"Trędowata": Największa telewizyjna "padaczka" III RP!
"Denny scenariusz, sztywne towarzystwo i wnętrza z tektury" - tak jeden z internautów podsumował 15-odcinkową "Trędowatą", której emisję Telewizja Polsat rozpoczęła dokładnie 20 lat temu, 5 marca 2000 roku. Na twórców serialu wylał się straszny hejt. Fani romansu Heleny Mniszkówny nie oszczędzili nawet Beaty Tyszkiewicz, która wcieliła się w hrabinę Ćwilecką, ani Leona Niemczyka, który zagrał hrabiego Barskiego. Największe "baty" dostała jednak debiutująca w roli Stefci Rudeckiej Anita Sokołowska...
Serial o miłości biednej nauczycielki Stefanii Rudeckiej i bogatego ordynata Waldemara Michorowskiego zrealizowany na podstawie polskiego "Przeminęło z wiatrem", czyli "Trędowatej" Heleny Mniszek, miał być największą atrakcją wiosennej ramówki Polsatu roku 2000. Miał też uczynić z debiutującej rolą Stefci Anity Sokołowskiej wielką gwiazdę, a z wcielającego się w Waldemara Tomasza Mandesa pierwszego amanta Rzeczypospolitej...
Twórcy telewizyjnej "Trędowatej" liczyli na to, że serial przyciągnie przed telewizory przynajmniej tylu widzów, ilu obejrzało filmową wersję romansu z Elżbietą Starostecką i Leszkiem Teleszyńskim w rolach głównych (film "Trędowata" Jerzego Hoffmana z 1976 roku znajduje się na liście 10. najchętniej oglądanych polskich filmów wszech czasów). Niestety, już po emisji pilota serialu stało się jasne, że polsatowskiej "Trędowatej" bliżej do... pastiszu niż poważnej ekranizacji.
- Serial leży, kwiczy i woła o pomstę do nieba - internauci wręcz zmiażdżyli produkcję, pod którą firmowali swoimi nazwiskami m.in. Wojciech Rawecki (reżyser) i Jan Tadeusz Stanisławski (scenarzysta).
O ile pierwszą część serialu - będącą dość wierną adaptacją powieści Mniszkówny - widzowie oszczędzili w swych komentarzach, o tyle na drugiej - będącej w całości dziełem fantazji scenarzystów - nie pozostawili suchej nitki.
- To, co scenarzyści zrobili od 9. odcinka, jest nieporozumieniem. Jak można tak zeszmacić i zniszczyć wspaniałą, kultową powieść? - pytano.
- Dobrze, że wbrew zamierzeniom nie powstało sto odcinków, a jedynie kilkanaście. Jak można było "popełnić" coś takiego jak ten serial! Coś okropnego - pisali telewidzowie.
Serialu nie uratowały, niestety, nawet wielkie nazwiska w obsadzie - Beata Tyszkiewicz podobno do dziś nie może sobie wybaczyć udziału w "Trędowatej", Ewa Dałkowska nigdy nie mówi o swej roli (zagrała Idalię) w wywiadach, a niezapomniani Leon Niemczyk, Teresa Szmigielówna i Zofia Saretok do końca życia żałowali, że zgodzili się zagrać w produkcji uważanej za największą szmirę w dziejach Polsatu.
Po emisji "Trędowatej" Anita Sokołowska, której serial miał otworzyć drzwi do wielkiej kariery, przez kilka lat zagrała jedynie parę niewiele znaczących rólek w etiudach szkolnych swych kolegów z łódzkiej filmówki oraz gościnne epizody w czterech serialach. Dopiero w 2004 roku, gdy twórcy "Na dobre i na złe", zaangażowali ją do roli doktor Leny Starskiej, nabrała wiatru w żagle i... została gwiazdą.
Telewizja Polsat przypomniała sobie o niej, gdy należała już do grona najpopularniejszych polskich aktorek. Dwanaście lat po premierze "Trędowatej" Anita Sokołowska została jedną z "Przyjaciółek" - do dziś wciela się w Zuzę Markiewicz i jest gwiazdą... Polsatu.
Mniej szczęścia miał Tomasz Mandes, czyli serialowy ordynat Michorowski. Aktor co prawda ciągle grywa w filmach i serialach, ale nie udało mu się wybić, a większość jego ról przeszła bez najmniejszego echa. Od pewnego czasu "dorabia" jako reżyser, organizator castingów i scenarzysta.
- W porównaniu z Elżbietą Starostecką i Leszkiem Teleszyńskim z filmu "Trędowata", Anita Sokołowska i Tomasz Mandes wypadają strasznie... Grają jakby czytali tekst z kartki, są sztuczni, widać, że się męczą - pisali internauci.
Dziś o polsatowskiej "Trędowatej" pamiętają już tylko... prześmiewcy.
- To była największa padaczka telewizyjna III RP! - kpią widzowie na forach poświęconych polskim serialom.