Przereklamowane seriale
Czasami trudno zrozumieć, dlaczego ludzie są tak przeczuleni na punkcie zwykłego telewizyjnego serialu? Przecież nie muszą lubić wszystkiego. Co się dzieje, kiedy wszyscy, których znasz, zachwycają się jakimś serialem, który ciebie doprowadza na skraj desperacji? Odcinki "uciekają" ci tydzień po tygodniu, miesiąc po miesiącu, aż w końcu nie wytrzymujesz..
Dlaczego ludzie lubią pewne produkcje tak bardzo? Dziennikarze portalu TV.com zadali sobie to pytanie i od razu znaleźli wiele argumentów przemawiających przeciwko oglądaniu wymienionych poniżej tytułów. Czy podzielacie ich zdanie?
"Lost" powinien być trzy-, czterosezonowym serialem. Możliwe, że nawet powinien skończyć się po dwóch seriach. Pierwszy sezon błyskotliwie osadził historię, wprowadzając nas w jedną z najlepiej naszkicowanych grup postaci w historii telewizji. Ale zamiast kazać wszystkim "zagubionym" wrócić do domu po sezonie bądź dwóch, twórcy skazali nas na lata przed telewizorem i polecili śledzić monotonnie rozwijającą się zagadkę, tak, że w końcu nawet najwięksi fani poodpadali.
Co więcej, nie można oprzeć się wrażeniu, że producenci "lostów" ciągnęli serial tak długo, jak tylko się dało. Serial być może zbliżał się do końca, ale kogo to obchodzi? Jasne, długa podróż ma swoje zalety, jednak główny wątek już dawno się wyczerpał.
Nie można zaprzeczyć, że serial "Glee" jest zaraźliwy: z chwytliwymi melodyjkami, dziarskimi aktoreczkami i najjaśniejszą paletą kolorów, jak w "Ulicy Sezamkowej".
Mimo krótkiego istnienia na antenie, serial zaczął już przejawiać oznaki zmęczenia formą. Scenariusz, który w jakiś niewiadomy sposób pokonał "Modern Family" w rozdaniu nagród Emmy, jest słaby i pełen dziur. Dwuwymiarowe postaci przemykają przez fabułę, która - przerywana musicalowymi wstawkami - prowadzi donikąd.
Utalentowane gwiazdy serialu - Jane Lynch (laureatka tegoroczne nagrody Emmy Primetime) i Lea Michele - są niesamowite, lecz ich umiejętności bywają używane nieadekwatnie do możliwości. Kiedy opadnie już pierwsza fala zainteresowania serialem, "Glee" okaże się niczym więcej niż gloryfikowanym karaoke…
"Trawka" ukazała się w czasie, kiedy HBO rządziła w świecie kablowej telewizji. Konkurencyjny wobec niej kanał Showtime szukał wówczas sposobu na to, by zmienić ten stan rzeczy, stając się bardziej ostrą i podejmującą ryzykowne tematy stacją.
Kobieta z przedmieść, sprzedająca tytułowe "zioło", by utrzymać swój luksusowy styl życia po śmierci męża? Jasne, bierzemy to! Grająca główną bohaterkę Mary-Louis Parker jest atrakcyjna, a reszta obsady, w tym Elizabeth Perkins i Justin Kirk, zawsze wywołuje salwy śmiechu.
Dodatkowo "Trawka" uwypuklała nudę przedmieść. Daje ludziom, którzy jej nienawidzą, wiele okazji do zachwytu. Pomimo tego, że satyra i tytułowy punkt zaczepienia w rzeczywistości dawno już z serialu zniknęły, fani wciąż uważają "Trawkę" za "najlepszy serial wszech czasów" i piszą, jak bardzo są "uzależnieni", nie zapominając o "smutku", jaki spotka ich wraz z ostatnim odcinkiem. (Łapiecie?!).
W najnowszym sezonie (o zgrozo, już szóstym) główna bohaterka stara się uciec od przeszłości. W tym celu ucieka z rodzinnego miasta i symbolicznie zmienia nazwisko z Botwin na Newman (dosłowie: nowy człowiek). Szybko okazuje się, że jest to dla niej poprzeczka ustawiona zbyt wysoko - Nancy wraca zatem do starych nawyków (sprzedawanie "trawy"), a twórcy serialu tym samym zataczają kolejne koło, gubiąc po drodze kreatywność.
Dzięki poklaskowi fanów, "Trawka" długo pewnie będzie jeszcze trwać przy sprawdzonej formule i - mimo wcześniejszych sloganów - coraz częściej będzie nam zapewniać "kiepski odlot".
Ciężko porównać ten amerykański serial z jego brytyjskim pierwowzorem. Scenariusz Ricka Gervaisa i Stephena Merchanta zrobiony jest w stylu mockumentary, dzięki czemu wprowadza nas w świat biura Wernhama Hooga zgrabnie i przejmująco.
Brytyjskie "Biuro" to humorystyczna refleksja na temat niekomfortowych i niepewnych warunków relacji biurowych oraz nieskładności ludzkiej natury. Bohaterowie serialu, smutni czy samotni, dali się lubić (bądź przynajmniej tolerować). Ponieważ serial skończył się po dwóch sezonach (trzech, licząc specjalny odcinek świąteczny), brytyjskie "Biuro" pozostawiło publiczność z uczuciem niedosytu.
Wersja amerykańska "Biura" przejęła zabawną, obfitującą w niezręczne sytuacje fabułę i wyczerpała ją, doprowadzając do swoistej czerstwości. Coraz bardziej dziwaczne wątki, bezwstydnie eksploatujące ludzkie neurozy i bolączki, doprowadziły do tego, że niegdyś ujmujące postacie z każdym kolejnym odcinkiem stawały się coraz bardziej zrzędliwe i mściwe. A to już nie cieszy oka widza.
"NCIS" jest prawdopodobnie najbardziej przereklamowanym serialem z tej listy. Otrzymuje najwyższe oceny jako serial dramatyczny i ma niesamowicie oddaną grupę fanów, a najgorsze jest to, że nikt nie potrafi wytłumaczyć dlaczego?!
Mark Harmon i Michael Weatherly nie są aż tak gorącymi ciachami. Podobnie jak reszta ekipy NCSI nie potrafią dzierżyć spluw ani kopać tyłków bardziej efektywnie niż inni biali rycerze z seriali kryminalnych. Co więcej: wszyscy bohaterowie tej produkcji cierpią na pospolite poczucie humoru - na czele z denerwującą panną - Abby Sciuto.
A tak na marginesie: ktoś powinien tej pannie uświadomić, że jej zniewalająca garderoba była modna jakieś pięć lat temu.
Zapewne nie raz słyszeliście już taki zachwyt nad tym tytułem: "O mój Boże! Musisz to zobaczyć! To najlepszy serial na świecie!". Można było przeczytać tonę podziękowań od krytyków, którzy wychwalali wpływ "Mad Mena" na telewizję i nazywali go jednym z najważniejszych seriali w historii. Do tego doszły aż cztery nagrody "telewizyjnych Oscarów" - Emmy Primetime, które serial co roku zdobywa.
Lecz kiedy w końcu się go obejrzy, można w nim dostrzec jedynie zgrabnie uszytą, pięknie opakowaną pigułkę na sen.
Szczerze? Nie do końca chodzi nawet o sam serial, tylko o ludzi, którzy narzucają nam własne zdanie, mówiąc, że "Mad Mena" trzeba polubić, ponieważ są w nim wszystkie "wiktuały życia": dziewczyny, wóda i papierosy.
Ale to chyba nie jest zbyt dobry przepis na uzależniającą fabułę...
Żeby polubić "30 Rockefeller Plaza", trzeba lubić Tinę Fey - aktorkę grającą główną bohaterkę - bo to ona jest esencją tej komedii. Nic poza tym. I nie wiedzieć dlaczego, "Rockefeller Plaza 30" rutynowo wymiata w rozdaniu nagród Emmy!
Głupi dowcip goni w tym serialu głupi dowcip. Całość funkcjonuje bez spójnej narracji i z denerwującymi bohaterami oraz krótkowzrocznymi odniesieniami do kultury popularnej. "Rockefeller Plaza 30" to skecz z "Szymon Majewski Show", który trwa za długo. Brak mu głębszego życia, zatem na szczęście serial zostanie wymazany z pamięci pięć lat po tym, jak zniknie z anteny.
Zgadzacie się z autorem? Nie? Wyraźcie się na FORUM!
Serialowy konkurs! Zrób trzy kroki i sięgnij po nagrody: 4GB MP3 plus serialowy pakiet płyt DVD! KLIKNIJ! >>>