Wiesław Nowobilski: Najbardziej znany kierownik budowy w Polsce? W pracy nic go nie zaskoczy!
Wiesław Nowobilski rozpoznawalność zyskał dzięki programowi "Nasz nowy dom", gdzie od siedmiu lat wraz z ekipą, remontuje domy osób, które znalazły się w trudnej sytuacji materialnej bądź zdrowotnej. W najnowszym wywiadzie opowiedział o swojej pracy i życiu prywatnym. Tego z pewnością o nim nie wiedzieliście!
Wiesława Nowobilskiego znamy z programu "Nasz nowy dom", dzięki któremu stał się najbardziej znanym kierownikiem budowy w Polsce. Wystąpił też w "Tańcu z gwiazdami". Mówi, że w pracy nic go już nie zaskoczy. Rzadko bywa w domu na rodzinnym Podhalu, bo ciągle jeździ na budowy po całej Polsce. Nam opowiada o kulisach programu i swojej fascynacji skokami narciarskimi.
Mirosław Mikulski, AKPA: Pracuje pan już siódmy rok przy remoncie domów w tym programie. Coś jeszcze może Pana zaskoczyć?
Wiesław Nowobilski: - Chyba już nic, bo wszystko widzieliśmy. Każdy budynek jest inny, do każdego trzeba podejść indywidualnie i ocenić jego stan. Czasem dopiero po zerwaniu wszystkiego i wyrzuceniu starych mebli odkrywamy w jakim stanie jest dom i widzimy, że np. podłogi są nierówne. Praktycznie w każdym odcinku takie rzeczy się zdarzają i dlatego nic mnie już nie zdziwi.
Nigdy nie załamał pan rąk, bo stan budynku był taki, że nie wiadomo było co z nim zrobić?
- Zdarzało się, że architekt zrobił projekt, a potem okazywało się, że z powodów technicznych nie możemy np. wykuć okna tam, gdzie zaplanował, bo jest tam belka konstrukcyjna. Musiał więc szybko przerabiać projekt. Na szczęście zawsze udawało się nam wyjść z kłopotów.
W ekipie remontowej jest duża rotacja pracowników?
- W każdym odcinku, w zależności od budowy, pracuje 18-20 osób. Większość z nich jest ze mną od samego początku. Wszyscy przyjeżdżają bardzo chętnie i mówią, że nie mogą się doczekać kolejnego sezonu, bo chcą pomagać innym. Na co dzień każdy pracuje gdzie indziej, mają swoje firmy, a ja ich tu zatrudniam jako podwykonawców. Nigdy nie było z tym problemu. Mamy dwie brygady budowlane. Zwykle nagrania jednego sezonu zajmują nam 3-4 miesiące.
Jak rodzina znosi to, że ciągle jest pan poza domem?
- Wszyscy już się do tego przyzwyczaili. W programie jestem od siedmiu lat. Można powiedzieć, że cały czas jestem w delegacji. Żona się przyzwyczaiła, a dzieci są już dorosłe i pracują ze mną w programie na budowie! Starszy Kamil ma 29 lat, a młodszy Kacper 22. Sam ich wciągnąłem w budowlankę.
Skąd u pana zainteresowanie budownictwem?
- Jestem góralem! U nas jest to dziedziczne (uśmiech - przyp. red.). Mój dziadek, ojciec i wujek robili budowlankę. Dziadek był cieślą i pamiętam, że jak tylko miałem wolną chwilę to szedłem do niego i podpatrywałem, jak robi więźby dachowe i buduje domy. Górale znani są z tego, że sami potrafią dużo zrobić przy domu i w gospodarstwie, a przede wszystkim wszyscy lubimy drewno. Bardzo się cieszę, kiedy w programie remontujemy drewniany budynek, bo wtedy wiem, że mogę w nim zrobić wszystko. Uwielbiam stawiać dachy i przebudowywać ściany z drewna.
Nie wytwarza pan skrzypiec?
- Skrzypiec nie robię, ale za to tańczę (uśmiech - przyp. red.).
To rezultat udziału w "Tańcu z gwiazdami"?
- Pewnie tak. To była piękna przygoda i czasami tańczę na jakimś weselu. Niestety z braku czasu nie mam innych okazji.
Po udziale w tym programie stał się tan sławny i teraz kobiety pewnie same proszą pana do tańca?
- To prawda! Takich sytuacji jest dużo. Kobiety proszą mnie do tańca, a ja nigdy nie odmawiam. Muszę powiedzieć, że niektóre tańce, których uczyłem się programie były bardzo trudne i nie pamiętam już kroków. Na szczęście były też i łatwiejsze. Te mogę tańczyć z partnerkami do dziś i sprawia mi to przyjemność.
A co pan robi po pracy?
- Szczerze mówiąc, nie mam hobby, bo ciągle jestem poza domem. Gdybym był u siebie to pewnie byłoby inaczej, bo miałbym więcej czasu. Na stałe mieszkam w górach, w Brzegach niedaleko Bukowiny Tatrzańskiej, dwadzieścia kilometrów od Zakopanego. Żona dba o nasz dom. Jak tylko mam wolną chwilę to tam wracam i odpoczywam.
Jeździ pan na nartach?
- Kiedyś jeździłem, nawet skakałem na skoczni w Zakopanem! Byłem jeszcze w podstawówce i należałem do klubu WKS Zakopane. Nie była to jednak Wielka Krokiew, bo byłem jeszcze dzieckiem i nie chcieli nas tam wpuścić. Skakaliśmy z najmniejszej skoczni. Była to tzw. dwudziestka. To była fajna przygoda, ale jak skończyłem podstawówkę i poszedłem do szkoły średniej to musiałem zrezygnować, bo nie było już na to czasu.
Ile wynosi pana rekord życiowy?
- Zdaje się 21 metrów. Wtedy było to dla mnie bardzo dużo, ale do Małysza i Stocha jeszcze mi trochę brakuje (uśmiech - przyp. red.). Miałem wtedy 13-14 lat i dobrze to pamiętam. To były całkiem inne czasy i rodzice musieli do tego sporo dokładać. Mieli też gospodarstwo rolne, więc musiałem im pomagać w polu. Nie było czasu na sport.
Co pan będzie robił po zakończeniu nagrań do programu?
- Oprócz tego, że biorę udział w tym programie, mam jeszcze inne budowy. Też poza Podhalem i z dala od rodzinnego domu. Nie buduję w górach tylko jeżdżę z ekipą po całej Polsce.
Dziękuję za rozmowę.