Magdalena Kumorek: Mam 44 lata i luz na ten temat
"Całe życie utrzymuję się z mojego zawodu. Moja praca czasem bywa bardziej medialna, a czasem mniej. I dobrze mi z tym" - mówi Magdalena Kumorek, czyli Anka z "Przepisu na życie". Aktorkę możemy oglądać na antenie Polsatu - jest jedną z gwiazd programu "Twoja Twarz Brzmi Znajomo".
Twoja twarz brzmi znajomo dla widzów, jak myślisz?
Magdalena Kumorek: - Przez wszystkie te lata dostaję dowody sympatii, więc mam podstawę twierdzić, że tak [uśmiech - przyp. red.].
Popularność przyniósł ci serial "Samo życie" emitowany w Polsacie. Dziesięć lat później zagrałaś główną rolę w "Przepisie na życie" realizowanym dla stacji TVN. Mija kolejne dziesięć i spotykamy się znów w Polsacie na planie show "TTBZ".
- Chwilę przed "Samym życiem" był film "Poranek kojota". Wtedy nie myślałam, że produkcja stanie się kultowa. Minęło ponad dwadzieścia lat, a wciąż jest emitowana na różnych kanałach i szeroko komentowana przez widzów. Można powiedzieć, że zaczęła żyć swoim życiem. Wszyscy wspominają scenę sercową Dominiki u psychoanalityka i zdanie: "Nie mogę ciągle wracać od pana pijana". Na YouTubie ma ponad 120 tysięcy wyświetleń. Myślę, że będzie ciągnęła się za mną do końca życia. I to jest OK [uśmiech - przyp. red.].
Opowiedz o swojej zawodowej podróży?
- Całe życie utrzymuję się z mojego zawodu. Moja praca czasem bywa bardziej medialna, a czasem mniej. I dobrze mi z tym. Przez wiele lat mieszkałam pod Wrocławiem, gdzie mogłam być mamą, ale jednocześnie pracowałam przez ten czas, głównie w teatrze.
Nina Terentiew - jako ówczesna dyrektor programowa Polsatu - mocno wspierała "Samo życie", podobnie jak Edward Miszczak - jako dyrektor programowy TVN- dmuchał i chuchał na "Przepis na życie". Dziś to on jest dyrektorem programowym Polsatu. Cały czas czujesz to serducho i życzliwość?
- Tak. Mieliśmy kolację zapoznawczą z całą ekipą, na której był również pan Edward. Powiedział nam kilka ciepłych, dopingujących słów. Dobrze mi, naprawdę. Zrozumiałam w końcu, o co chodzi w tym zawodzie. A chodzi o to, że jest w nim miejsce dla wszystkich. Nie ma co się ze sobą ścigać o podium w wyimaginowanych rankingach. Całe życie jestem swoim największym krytykiem. I tu mam robotę do zrobienia, żeby odpuścić. Jesteś dobra na osiemdziesiąt procent, a te dwadzieścia - luźna szelka. Odpuść.
Masz wiele talentów. Ten wokalny również zajmuje ważne miejsce w twojej pracy, a o teatrze już wspominałaś. Dlaczego dopiero 19. edycja show?
- Wielokrotnie dostałam zaproszenie zarówno z "Twarzy", jak i z "Tańca z Gwiazdami". Nigdy się na to nie godziłam, bo nie czułam, że to dobry moment. Poza tym mieszkałam we Wrocławiu, więc byłoby to nie do pogodzenia. Od jakiegoś czasu mieszkam już w Warszawie, kiedy więc przyszła do mnie ta propozycja w zasadzie bez zastanowienia powiedziałam: "Tak! Chcę spróbować!".
Jesteś fanką show "Twoja Twarz Brzmi Znajomo"?
- Przez lata widziałam tylko fragmenty, wykony moich znajomych. Byłam ciekawa pracy kolegów. Kiedy zaczynałam przygodę z "Twarzą", bardzo bawiły mnie reakcje kolegów na planie, kiedy dopytywałam, co dalej, co teraz będzie? Taka świeżynka w wielkim mieście [uśmiech - przyp. red.].
To praca, która łączy w sobie wszystko, co niesie za sobą słowo "artysta".
- Postaci, które replikujemy na scenie, są bardzo różne. W pierwszym odcinku mój występ to była praca jeden do jeden wyjęta z fragmentu koncertu. Moim zadaniem było odtworzyć ruch sceniczny, mimikę i wokal artysty. W kolejnych odcinkach częściej będę miała do dyspozycji strzępy, fragmenty dokumentacji wideo czy fotograficznej. Z tych kawałków będę musiała utkać artystę i swoje wyobrażenie o tym, jak ta konkretna piosenka, w tych okolicznościach byłaby zaśpiewana. Fantastycznym doświadczeniem jest dla mnie spotkanie z Agnieszką Hekiert, cudowną nauczycielką śpiewu oraz Maciejem Zakliczyńskim, choreografem i reżyserem ruchu scenicznego. Ich wsparcie przy tej produkcji jest nieocenione. Agnieszka nie tylko pracuje z nami nad barwą głosu, ale też doskonale łapie charakter postaci, a Maciej zamienia nasze kroki w coś kosmicznego! Zresztą cała ekipa, sztab ludzi, którzy pracują na efekt tego programu za kulisami, jest wspaniała. Jestem nimi zafascynowana. Lubię pasjonatów, a tu jest ich mnóstwo.
Ten program daje szansę, by o utalentowanych ludziach w końcu usłyszał cały świat.
- Dokładnie, a ważniejsze jest to, że wszyscy uczestnicy zaczynają kolejny odcinek ze świadomością, że to właśnie dziś mogą go wygrać. Startujemy z równej pozycji i przy wsparciu całej grupy. My nie ścigamy się ze sobą w tym programie. Każdy z nas przygotowuje inną piosenkę do odcinka. Każdy z nas ma do zbudowania inny wszechświat na scenie. Oczywiście, mogę mówić tylko za siebie. W tym świetle, boksuję się wyłącznie ze swoimi umiejętnościami czy nieumiejętnościami, choreografią, wiedzą na swój temat, blokadami i ich przełamywaniem. Mimo że przez lata byłam związana z Teatrem Muzycznym we Wrocławiu, nigdy nie brałam udziału w przedstawieniach, w których miałabym do zrobienia skrojoną na miarę choreografię. Tańczę. Lubię to. Tu się wszystko zgadza, ale w show taniec zamienia się w matematykę. Mierzenie się z własnym ciałem dziś jest dla mnie największym wyzwaniem. Nie mam ośmiu miesięcy prób przed występem, a cztery, pięć dni. Technika to jedno, a smak, czyli wyraz artystyczny, to drugie. Wszystko musi zgrać tu i teraz. Poprawek nie ma. To jazda bez trzymanki!
Z czyją legendą chciałabyś się zmierzyć w programie albo w czyją skórę wejść?
- W pierwszym odcinku zaśpiewałam jako mężczyzna. To jest cholernie trudne! Nie patrzę pod kątem konkretnych nazwisk, gwiazd muzycznych, stylu czy wyglądu. Powiem więcej. Całe życie wydaje ci się, że jako pani X będziesz genialna, a okazuje się, że wcale tak nie jest [uśmiech - przyp. red.]. Trzeba uważać, o co się prosi, bo można swoim marzeniom podciąć skrzydła. Przyznam, że bardzo zaufałam produkcji w kwestii doboru wykonawców. Otworzyłam się na przygodę zwaną "Twoja Twarz Brzmi Znajomo". Mam swoich ukochanych wykonawców, ale wiem też, że ostateczna decyzja nie zawiera się tylko w doborze wokalnym, czyli dopasowania mojego głosu, ale tworzy ją również maska, która albo będzie na mnie pracować albo mnie pogrąży.
Charakteryzacja to jest osobny rozdział programu.
- Totalny! Charakteryzatornia przypomina magiczną, tajemniczą manufakturę. Wszystko owiane jest tajemnicą. Znajdziemy tu zdjęcia oryginałów, kosmetyki kolorowe, kleje, elementy charakteryzacji, peruki, wąsy, brody, paznokcie, pieprzyki, blizny. Są też silikonowe "odlewy" części ciała - zęby, nosy, uszy, usta, powieki, brzuchy! Proces przeobrażania się w kogoś innego jest fascynujący, ale też żmudny. Fachowcy nakrywają moją twarz czymś w rodzaju sarkofagu, tylko elastycznego, w którym nagle odkrywam, że mogę śpiewać, ruszać głową, kręcić szyją, poruszać ustami, a nawet pracuje mi żuchwa. Totalna przygoda. Wonderland! [uśmiech - przyp. red.].
Dziesięć lat temu byłaś na szczycie popularności. Wrocław miał cię uchronić przez tym, co w Warszawie niesie za sobą to zjawisko?
- Wydaje mi się, że na różnym etapie, różne rzeczy są nam potrzebne. Także miejsce do życia. Wrocław był świadomą, dojrzałą decyzją. Bardzo sobie cenię tamten czas. Nazwałabym go czasem inkubacji. Był długi, tak, ale każdy wykluwa się wtedy, gdy przychodzi jego moment. Mam szczęście do projektów. Cieszę się, że zdarzały się fantastyczne przygody, jak "Przepis na życie", bo pozwolił mi wychylić głowę z wiejskiej enklawy i wskoczyć w światła jupiterów. Przede wszystkim to była jednak bardzo intensywna praca.
Niejeden na fali tego medialnego uderzenia oczekiwałby więcej i dostawał więcej.
- Dostałam mnóstwo pozycji, ale bardzo podobnych. A to, co w tym zawodzie mnie kręci to różnorodność i możliwość rozwoju. Ciekawość świata i ludzi. Tak postrzegam moją pracę, jako drogę złożoną z małych i większych wyzwań. Dlatego teraz jestem w "Twarzy", bo bardzo dużo o sobie już wiem i jestem ciekawa tego, czego jeszcze nie wiem.
Jak przygoda to tylko w Warszawie!
- W umowie, którą podpisywaliśmy na początku programu były pytania o alergie skórne, ale nikt nas nie zapytał, czy jesteśmy zdrowi psychicznie [uśmiech - przyp. red.]. Taki zapis zdecydowanie powinien się znaleźć. Przyznam, że kiedy po raz pierwszy spojrzałam w lustro, mając twarz mężczyzny, targały mną dziwne uczucia. Miałam już w życiu różne charakteryzacje. Byłam kobietą z wąsem, z brodą, ale nadal kobietą. Tu - po raz pierwszy - byłam kimś totalnie innym. Natomiast jestem zafascynowana jakością masek i tym, jak one pracują z twarzą. Dla mnie to absolutnie pionierska nauka swojego ciała.
Udział w telewizyjnym show to dla ciebie nowa rzeczywistość.
- Tak. Przyznaję, stroniłam od tego formatu. Mówiłam: "Stara, to nie dla ciebie. Ty jesteś zwierzę teatralne". W końcu przyszedł dzień, w którym dziewczyna z lustra powiedziała do mnie: "Magda, odpuść. To już znasz. Byłaś tam wiele razy".
Pamiętasz co to był za dzień?
- Przełomowy! [uśmiech - przyp. red.]. Nie jestem roszczeniowa i nie przerzucam swoich potrzeb na świat zewnętrzny. Wieloletni rozwój duchowy spowodował, że dziś to ja jestem kreatorem mojej rzeczywistości. W dniu 40. urodzin zapytałam: "Magdalena, co chcesz w prezencie od siebie? Czy chcesz jechać w daleką podróż, kupić ferrari?". Nie. Przyszła do mnie jedyna odpowiedź: "Zacznij się bawić życiem. Już się napracowałaś". Przez lata pracowałam bardzo ciężko i przeszłam też trudne momenty. Teraz mam ochotę na zabawę. To nie jest o tym, żeby było lekko, łatwo i przyjemnie, bo ja lubię hardcore! Przy tym programie znów daję do pieca fizycznie [uśmiech - przyp. red.].
Masz dobry czas?
- Tak. Czuję się silna fizycznie. Jestem zdrowa. Mam ogromny apetyt na ten zawód. I to, o czym wspomniałam - ochotę, by pozwolić życiu mnie zaskoczyć. Lubuję się w dwóch słowach: "Nie wiem! Nie wiem, spróbuję". To jest odświeżające.
Wspomniałaś o rozwoju duchowym. To niesamowite, że potrafisz ten rozpędzony pociąg zatrzymać w odpowiednim dla siebie momencie i puścić go dalej, kiedy zechcesz. Wypracowałaś sobie stałe miejsce, obecność w tym zawodzie na swoich warunkach. Jak to się robi?
- Chyba chodzi o to, że nie zbudowałam sama dla siebie avatara Magdalena Kumorek - gwiazda. Gdybym to zrobiła, prawdopodobnie natychmiast wpadłabym w pułapkę kolejnych przeszkód do pokonania. Kocham swój zawód. Uwielbiam pracować, uwielbiam się rozwijać, kocham obracać się w gronie pasjonatów, kocham poznawać nowych ludzi. Bardzo nie lubię wchodzić w grono frustratów, którzy będąc w danym projekcie na wszystko narzekają. Nie czytam portali plotkarskich. W ogóle mnie to nie interesuje.
Co robisz, kiedy nie grasz?
- O to chodzi, że ja cały czas gram. A jak nie gram, piszę scenariusz. Napisałam dwa monodramy, a teraz pracuję nad czteroosobową sztuką. Bawi mnie bawienie się słowem. Albo przygotowuję ludzi do występów scenicznych. To mój trzeci zawód - trener.
Rozumiem, że też masz na to przestrzeń życiową, domową?
- Przede wszystkim mam odchowane dzieci. Wcześnie zaczęłam. Urodziłam dzieci zaraz po studiach. Mój syn ma 19 lat, córka 13. Mam mnóstwo energii i siły, by szaleć, podczas gdy moje 40-letnie koleżanki dopiero wychodzą z pieluch. Wiem, jak wyglądam. Wiem, że nie mam sprężystego ciała 20-latki. Wiem, że mam 44 lata i luz na ten temat.
Beata Banasiewicz / AKPA