Szuflada pełna mężczyzn na miarę

Seriale pełne są męskich ról, kreujących obraz idealnego mężczyzny. To do nich wzdychają kobiety w różnym wieku. To odtwarzających takie role aktorów media szybko kreują na celebrytów. Przyjrzeliśmy się rolom amantów, jakie serwują nam najpopularniejsze polskie seriale.

Szyci na miarę

Jakiego mężczyznę chce oglądać na ekranie przeciętna fanka polskiego serialu według scenarzystów telewizyjnych hitów? Musi być ok. trzydziestki, wolnego zawodu, oczywiście zamożny (ewentualnie bardzo bogaty), po przejściach, no i romantyczne ziarenko powinno się w nim tlić pod popiołem cynizmu lub pełnym ogniem grzać jego kochankę, dopóki śmierć ich nie rozłączy. Hobby? Modne sporty ekstremalne.

Czasem - zapewne z powodu popularności, jaką cieszą się zakupy latynoskich formatów wśród polskich producentów - dość trudno oprzeć się wrażeniu, że polscy amanci różnią się od jakiegoś Diego czy Fabio tylko skromniejszą opalenizną i imieniem. Ale dziewczyny i tak ich kochają.

Reklama

Czy taki Piotr Korzecki z serialu "Magda M." nie spełnia idealnie wymagań współczesnej serialowiczki? Idealnie pasuje do schematu - trzydziestoletni rozwodnik, dobrze prosperujący adwokat, kocha tytułową Magdę na zabój…

Gdyby zły los nie rzucał im kłód pod nogi, to serial mógłby składać się tylko z dwóch odcinków: "Poznanie" i "Ślub". Na szczęście grający Korzeckiego Paweł Małaszyński włożył sporo pracy w utrzymanie równowagi w doborze ról (np. decydując się na udział w projekcie Szymona Majewskiego "Figo Fago"), dzięki czemu nigdy nie powinęła mu się noga i nie wpadł do szuflady z napisem "amant polski".

Gorzej z tym u cieszącego się ogromną sympatią pań Filipem Bobkiem. Po ogromnym sukcesie "BrzydUli" aktor stał się rozpoznawalny głównie z roli Marka Dobrzańskiego. Marek to oczywiście młody prezes domu mody, okołotrzydziestoletni człowiek sukcesu.

W przeciwieństwie do Korzeckiego, Dobrzański jest na początku facetem dwulicowym i manipulantem, który wykorzystuje główną bohaterkę do swoich celów. Z czasem rozkwita w nim jednak piękne romantyczne uczucie do "brzydkiej" Uli.

Turlanie się w szufladzie

Po zagraniu w "BrzydUli" Filip Bobek trafił na plan "Klubu Szalonych Dziewic", gdzie zagrał… amanta Dawida.

"Przyjmując rolę i wiedząc z góry, że będzie to 235 odcinków, ma się świadomość, że wypełnia się pewną szufladę. Kiedyś powiedziałem, że można zagrać pięćdziesięciu amantów i każdy będzie inny. Liczę jednak na to, że jeśli nie za trzy dni, to za pół roku dostanę rolę, która całkowicie zmieni mój wizerunek" - powiedział nam wtedy aktor.

Niestety, po jego występie w "Klubie...." producenci nie przychylili się do jego prośby i obsadzili go jako klona Marka Dobrzańskiego w serialu "Prosto w serce". Jest to widoczne, mimo że wszyscy na prawo i lewo zaprzeczają podobieństwu postaci z tych seriali.

Grany przez Filipa Bobka bohater - Artur Sagowski - to mężczyzna po przejściach, którego ukochana żona zginęła w wypadku samochodowym. Po tym wydarzeniu Artur związał się z Konstancją, ale zakochał się w Monice. Dodajmy jeszcze, że Sagowski to okołotrzydziestoletni, bogaty prezes firmy developerskiej i były kierowca rajdowy.

Jak na razie wszystko się zgadza - mimo że nie jest to wyrachowany Marek, ale sympatyczny i pomocny Artur. Ale ich pozorna biegunowość nie zmienia faktu, że każdy na końcu poprosi kogo trzeba o rękę.

Filip Bobek podchodzi do szablonowości granych przez siebie postaci jak prawdziwy zawodowiec. Dostrzega ich podobieństwo i stara się robić dobrą minę do złej gry (miejmy nadzieję, że nie własnej).

"Stworzenie widocznej różnicy między tymi dwoma bohaterami nie jest łatwe, ponieważ oni nie różnią się od siebie jakoś drastycznie. Staram się jednak wkładać dużo pracy w to, aby postać Artura Sagowskiego była zupełnie inna. Sam jestem ciekaw, jak mi wyjdzie. Mam nadzieję, że efekt będzie zadowalający" - powiedział aktor dwutygodnikowi "Świat Seriali". Jako jedną z ważnych różnic między Dobrzańskim a Sagowskim Filip Bobek przywołał w czasie tej samej rozmowy zarost Sagowskiego, którego nie posiadał Marek Dobrzański.

Nowa rola, u boku Anny Muchy, w "Prosto w serce" nie pozwoli mu katapultować się z szufladki amanta, ale może (czego serdecznie życzymy) pozwoli mu przetoczyć się w inne miejsce w tej szufladzie.

Prać z podobnymi kolorami

Z podobną sytuacją zmaga się obecnie "świeże ciacho w telewizji", czyli Tomasz Ciachorowski z serialu "Majka". Aktor swoją karierę rozpoczął od roli w serialu "Złotopolscy", gdzie zagrał trzydziestoletniego architekta i amanta. Potem był występ w "Majce", który okazał się wielkim sukcesem Tomka. W tym "romantycznym krakowsko-artystowskim" hicie aktor też zagrał trzydziestoletniego architekta i amanta. Hmm…

"Będę musiał udowodnić, że potrafię zagrać kogoś innego niż amanta. I architekta. Bo w obu serialach gram przedstawiciela tej profesji. To wyzwanie, z którym się liczę i przed którym pewnie nie ucieknę. Wierzę, że ktoś da mi okazję, żebym mógł pokazać się z innej strony" - powiedział Ciachorowski w wywiadzie z Pauliną Grabską.

Dla swiatseriali.pl powiedział: "Niedługo zobaczymy Tomka w 'Linii życia', gdzie wciela się w postać Igora Grabowskiego. To biznesmen, potentat na rynku soków owocowych. Jest w związku z Anną, jednocześnie jednak spotyka się z kochanką. Dba o swój wygląd. Nosi najlepsze garnitury, używa najdroższych perfum. Lubi otaczać się gadżetami. Piękna żona będzie dopełniała jego obrazek".

Czy nam to czegoś nie przypomina?

"Choć to arogancki, bezczelny, wyrachowany typ chama, któremu zależy na pozorach, ma w sobie ludzkie odruchy. Ale by do nich dotrzeć, będzie musiała stać się prawdziwa tragedia w jego życiu" - charakteryzuje swojego bohatera aktor, co natychmiast przywołuje obraz Marka Dobrzańskiego, który moralnie odradza się po odejściu Uli, miłości jego życia, czego nie był do końca świadom...

Znów zmienił się tylko szafarz i kolor włosów, jednak nie zrozumcie mnie źle. Ten tekst nie dotyczy Pawła Małaszyńskiego, Filipa Bobka ani Tomka Ciachorowskiego, tylko postaci, które przyszło im zagrać: mecenasa Korzewskiego, prezesa Dobrzańskiego i magistra architektury Duszyńskiego. Postaci wymyślonych przez scenarzystów, zaakceptowanych przez producentów, którzy wiedzą lepiej, jakich amantów chcą w naszych serialach oglądać panie.

Brak w tych nowych serialowych amantach jakiejś prawdy. Czegoś, co na przykład tak chwytało za serce w scenie jednego z odcinków pierwszej serii "Rancza", kiedy nietrzeźwy Kusy, dodatkowo pijany z zazdrości, rozbijał sobie głowę jadąc na rowerze.

W ich spojrzeniach jakoś brakuje też tej szorstkości, jaką pałał wzrok Despero, coraz bardziej wściekłego na Dżemmę, biegającą za torebkami po galerii handlowej. Te spojrzenia są takie, jak ich jedwabne krawaty, wyjęte z szuflady "polskiego serialowego amanta".

swiatseriali.pl
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy