Zawsze uśmiechnięta Małgorzata Braunek

Była jedną z najlepszych i najpiękniejszych polskich aktorek. U szczytu kariery postanowiła porzucić kino, gdyż ze sławą było jej nie po drodze. Po latach wróciła na ekrany, ale nie dane nam było cieszyć się jej talentem zbyt długo.

A le ja Ją raz w życiu widziałem ze łzami w oczach. I pośrednio byłem ich sprawcą... Proszę nie spodziewać się jednak tajemnej, skrywanej dotąd opowieści romansowej. Zresztą - gdyby nie polityka, w dodatku ta Wielka, zdarzenie to nie miałoby w ogóle miejsca.

W cieniu polityki

Był grudzień roku, nie pomnę - 1969 czy 1970. W każdym bądź razie po braterskiej i przyjacielskiej pomocy (czytaj: brutalnej interwencji) Wojsk Układu Warszawskiego w Czechosłowacji, gdzie działy się rzeczy na owe czasy zdumiewające i rodzące nadzieje na polityczne, społeczne oraz ekonomiczne zmiany.

Reklama

Reakcja świata, w tym instytucji kulturalnych i artystycznych (inne pomijam, bo to nie moja broszka), była jednoznaczna i stanowcza - całkowity bojkot działalności krajów biorących udział w interwencji. Ale jak to zwykle bywa, sankcje łagodnieją i współpraca, potrzebna wszystkim, zostaje wznowiona. Nie wiem dlaczego, ale nam, to znaczy kinematografii polskiej, powierzona została pierwsza misja pojednania. Tym hasłem do ocieplenia szeroko rozumianych dobrosąsiedzkich stosunków miał być tygodniowy Przegląd Polskich Filmów w Oslo.

Ja do każdego z tych filmów robiłem przed projekcją krótki wstęp. Clou programu stanowił najnowszy, niezwykły, nietypowy film Andrzeja Wajdy "Polowanie na muchy". Delegacja polska składała się z trzech osób: Małgorzaty Braunek, gwiazdy prezentowanego filmu, dyrektora Filmu Polskiego Brauna (więc nie muszę mówić, że brano ich za ojca i córkę) i mojej skromnej osoby.

Po pokazach, które cieszyły się bardzo dobrym przyjęciem, lądowaliśmy w jakimś i czyimś mieszkaniu, gdzie, siedząc na podłodze (ciżba była ogromna), popijając dobrą whisky i czymś-tam pogryzając, toczyliśmy "długie rodaków (polsko-norweskich) rozmowy". Małgosia była oczywiście w centrum zainteresowania i dawała sobie świetnie radę w tym międzynarodowym, lekko zdezorientowanym towarzystwie, które o sprawach polskich nie miało zielonego pojęcia.

Tajemnicza i fascynująca


Już wtedy była stonowana, trochę zamknięta w sobie. Sądzę, że reżyserzy też to widzieli. Stąd już pierwsze Jej role miały ten charakter. "Żywot Mateusza" (1967 rok, pierwszy raz pojawiła się na ekranie), "Skok", "Wniebowstąpienie", "Ruchome piaski". Jej twarz, postawa, sposób bycia fascynowały. "Polowanie na muchy" odsłoniło jej głębszą osobowość. Filmy ówczesnego męża, świetnego, nowoczesnego twórcy, Andrzeja Żuławskiego - "Trzecia część nocy" i "Diabeł" - w pełni ukazały Jej talent aktorski.

Zasłużoną sławę zdobyła dzięki dwóm wielkich rolom: Oleńki Billewiczówny w "Potopie" Hoffmana i Izabeli Łęckiej w serialu telewizyjnym Ryszarda Bera "Lalka". Po dłuższej przerwie wystąpiła już tylko w kilku filmach i serialach. Ostatnim był "Dom nad rozlewiskiem" w 2009 roku. Niespodziewane, ale nieuchronne odejście (na skutek groźnej choroby nowotworowej) przerwało Jej twórczość, Jej życie, które tak - paradoksalnie - piękny przyjęło kształt i wymiar. Zdumiewające, że znowu jakoś się, na innej płaszczyźnie, zetknęliśmy.

Ona z czystym, nieskażonym buddyzmem, ja ze swoją fascynacją Japonią, nie tylko krajobrazem, architekturą, sztuką, ale filozofią, myślą, rozumieniem życia poprzez buddyzm, jego "wersję" zen. Ona powiedziała: "Praktykując zen, buddyzm, mam świadomość nietrwałości wszystkich zjawisk, bezwzględnie wszystkich. My też jesteśmy takim zjawiskiem, czyli i nas. I to nie jest nam wpajane, my się tego nie uczymy na pamięć, my tego doświadczamy. Śmierć jest końcem, ale i początkiem, życie jest wieczne, tylko zmienia swoje formy".

Stąd ten Jej uśmiech, pogoda ducha, niewyobrażalna siła... A wtedy, przed laty, w Oslo, nasza rozmowa zahaczyła o to, czy można przepowiedzieć przyszłość i rozwój wydarzeń. Ja butnie i zarozumiale oświadczyłem, że to potrafię, ponieważ opanowałem sztukę wróżenia z kart (co było prawdą). Małgosia się tym żywo zainteresowała.

Wówczas karty zawsze miałem ze sobą. Zapytałem tylko, czy naprawdę chce się dowiedzieć, co ją w najbliższej przyszłości czeka. Potwierdziła. Rozłożyłem karty i zacząłem swoją przepowiednię. Mówiłem i mówiłem, długo, w miarę zawile (to podstawowa zasada) i nagle, ku swemu przerażeniu, zobaczyłem, jak Małgosi oczy wypełniają łzy, które powoli spływają po Jej policzkach...

Czy mogę Małgosię zapomnieć?

Stanisław Janicki

Tele Tydzień
Dowiedz się więcej na temat: Małgorzata Braunek
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy