"Sanatorium miłości" i Iwona Mazurkiewicz: Gerard przewrócił moje życie do góry nogami
Iwona Mazurkiewcz i Gerard Makosz od blisko 3 lat tworzą szczęśliwą parę. Uczestnicy "Sanatorium miłości" biorą z życia garściami, zwiedzają świat, próbują nowych rzeczy, prowadzą zajęcia z seniorami i nie boją się rozmów na tematy, które dla wielu wciąż pozostają w sferze tabu.
O czym marzyłaś, zanim w twoim życiu pojawił się program "Sanatorium miłości"?
Iwona Mazurkiewicz: - O czym marzyłam? Na pewno marzyłam o powrocie do Polski, o byciu z rodziną i zamieszkaniu w moim domu w Radomsku, który tworzyłam sama. Jestem jedynaczką, więc zawsze tęskniłam za tym, żeby w moim domu było bardzo rodzinnie i ciepło. Te marzenia uruchamiały się szczególnie wtedy, gdy byłam singielką, kiedy brakowało mi tej drugiej połówki, z którą dzieliłabym życie. To pragnienie bycia u boku kogoś, kto może pokochać mnie tak, jak ja potrafię kochać, piękną, czystą, bezinteresowną miłością i taką na każdą chwilę.
Masz za sobą trudne doświadczenie straty ukochanej osoby. Jednak nie zamknęłaś się na miłość, a wręcz przeciwnie. Myślę, że wyczarowałaś sobie w myślach partnera idealnego, który wywróci twoje życie do góry nogami. I wtedy pojawił się Gerard.
- Tak, to prawda. Zdarzyło się to dokładnie wtedy, gdy zdecydowałam się wziąć udział w "Sanatorium miłości". Wydarzyły się rzeczy, o których nawet nie mieliśmy pojęcia, że się wydarzą, że mając 60+ mogą się wydarzyć, że można kochać i być kochanym, że można razem zwiedzać świat. Jesteśmy z Gerardem już prawie trzy lata i sprawdziliśmy się jako para. I tak, Gerard przewrócił moje życie do góry nogami, a ja przewróciłam jego życie do góry nogami. Czy może być coś piękniejszego?
Lubisz obserwować starszych ludzi, starsze pary?
- Uwielbiam. Zawsze się wzruszam, kiedy widzę gesty opiekuńczości i czułości po tak długim, wspólnym życiu. W każdej rodzinie są jakieś zawieruchy, wiadomo, ale ta prawdziwa miłość, dla mnie, widoczna jest w spojrzeniu, w drobnych gestach. One są najcenniejsze, szczególnie, kiedy się starzejemy, bo mamy przy sobie kogoś, dla kogo wciąż jesteśmy ważni.
Jak dziś wygląda twoja mapa marzeń? Co się spełniło, co się na niej pojawia?
- Marzenia są siłą napędową do życia! Największym naszym marzeniem jest to, abyśmy byli zdrowi i mogli realizować się na wielu płaszczyznach. Na szczęście z Gerardem podróżowaliśmy od zarania dziejów, tylko bez siebie. Zwiedziłam kawał Europy, Stany Zjednoczone, byłam w Brazylii, na Dominikanie. Dziś kontynuujemy naszą pasję we dwoje. Zwiedzamy świat, odwiedzamy piękne miejsca, poznajemy nowych ludzi, kultury, kuchnię, ale co jest fajne, możemy też wymieniać się naszymi spostrzeżeniami o danym miejscu. Naprawdę mamy głowę pełną marzeń i nie boimy się po nie sięgać. Realizujemy najbardziej szalone pomysły, smakujemy nowych rzeczy, uczymy się nowych rzeczy. Nie wyobrażam sobie nas, leżących na kanapie z pilotem w ręku. Poza tym do odważnych świat należy!
Związek dwojga ludzi, którzy zdecydowali się iść przez życie w dojrzałym życiu to poza docieraniem, oswajaniem, akceptowaniem, poznawaniem, także sztuka oddawania nie tylko szafy, ale pola działania tej drugiej osobie?
- W swoim życiu wykonywałam różne prace, również te męskie i nie boję się pracy fizycznej. Niebawem pojawi się na naszym profilu filmik, na którym piłuję drewno sama, mimo że wcześniej bałam się odgłosu piły mechanicznej. Dziś, Gerard wyręcza mnie z takich prac i myślimy, by zrobić zestawienie, jak było wcześniej, a jak jest teraz, kiedy mam partnera w domu [uśmiech - przyp. red.] i nie muszę już być Zosią Samosią. Może wyjść całkiem zabawnie, chociaż na początku byłam nadopiekuńcza wobec Gerarda. Z racji różnicy wieku, chciałam oszczędzić go w pewnych wysiłkach i brałam się za prace, których nie powinnam robić. Gerard nauczył mnie, że on jest i te prace należą do niego. Musiałam wytworzyć w sobie takie zaufanie, że Gerard jest naprawdę silnym mężczyzną, sprawnym fizycznie, który nie tylko pomaga mi we wspólnych działaniach, ale zrobił naprawdę wiele rzeczy sam koło mojego domu, które byłby dużym wyzwaniem nawet dla kogoś w sile wieku. On z kolei cieszy się, że może być pomocny, że jego zdrowie i sprawność pozwala na takie działania. Bardzo mnie tym ujmuje i sprawia mi ogromną radość. Pokazuje, że jest i chce przejąć część obowiązków. Nikt tak mnie nie obdarowuje, niby przypadkiem, bukietem ściętych kwiatów, podczas wspólnych prac w ogrodzie [uśmiech - przyp. red.].
Miłość, przyjaźń, zaufanie, opiekuńczość, ale też radość życia. Tu nikogo, jak mówisz, nie trzeba namawiać do szalonych pomysłów i siłą ściągać z kanapy.
- Nasz kalendarz od prawie trzech lat jest wypełniony po brzegi [uśmiech - przyp. red.]. Bardzo nas to cieszy. Za każdym razem jak spędzamy czas z seniorami, widzimy ich ogromną radość i dlatego chcemy dawać ludziom jeszcze więcej. Współpracujemy z prywatnymi ośrodkami nadmorskimi. Właśnie wróciliśmy z wyjazdu, który dał wiele pięknych emocji i przeżyć. Mieliśmy wspólne ćwiczenia, tańce, grillowanie, wymianę doświadczeń. Czuliśmy się docenieni przez właścicieli i seniorów jako prekursorzy aktywnego stylu życia. Widziałam jak cudownie budzi się w nich radość z każdej nowej rzeczy, której spróbowali razem z nami. Zresztą, od jakiegoś czasu seniorzy są bardzo ważną grupą społeczną. Pięknie pokazują, że to nie jest schyłek życia, który ma być smutny, szary i bolesny. Seniorzy mają poczucie spełnienia obowiązków wobec swoich dzieci, wykształcenia, pomocy materialnej, budowy domu, dziadkowania, babciowania, ale mają też potrzebę zrobienia jeszcze czegoś fajnego dla siebie.
O co najczęściej ludzie was pytają? Są otwarci, nie ma dla nich tematów tabu? Mierzycie się z hejtem?
- Hejt jest, ale w tej chwili marginalny. W pewnym momencie na naszym profilu na Facebooku Emeryci NIEemeryci zaznaczyliśmy, że to miejsce dla ludzi o pozytywnych emocjach. Kiedy pojawia się łyżka dziegciu, dusimy ją w zarodku, blokując taką osobę. To nie jest miejsce na złe emocje. Po naszych spotkaniach wyjazdowych, jak ktoś pisze, że za nic nie chciałby być przez nas dyrygowanym, nie wie, po prostu, jak w grupie może być pięknie. Zazwyczaj ludzie reagują bardzo emocjonalnie na nasz widok, chcą się przytulać, rozmawiać, naenergetyzować. I jeśli o coś pytają, to o to, jak to robimy, że nam się chce, skąd w nas tyle siły i energii. Zależy nam na tym, żeby ludzie brali od nas tę energię garściami i żeby wzniecić w nich chęć do działania. Czujemy to i widzimy, bo wiele z osób wraca na nasze spotkania. Mówią, że przyjeżdżają, bo chcą spędzać z nami czas. Wymiana energii pobudza nie tylko wyobraźnię, otwiera na świat i innych ludzi, ale ma też niewiarygodną moc sprawczą. Kreatywność seniorów nas zachwyca. Dla nas nuda nie istnieje.
Seniorzy rozmawiają o seksie?
- Rozmawiamy na tematy bardzo intymne, chociaż one nie dotyczą bezpośrednio naszej sfery erotycznej. Zresztą, nie chciałabym się w tej kwestii wypowiadać publicznie. Niech pozostanie moja, nasza. Natomiast, jeśli ktoś zwierza mi się to znaczy, że tego potrzebuje, że darzy mnie ogromnym zaufaniem i oczekuje porady. W czasie swojej edukacji miałam zajęcia z psychologii, potrafię zrozumieć drugiego człowieka i w sposób ciepły, życzliwy pomóc mu w problemie. To są sprawy bardzo osobiste, ale jeśli ktoś poruszy z nami temat seksu, nigdy go nie ucinamy, uznając za wstydliwy.
Jak zatem podgrzać sypialnię seniora?
- Chęć przypodobania się partnerowi, dbanie o siebie, zakup nowych perfum, flirtowanie, adorowanie, to działa jeszcze, mimo że hormony się uspokoiły. Jesteśmy wzrokowcami, zwłaszcza mężczyźni, ale mamy też inne zmysły, którymi odbieramy świat. Będąc seniorami one wciąż działają. Reagujmy na spojrzenie partnera, na jego czuły gest, na słowo, które nami poruszy. Nie podcinajmy skrzydeł, nie gańmy partnera, jeśli wyjdzie z jakąś propozycją. Ważne jest zaufanie w związku. To wszystko składa się na wytworzenie fajnej sytuacji i tego, co nazywamy ciepłem i bliskością. Mieliśmy z Gerardem kilka takich, naprawdę, pięknych sytuacji na granicy flirtowania, kiedy odrywaliśmy się przed sobą jako dorośli, dojrzali ludzie na nowo. Zdarzyło nam się przeżywać rzeczy pierwszy raz, będąc seniorem. Dla mnie piękne jest to, że jako kobieta, mogę się w tej roli kobiety, no jeszcze nie żony, ale kochanki, przyjaciółki i narzeczonej spełniać. Chodzi przecież o to, by tych pięknych dni było jak najwięcej, dlatego że, nie ukrywajmy, nasze życie w pewnym momencie się zakończy, więc łapiemy garściami wszystko to, tu i teraz, czego możemy jeszcze dotknąć wszystkimi swoimi zmysłami.
Ważne, by przed snem powiedzieć sobie dziękuję, przepraszam, kocham cię i dobranoc.
- Dokładnie. "Życia nie mierzy się ilością oddechów, ale ilością chwil, które zapierają dech w piersiach" - jak powiedziała Maya Angelou.
Beata Banasiewicz / AKPA