Wystąpił w nowej edycji "LOL: Kto się śmieje ostatni". Zdradził, czego obawiał się najbardziej
Ignacy Liss, zdolny aktor młodego pokolenia, prawie dwa lata temu pokazał się szerokiej publiczności w nowej adaptacji filmu "Znachor". Ostatnie miesiące obfitują w kolejne sukcesy zawodowe. Liss był jednym z uczestników popularnego programu "LOL, Kto się śmieje ostatni", a w najnowszym wywiadzie podzielił się wrażeniami z tego doświadczenia.
Ignacy Liss przyszedł na świat 16 lutego 1998 roku. Ukończył studia aktorskie w Akademii Teatralnej w Warszawie. Widzowie mogą kojarzyć go przede wszystkim z roli hrabiego Leszka Czyńskiego w najnowszej ekranizacji "Znachora" w reżyserii Michała Gazdy. To jednak nie jedyny znaczący występ tego młodego aktora. W ostatnich latach zagrał główną rolę w filmie "Marzec '68" oraz pojawił się w popularnych produkcjach, takich jak serial "Teściowie", "Warszawianka" czy film Netfliksa "Fanfik".
Obecnie na platformie giganta streamingowego sporą popularnością cieszy się produkcja "Idź pod prąd", w której Ignacy zagrał główną rolę. Ponadto 24 stycznia do kin wchodzi kolejny film z Lissem na pierwszym planie - "Światłoczuła".
W programie "LOL: Kto się śmieje ostatni" dziesięcioro znanych polskich artystów i artystek oraz komików jest zamkniętych w jednym pomieszczeniu na sześć godzin. W tym czasie mierzą się z wyjątkowo trudnym zadaniem: muszą rozśmieszyć pozostałych i nie dać się rozśmieszyć. Nagrodą w programie jest 100 tysięcy złotych, które zostaną przekazane na wybrany przez zwycięzcę cel charytatywny. Nad wszystkim czuwa Cezary Pazura.
W nowym sezonie fani mogą zobaczyć na ekranie: Andrzeja Seweryna, Izabelę Kunę, Barbarę Kurdej-Szatan, Michała Czerneckiego, Ignacego Lissa, Rafała Rutkowskiego, Piotrka Szumowskiego, Igora Kwiatkowskiego, Agę Grzelak oraz Basię Cichocką-Mruk.
Premiera pierwszy trzech odcinków "LOL: Kto się śmieje ostatni" odbyła się 17 stycznia na Prime Video. Nowy odcinek ukazał się 24 stycznia. Z tej okazji porozmawialiśmy z Ignacym Lissem o występie w popularnym programie. Aktor podzielił się swoimi wrażeniami oraz zdradził, co zrobiłby inaczej, gdyby mógł wziąć udział w show jeszcze raz.
Justyna Miś, Interia: Dlaczego zdecydowałeś się wziąć udział w programie "LOL: Kto się śmieje ostatni"?
Ignacy Liss: - Nie przepadam za różnego rodzaju programami telewizyjnymi, reality show i tym podobnymi produkcjami. W przypadku "LOL: Kto Się śmieje Ostatni" zachęciło mnie, że jest to wyzwanie aktorskie, które łączy się z moją branżą. Pomyślałem, że jeśli mam wziąć udział w jakimś programie, to właśnie "LOL" jest idealnym formatem. Tam liczy się coś zupełnie innego niż w show tego typu. Nie chodzi o naukę nowych umiejętności, takich jak taniec, czy o podróżowanie. Tutaj kluczowy jest aspekt aktorski, i to właśnie mnie zaintrygowało. Dodatkowo, patrząc na poprzednie edycje, zauważyłem, że program zapewnia wysoką jakość, chociażby w kontekście obsady. Miałem nadzieję, że spotkam kogoś znajomego – i rzeczywiście tak się stało. Byłem bardzo pozytywnie zaskoczony, choć trochę zestresowany.
Czy było coś, czego szczególnie się bałeś, wchodząc do studia?
- Najbardziej bałem się, że pojawi się dyrektor mojego teatru. [śmiech] Naprawdę! Powiedziałem to jeszcze przed wejściem. Kiedy pytali mnie, czy czegoś się obawiam, stwierdziłem, że raczej nie. Ale oni naciskali: "No tak, Ignacy, ale gdybyś miał wskazać jakąś konkretną osobę?". Wtedy pomyślałem i odpowiedziałem: "Wiecie co? Chyba nikt... no może gdyby to był mój dyrektor, to rzeczywiście trochę bym się przeraził". Wszyscy wtedy zbledli. Uspokoili mnie i sprawili, że naiwnie uwierzyłem, że nie mam się czym martwić.
Czyli zgaduję, że pan Andrzej Seweryn był dla ciebie największym zaskoczeniem spośród uczestników?
- Tak, był dużym zdziwieniem. Z perspektywy czasu myślę o tym bardzo pozytywnie. To była naprawdę fajna decyzja ze strony ekipy realizującej "LOL". Wpadli na pomysł, który urozmaicił program o bardzo interesującą warstwę.
To w takim razie, jak wygląda twoja relacja z panem Andrzejem po programie? Mieliście okazję o tym porozmawiać?
- Myślę, że każdy z nas mógłby powiedzieć o niej coś innego. Jestem przede wszystkim bardzo zobowiązany wobec pana Andrzeja. To mój mentor. Czuwa nade mną od samego początku mojej profesjonalnej drogi aktorskiej. Zadebiutowałem na deskach teatru w spektaklu "Boże mój!" w jego reżyserii. Później, po raz pierwszy na dużym ekranie pojawiłem się w filmie fabularnym "Zieja", w którym pan Andrzej grał główną rolę. W końcu trafiłem też pod jego dyrektorskie skrzydła w Teatrze Polskim. Ta relacja cały czas się rozwija. Dla mnie w bardzo wartościowy sposób. Na pewno to nie jest tak, że po programie nagle staliśmy się kolegami. Nadal pozostajemy w relacji mistrz-uczeń. Do pewnego momentu temat programu był naszą słodką tajemnicą w teatrze i to było bardzo zabawne. Oczywiście, w kuluarach pojawiały się później komentarze, że "mogłem się dłużej utrzymać w programie" albo "coś zrobić lepiej" [śmiech]. Dla mnie pan Andrzej to po prostu niezwykle inspirująca postać, od której ciągle się uczę.
A jeśli chodzi o pozostałych uczestników, czy jest jakiś szczególny żart albo skecz, który ci zapadł w pamięci?
- Mam dwa skecze, które dosłownie rozłożyły mnie na łopatki. Pierwszy to żart Piotra Szumowskiego o sprzedaży. On po prostu zmiótł mnie z planszy. A drugi to sytuacja improwizowana, aczkolwiek niesamowicie zabawna. Rafał Rutkowski zaczął zapraszać do siebie za roślinkę, do pani Jadwigi. To była scena, której nie zapomnę do końca życia. Kompletna abstrakcja, która mnie rozłożyła.
Mnie na przykład rozbroiło, jak zrobiłeś herbatkę dla pana Andrzeja.
- Pamiętam, że to był taki pierwszy trudny moment, kiedy po prostu chciałem zrobić herbatę. Podszedł do mnie Rafał Rutkowski, powiedział mi na ucho: "Dobra, dawaj, załatw go". Ten program polega na tym, żeby być tu i teraz. Pamiętam, że rozmawiałem o tym z Michałem Czerneckim. Okazało się, że obydwoje mieliśmy podobne założenia – że będziemy angażować się we wszystko, w co możemy. Właśnie o to chodzi w tym programie – żeby zrobić show, żeby być w tym razem. Było naprawdę trudno, bo cały czas wystawiasz się na żarty, ale z drugiej strony - ogromna satysfakcja.
Czy miałeś sposoby, które pomagały ci się nie śmiać?
- Myślałem o różnych sposobach, które mógłbym mieć, ale one nie zadziałały. Jedyną rzeczą, którą konsekwentnie próbowałem robić – i widziałem ją u innych w poprzednich edycjach – było to, żeby szeroko otwierać usta i wydawać bardzo dziwne dźwięki. I rzeczywiście pomagało, więc robiłem to naprawdę często. Następnego dnia obudziłem się z ogromnymi zakwasami w szyi i żuchwie.
Jakbyś miał wziąć udział w kolejnej edycji, czy zrobiłbyś wtedy coś inaczej?
- Mam bardzo duży niedosyt. Wiem jedno - gdybym miał to zrobić jeszcze raz, na pewno wykorzystałbym o wiele więcej gagów, które przygotowałem. Miałem sporo żartów, ale na początku trochę wstydziłem się je pokazywać. To zdecydowanie coś, co bym zmienił. Jednocześnie nie zrezygnowałbym z mojego postanowienia, żeby angażować się we wszystko, w co mogę. I prawdopodobnie znów przez to bym odpadł. Niestety, jeszcze aż tak dobry w to nie jestem, ale właśnie ten program jest świetny, by odkrywać zupełnie inne strony. Można nauczyć się aktorstwa improwizowanego, co jest naprawdę świetnym doświadczeniem.
Podsumowując: czego widzowie mogą się spodziewać po najnowszej edycji "LOL: Kto się śmieje ostatni"?
- Znając przebieg trzeciej edycji "LOL", muszę powiedzieć – choć może to zabrzmieć nieskromnie, a wcale nie chodzi tutaj o mnie, tylko o to, jak potoczyły się wydarzenia – że zakończenie programu było czymś naturalnym i jednocześnie niesamowitym. Było jak z bajki, jak z jakiegoś filmu. Bardzo romantyczne, absolutnie niespodziewane. Nie chcę nikogo porównywać, więc nie powiem, że coś było lepsze czy gorsze, ale poziom na pewno został utrzymany. Wciąż jest tak samo śmiesznie, jak w poprzednich edycjach. W finale wszyscy dosłownie padliśmy z wrażenia, kiedy zobaczyliśmy, co wydarzyło się na naszych oczach. To był piękny ukłon w stronę sztuki. Niesamowite, że mówimy o programie telewizyjnym, a wydarzyło się coś tak wyjątkowego, coś "tu i teraz". To był teatr totalny, wyimprowizowany. Zapamiętam to do końca życia.
Czytaj więcej: Ignacy Liss: Jeden z najzdolniejszych aktorów młodego pokolenia