeżeli chodzi o grę aktorską to jest bardzo dobrze. Amybeth McNulty, nowa odtwórczyni roli Ani nie może uniknąć porównań do Megan Follows, aktorki wcielającej się w tą już kultową bohaterkę w serii filmów z lat 80.
I z całą sympatią dla jej poprzedniczki, która ostatnio spisywała się świetnie w "Nastoletniej Marii Stuart" jako Katarzyna Medycejska a latem br. będziemy mogli zobaczyć ją w trzecim sezonie "Wynonny Earp", to McNulty po prostu błyszczy jako Ania.
Pełna energii młoda aktorka (do tej pory pojawiła się w filmie "Morgan") przypomina książkową bohaterkę w prawie stu procentach - oddaje maniery bohaterki, jej zachowanie, entuzjazm w taki sposób, w jaki zawsze wyobrażałam sobie Anię.
Z kolei Geraldine James (Maryla) jest niesamowita w każdej ze swoich scen, a R.H. Thomson (Mateusz) wcale jej nie ustępuje.
W drugim sezonie aktorzy dostając więcej okazji do pokazania swoich umiejętności - losy bohaterów szczególnie chwytają za serce w czwartym i siódmym odcinku.
Moira Walley-Beckett nigdy nie bała się podjąć w "Ani, nie Annie" ważnych tematów społecznych, a teraz, przy dziesięciu odcinkach zamiast ośmiu, wykorzystała szansę i je rozwinęła.
Bohaterowie serialu po raz pierwszy spotykają się z rasizmem; inni zadają sobie ważne pytania dotyczące ich tożsamości; mieszkańcy Avonlea muszą poradzić sobie z szybko postępującymi zmianami społecznymi - każdy z bohaterów zostaje postawiony w sytuacji, w której musi poddać swoje zachowanie i poglądy weryfikacji.
"Ania, nie Anna" to kolejny przykład serialu, którego drugi sezon jest lepszy niż pierwszy (np. "Żona idealna", "Impersonalni"). Wszelkie błędy czy niedociągnięcia zostały naprawione.
Warto zapoznać się z nowymi przygodami Ani Shirley, nie tylko ze względu na powyższe argumenty, ale ze względu na świetne zdjęcia. Tak pięknych scen nakręconych w Kanadzie i na Wyspie Księcia Edwarda dawno nie widzieliście.
Nowe odcinki zadebiutują 6 lipca w serwisie Netflix.