Piotr Zelt: Często przeglądam się w oczach córki [wywiad]
"Dla mnie jako mężczyzny na pewno jednym z ważniejszych wydarzeń w życiu i największym szczęściem były narodziny córki. Z kolei decyzja o pójściu do szkoły filmowej zaważyła na całym moim późniejszym życiu. I oczywiście pojawienie się w moim życiu Kasi, z którą jestem już blisko dziesięć lat. Jestem szczęściarzem" - mówi Piotr Zelt.
Piotr Zelt, którego widzowie pamiętają z takich seriali jak "13 posterunek", "Tygrysy Europy", "Dziewczyny ze Lwowa", w tym roku skończy 55 lat. Aktor opowiada o relacji z nastoletnią córką Nadią, o tym, czy wciąż planuje ślub z wieloletnią partnerką Katarzyną i o męskich wzorcach.
W tym roku skończysz 55 lat. Czujesz wiek w kościach?
Piotr Zelt: - Są momenty, kiedy czuję to w kościach [uśmiech - przyp. red.]. Na szczęście, odpukać, nie jest źle. Moja Kasia wysłała mnie na przegląd techniczny. Poddałem się temu i przebadałem na różne strony. Natomiast, będąc w trasie dłuższy czas, przemieszczając się po Polsce ze spektaklami, przyznaję, nie regeneruję się już tak szybko jak kiedyś.
Znalazłeś na to sposób?
- Tak. Sport. Lekki, spokojny trening. Jeśli mam czas w trasie, to zawsze korzystam z siłowni, basenu czy sauny. To znakomicie mnie regeneruje.
Pół wieku, które przekroczyłeś, dało ci pretekst do podróży do przeszłości? Z czego jesteś dumy?
- Dla mnie jako mężczyzny na pewno jednym z ważniejszych wydarzeń w życiu i największym szczęściem były narodziny córki. Nadia ma już 15 lat i jestem z niej bardzo dumny. Rośnie na wspaniałą kobietę. Dosłownie, bo ma 182 centymetry wzrostu.
- Z kolei wcześniej, decyzja o pójściu do szkoły filmowej zaważyła na całym moim późniejszym życiu. Ośmioletnie doświadczenie w pracy w Teatrze Dramatycznym i oczywiście "13 posterunek", który spowodował szeroką rozpoznawalność mojej osoby i zaważył o zawodowych losach. I oczywiście pojawienie się w moim życiu Kasi, z którą jestem już blisko dziesięć lat. To jest bardzo ważny moment w moim życiu. Jestem szczęściarzem.
Przeglądasz się w oczach swojej córki?
- Bardzo często. Dla mnie istotne jest to, jaką mamy ze sobą relację, jak ona mnie odbiera, jak się komunikujemy. Jestem dumny z tego, że Nadia ma do mnie zaufanie. Zawsze trzymałem się zasady, żeby nigdy mojej córki nie okłamywać. Moje tak znaczy tak, nie znaczy nie. I ona z tym nie dyskutuje. Jeśli jej coś obiecuję, czuję, że ma tę wewnętrzną pewność, że ja to zrealizuję.
Wnioskuję, że wasza relacja jest dobra, bliska, oparta na szacunku i zaufaniu. Jak spędzacie razem czas?
- Staram się uczestniczyć w ważnych dla niej momentach, jak chociażby zakończenie roku szkolnego, impreza szkolna czy występ artystyczny. Nadia należała do łódzkiego zespołu ludowego "Harnam", który nazywam "małym Mazowszem". Poza tym naszym czasem są wakacje. Mamy letnie rytuały, do których należy pobyt na Półwyspie Helskim, na kempingu. Wiedziemy wtedy typowe życie obozowe, biwakujemy, surfujemy, rozmawiamy. Cieszę się, że udało mi się zaszczepić w Nadii bakcyla windsurfingu. Dziś sama dopomina się o wyjście na wodę i pływanie na desce. Oswajamy się z coraz silniejszym wiatrem i wchodzimy na wyższy stopień wtajemniczenia, żeby miała z tego jak największą frajdę.
Dmuchasz w żagle swojego dziecka. Piękne.
- To jest bardzo piękne. Dosłownie i w przenośni, bo to buduje relację na całe życie. Zawsze, do końca swoich dni będę ojcem, który daje poczucie bezpieczeństwa, kibicuje, rozbudza marzenia, uczy i pokazuje świat. Latem mamy Hel, a zimą narty. Oboje kochamy góry. Na początku pandemii odwołali nasz wyjazd do Włoch, ale później spędziliśmy razem w górach bardzo dużo czasu. Nadia była na nauczaniu zdalnym, a ja pracowałem w Zakopanem jako instruktor narciarski. Po lekcjach zabierałem ją na stok. To były fantastyczne dwa miesiące.
Co Nadia ma po tobie?
- Poza wzrostem? [uśmiech - przyp. red.] Jest osobą pogodną, otwartą na ludzi i na świat. Jest empatyczna, ciepła, radosna i troskliwa. Zawsze na tak. Natomiast poczucie humoru, błyskotliwe, z nutą uszczypliwości, autoironię, którą uwielbiam, ma po swojej mamie, mojej byłej żonie, Ewie. Uśmiech ma po mnie, oczy po Ewie. Kiedy znajomi widzą mnie z Nadią mówią, że jest bardzo do mnie podobna, jak widzą Ewę z Nadią mówią, że do niej jest bardzo podobna, a kiedy widzą nas we troje to jednak, że do Ewy. Klasyczny miks [uśmiech - przyp. red.].
Wspomniałeś o zespole tańca ludowego. Czy to oznacza, że będzie podążała konsekwentnie artystyczną drogą?
- Niewykluczone, że tak może być. Nie namawiam, nie naciskam. Cokolwiek w życiu wybierze, będę jej kibicował. Natomiast przyglądam się jej zainteresowaniom i deklaruję wsparcie. Ma dość dobry słuch, ładnie śpiewa, tańczy. Zobaczymy, co dalej. Być może będzie chodziła na zajęcia musicalowe. Jeśli tak, to nakreśla kierunek jej marzeń.
Mężczyzna musi zbudować dom, posadzić drzewo i spłodzić syna. Czy kiedykolwiek odezwała się w tobie tęskna nuta?
- Jestem przeszczęśliwy, że mam córkę. I byłem zachwycony od początku, że urodziła mi się córeczka. Nie odczuwam żadnego deficytu. Uwielbiam kobiety i doskonale czuję się w tej żeńskiej energii, którą jestem otoczony w domu. Uważam, że kobiety są lepsze od nas, mężczyzn, bo są bardziej błyskotliwe, bardziej odporne na ból. Mógłbym wymieniać i wymieniać.
Twoi rodzice rozstali się, gdy byłeś mały. Twój tata pracował za granicą, ale wakacje spędzałeś z nim. Jak wspominasz tamten czas? Był dla ciebie męskim wzorcem?
- Ojciec bardzo mi imponował. Był dla mnie bardzo ważny. Starałem się go naśladować w wielu rzeczach. Inspirował mnie do różnych pasji, sportów. To jemu zawdzięczam miłość do narciarstwa. Dzięki niemu odkryłem windsurfing, bo to on mi to podsunął i umożliwił treningi, a ja się w tym sporcie rozkochałem. Później wierciłem mu dziurę w brzuchu o zakup sprzętu, który był bardzo drogi w tamtym czasie. Nie miałem jeszcze własnych pieniędzy, więc wymęczałem u niego kolejne żagle, maszty, bomy. Mój ojciec bardzo pilnował i zabiegał o to, by mimo rozwodu, mieć ze mną kontakt. Spędzaliśmy razem wakacje. To była egzotyka, ale też wyjazdy z przyczepą kempingową. Woziliśmy ze sobą wszystko - rowery, kajak, wędki, ponton. Byliśmy przygotowani sprzętowo na każdą przygodę, na każdą okazję i na każdą pogodę.
Na co dzień mieszkałeś jednak z mamą. Co otrzymałeś od niej najcenniejszego?
- Miłość, niesamowitą troskę, czułość, opiekuńczość, poświęcenie, zupełnie wyjątkowe. Moja mama zawsze była jak bulterier. Jeśli usłyszała, że dzieje mi się jakaś krzywda, była niezawodna. Zawsze reagowała na zło. Nie brała jeńców. Teraz ma to samo w stosunku do wnuków. Miałem dużo szczęścia, że moi rodzice są jacy są, wyjątkowi. Każdy w inny sposób, ale wspaniały.
Udało się utrzymać bliskość, więzi w waszej patchworkowej rodzinie?
- Tak. Moja mama i tata mają dobry kontakt. Wspierają się bardzo. To jest coś, co może być dla mnie wzorem, bo ze swoją byłą żoną też mam dobry kontakt. Tak powinno być. Dziecko połączyło nas na zawsze.
Na koniec muszę zapytać o plany ślubne. Rozmawialiśmy w czasie pandemii i planowaliście z Kasią wielkie greckie wesele. Jest nowy termin?
- Pandemia wszystkim nam zweryfikowała słowo - plany. Prawda jest taka, że legalizacja związku nie jest dla nas najważniejsza. Pewnie się to kiedyś wydarzy, ale dla mnie ważniejsze jest to, co czujemy, jak funkcjonujemy na co dzień. Kontakt mojej córki z Kasią też jest bardzo dobry. To jest najważniejsze.
Zmieniłeś się, będąc w związku z Kasią?
- Stałem się spokojniejszy. Mam większy spokój życiowy, wewnętrzny, który Kasia mi daje, a który, mam wrażenie, przekłada się też na moją pracę. Po prostu lepiej mi idzie we wszystkich przedsięwzięciach. Nie trwonię energii. Jestem skoncentrowany na tym, co mam do zrobienia. Bardzo dbamy o to, żeby mieć dla siebie czas, potrzymać się za ręce, poprzytulać. Bardzo sobie cenimy te momenty we dwoje. Wschody, zachody słońca. Małe rzeczy. Najważniejsze chyba jest to, że my się po prostu bardzo lubimy. I tego nam życzę na kolejne dziesięć lat, żeby to trwało. Oprócz uczucia, oprócz namiętności, która nadal jest i oby nigdy nie przygasła, żebyśmy się po ludzku lubili. To recepta na długotrwały związek.
Kasia jest tą kobietą, przy której chcesz się zestarzeć?
- Na to liczę. Jestem długodystansowcem.
Beata Banasiewicz/ AKPA