Żona nazywa go... Gapciem!
Roman Kłosowski, niezapomniany Maliniak z "Czterdziestolatka", żartuje, że jedyne, co w życiu tak naprawdę mu się udało, to... żona.
- Wciąż ta sama, kochana Krysia - śmieje się popularny i lubiany aktor.
Chociaż ich życie nie zawsze usłane było różami, przeszli przez nie - jak mówią - trzymając się ciągle za ręce. Należą do niewielkiego w środowisku aktorskim grona osób, które tylko raz w życiu ślubowały miłość, wierność i uczciwość małżeńską. A miało to miejsce ponad 50 lat temu.
- Krystynę poznałem w Szczecinie, gdy byłem jeszcze bardzo młodym aktorem - wspomina Roman Kłosowski.
- Moja przyszła żona pracowała jako instruktor teatrów ochotniczych w niewielkim ośrodku dla dzieci. Przyszła kiedyś do mnie do teatru, w którym prowadziłem poradnię dla kandydatów do szkoły teatralnej z pytaniem, czy również mogłaby być aktorką. Popatrzyłem na nią wnikliwie, posłuchałem i pomyślałem, że mogłaby. Powiedziałem jej jednak, że nie wydaje mi się, by zrobiła kiedyś wielką karierę i poradziłem, żeby zamiast ról scenicznych wybrała rolę... żony. Mojej, rzecz jasna!
Kilka miesięcy później byli już małżeństwem. Od początku było też jasne, że w ich domu niepodzielnie króluje pani Krystyna. Chociaż wszystkie ważne decyzje podejmują wspólnie, to właśnie do niej należy zawsze decydujące słowo. Jest kobietą, która dokładnie wie, czego chce i - co ważniejsze - potrafi zrealizować to, co sobie wymyśli. Kiedy na przykład jej mąż pragnął wrócić do aktorstwa po długiej przerwie spowodowanej ciężką chorobą, postanowiła, że zostanie... agentką męża.
- Nie jestem klasyczną agentką. Pełnię raczej rolę kierowcy Romana, który po długotrwałej i wyczerpującej chorobie coraz słabiej widzi i z tego powodu nie może prowadzić auta. Jeździmy razem po całej Polsce, bo chociaż mąż, podobnie jak ja, jest już na emeryturze, nadal aktywnie pracuje - mówi Krystyna Kłosowska.
- Nie umiałbym żyć bez pracy - deklaruje aktor.
- Nie umiałbym też żyć bez Krystyny, więc sprytnie połączyłem dwie największe miłości mojego życia i po prostu pracuję z żoną - dodaje ze śmiechem.
Dom państwa Kłosowskich niewiele różni się od przeciętnego domu zwykłej polskiej rodziny. Dużo w nim pięknie utrzymanych kwiatów, pamiątkowych bibelotów, na których próżno by szukać choćby drobinki kurzu, dużo w nim ciepła i radości. Krystyna Kłosowska twierdzi, że utrzymanie idealnego porządku w domu powinno być podstawowym obowiązkiem każdej gospodyni. Dla niej to również wielka przyjemność. Roman Kłosowski nie znajduje słów, by wymienić wszystkie zalety swojej małżonki.
- Gospodarna, tolerancyjna, wyrozumiała, pogodna i mądra - mówi jednym tchem.
- Czasem zastanawiam się, dlaczego los uczynił mnie takim szczęściarzem i pozwolił mi odnaleźć swoją drugą połowę. Dochodzę wtedy do wniosku, że zesłał mi Krysię w zamian za urodę i słuszny wzrost - śmieje się aktor, który rzeczywiście nigdy nie wyglądał jak amant ekranu i sceny.
Ani Krystyna, ani Roman nie pamiętają, by kiedykolwiek się kłócili. Aktor, choć w środowisku teatralnym uchodzi za wielkiego raptusa, w domu bywa zazwyczaj potulny jak baranek. Pewnie dlatego żona nazywa go... Gapciem.
- Zostałem Gapciem, bo jestem dość niezdarny manualnie - tłumaczy niezapomniany odtwórca roli Maliniaka.
- Niewiele rzeczy umiem robić. Nawet pieniędzy nie potrafię zbyt długo utrzymać w dłoniach. Jak tylko dostaję emeryturę, natychmiast oddaję ją żonie albo wydaję na prezenty dla wnuków.
Roman Kłosowski, który u boku jednej kobiety przeżył już ponad pół wieku, często pytany jest o opinię na temat instytucji małżeństwa.
- Ludzie myślą, że jestem ekspertem w tej sprawie, a ja zawsze powtarzam, że ożenić się jest bardzo łatwo, tylko nie jest łatwo być żonatym. Chyba, że ma się tak udaną żonę jak ja!