Polskie seriale, czyli jakie?!
Rodzime produkcje rosną niczym grzyby po deszczu. Czy czeka nas urodzaj dobrych seriali? Która stacja stawia na oryginalne pomysły, a która podąża drogą reprodukcji. Oto nasza recenzja najnowszych serialowych produkcji.
Na wiosnę pojawiły się w telewizji nowe seriale. Każda stacja proponuje coś innego. Niektóre z tytułów są bardzo udane, inne niestety dużo mniej. Specjalnie dla was zrobiliśmy ich selekcję, a jej wyniki prezentujemy poniżej.
Mimo że "Prosto w serce" dorobiło się już emisji prawie 60. odcinków, postanowiliśmy potraktować wiosenną propozycję TVN-u jeszcze jako nowość na antenie. Ten serial codzienny opowiada historię rodzącej się miłości między Arturem Sagowskim (Filip Bobek), a skromną bokserką Moniką (Anna Mucha) i jest polskim formatem telenoweli, w której wcześniej główną rolę zagrała gwiazda Latinowood Natalia Oreiro.
To już trzecia tego rodzaju propozycja stacji TVN, po "BrzydUli" i "Majce". Nie sposób więc uniknąć porównania "Prosto w serce" z poprzedniczkami.
Serial z Muchą wypada całkiem nieźle na tle "Majki", ale wydaje się mieć trochę mniej do zaoferowania niż "BrzydUla". Filip Bobek, który grał główny obiekt westchnień zarówno w "BrzydUli", jak i w "Prosto w serce", bardziej nam się podobał jako Marek Dobrzański. Nie był kryształowym charakterem, ale właśnie jego łobuzerski czar dodawał mu uroku.
Nie zmienia to faktu, że "Prosto w serce" ogląda się bardzo przyjemnie. Można się naprawdę zrelaksować po ciężkim dniu pracy. Dużą zasługę mają w tym aktorzy drugiego planu. Krzysztof Stelmaszczyk jako dyrektor finansowy Feliks Warecki jest uosobieniem zdrowego rozsądku, a równocześnie potrafi być wyjątkowo komiczny. Także Jacek Braciak, który w "BrzydUli" wcielał się w Pshemka, świetnie sprawdza się teraz w roli knującego intrygi brata Artura. Przygody aktorskie Gośki (Ola Kisio) są rozczulające i zabawne.
Jednej rzeczy nie potrafimy tylko wybaczyć Annie Musze - mimo treningów, jakie brała przed rozpoczęciem zdjęć, jej styl walki na ringu był po prostu... śmiechu warty! Kto, na Boga, bierze taki zamach do sierpowego?
Zdaniem redakcji: Lekki i przyjemny serial na popołudnie. Może nie powala na kolana głębią obserwacji, ale przecież nie potrzebujemy tylko poważnych seriali w ramówce.
Ocena: 7/10
"Linia życia" to nowy serial codzienny stacji Polsat. Pojawił się tej wiosny w miejsce poprzedniego "czarnego konia" kanału - "Samego życia". Podobnie do poprzednika nadawany jest od poniedziałku do piątku.
Szefowie stacji postanowili odświeżyć formułę swoich produkcji. "Linię życia" reklamuje Tomasz Ciachorowski. Znany z TVN-owskiej "Majki" aktor tym razem pokazuje się od drugiej strony: gra czarny charakter - bogatego i bezwzględnego Igora. "Nowa twarz" Ciachorowskiego to duży atut "Linii życia", gdzie jest bardziej wiarygodny i mniej jednowymiarowy, niż w poprzednim serialu.
Kolejnym plusem są plenery. Akcja serialu ma miejsce w Trójmieście. Widzimy zatem piękne polskie morze, plaże oraz wysokie, szklane wieżowce. Bohaterami "Linii życia" są trzy bogate rodziny z trzech środowisk: biznesmenów (Grabowscy), lekarzy (Ostrowscy) i restauratorów (Kesslerów).
Postaci reprezentują także różne pokolenia. Mamy mądrą starszyznę z dorobkiem życia, trzydziestoletnie "młode wilki" oraz nastolatków u progu dorosłego (i problematycznego) życia.
Całość na pierwszy rzut oka wygląda interesująco. Najbardziej zachęca wielowątkowość serialu - każda z rodzin ma swoje problemy i tajemnice, która dotyka spraw różnorodnych i ważnych również dla widza (miłość, kariera, finanse). Warta uwagi jest gra aktorska, szczególnie Małgorzaty Potockiej oraz aktorów starszego pokolenia.
"Linia życia" to propozycja z potencjałem (materiał fabularny mógłby być kanwą dla poruszającego filmu fabularnego), jednak efekt psuje konwencja serialu. Produkcja jest adaptacją włoskiej opery mydlanej "Vivere", co w przełożeniu na polskie realia daje efekt "Mody na sukces" - zamiast piętrzących się wątków i zwrotów akcji, mamy rozmowy, dramaty i niewyjaśnione rodzinne tajemnice. Dla wytrwałych.
Zdaniem redakcji: Doceniamy zapał, czekamy na więcej.
Ocena: 6/10
Wyniki startu: "Linia Życia" na Polsacie poradziła sobie całkiem nieźle. Niespełna 3 mln widzów w trudnym czasie 19:30-20:00 to przyzwoity wynik.
"Linia życia": Poniedziałek - piątek, 19:30, Polsat.
Wiedząc, że główne role w "rodzince.pl" zagrają, znany z polskich komedii-popcornowych, Tomasz Karolak i Małgorzata Kożuchowska, którą cała polska kojarzy jako Hankę Mostowiak z "M jak miłość", nie mieliśmy wygórowanych oczekiwań związanych z tym serialem.
Okazało się, że nie doceniliśmy tej produkcji. O takim serialu po prostu przyjemnie pisać. Jest lekki, dowcipny, ma świetnie napisane dialogi. A co najważniejsze, w rodzinie Boskich czuć autentyczne pozytywne emocje.
Małgorzata Kożuchowska nie ma w sobie nic z Hanki Mostowiak - w końcu ma okazję grać kobietę z temperamentem i ogromnym seksapilem. Razem z Karolakiem udało im się stworzyć obraz prawdziwie szczęśliwego związku.
Brawa należą się także trzem młodym aktorom, grającym synów państwa Boskich - Maciejowi Musiałowi, Adamowi Zdrójkowskiemu i Mateuszowi Pawłowskiemu. Dają świetny popis aktorski i od razu wzbudzają sympatię.
Nam "rodzinka.pl" kojarzy się z klimatem serialu "Licencja na wychowanie" - i jest to komplement. Szczerze rekomendujemy.
Zdaniem redakcji: Świetny i dowcipny serial. Nic dziwnego, że wystartował najlepiej tej wiosny. Jeśli nic się w nim nie zmieni, widownia powinna jeszcze rosnąć!
Ocena: 9/10
Wyniki oglądalności: 3 386 150 widzów pierwszego odcinka, co daje "rodzince.pl" najlepsze otwarcie tej wiosny. Ostatni odcinek oglądało już ponad 3,5 mln osób.
Można by przypuszczać, że będzie to najbardziej smakowity serial, wszak nazwa do czegoś zobowiązuje. Można by też oczekiwać produkcji na dobrym poziomie, wszak TVN przyzwyczaił nas to tego osądu (wystarczy przywołać rewelacyjne "Usta usta"). Niestety, jak na razie (cztery odcinki za nami), jest to najbardziej przereklamowany tytuł. Głównym zarzutem jest stawianie w kampanii promocyjnej na Borysa Szyca, który rzekomo jest jednym z trzech głównych aktorów (obok Adamczyka i rozwijającej skrzydła Kumorek). Widzowie obejrzą jeszcze jedenaście odcinków i mamy nadzieję, że w do tego czasu aktor "Wojny polsko-ruskiej" zdąży pojawiać się na ekranie trochę dłużej niż na czas gotowania jajka na miękko.
Główny wątek "Przepisu na życie" to życie Anki (Magdalena Kumorek). Już w pierwszym odcinku zostaje zwolniona z pracy i opuszczona przez męża (Piotr Adamczyk) podczas przyjęcia z okazji szesnastej rocznicy ich ślubu. Na dodatek, jest w z nim w drugiej ciąży. Co prawda perypetie narastają, ale w ślimaczym tempie.
Produkcja ma jednak swoje smakołyki. Z pewnością należą do nich rola Piotra Adamczyka oraz Mai Ostaszewskiej. On - życiowa pierdoła i pantoflarz, ona - samica alfa dyrygująca swym kochankiem.
Duże brawa należą się również Edycie Olszówce za rolę Poli - silnej, niezależnej oraz rozerotyzowanej przyjaciółki Anki. Jej dowcip i cięty język przypomina nieco ten znany (i lubiany) z "Doktora House'a".
Warty pochwały jest pomysł ukazania starszego pokolenia. Irena - matka głównej bohaterki, choć w zaawansowanym wieku, nadal tryska wigorem większym niż córka i wnuczka razem wzięte. "Bibki" babci obfitują w winko i papieroski, jak i dobrą zabawę. Pomimo, że ich uczestnikami są osoby z siwizną na głowie i niejednym sztucznym biodrem.
W tym łańcuchu osobowości mamy też ostatnie, choć nie najsłabsze, ogniwo - młodzież, która także nie jest ukazywana w stereotypowym świetle. Dzieciaki owszem chodzą na wagary, jednak nie po to aby konsumować tanie wino i palić "papierosy z konopi", a rozmawiać problemach z jakimi przyszło im się borykać.
Zdaniem redakcji: Brawa za niesztampowy obraz polskiej rodziny, oby był to przepis na serialowy sukces.
Ocena: 8/10
Wyniki startu: Pierwszy odcinek serialu obejrzało 3 048 761 milionów ludzi, co daje mu ponad 8% widowni. "Przepis na życie" nie zatrzymał wszystkich widzów X Factora ani nie przejął widzów "Rancza", które kończy się chwilę wcześniej na TVP1.
"Przepis na życie": Niedziela, 21: 25, TVN.
Kryminalny serial telewizyjnej Dwójki to propozycja nie tylko dla fanów tego gatunku. Sam reżyser "Instynktu", Patryk Vega, podkreśla, że jest to serial z podwójną tajemnicą. Na pierwszym planie mamy zagadki - w każdym odcinku pojawia się nowa sprawa dla pracowników stołecznej policji.
Na drugi zaś powoli (z odcinka na odcinek) odkrywamy sekret głównej bohaterki - nowoprzybyłej do jednostki komisarz Anny Oster. To właśnie jej postać jest silnym punktem programu. Kobieta jest profesjonalistką w swoim fachu, choć rozwiązywanie przestępstw odbywa się u niej w bardzo niekonwencjonalny sposób. Komisarz podąża za tytułowym instynktem, a nie policyjnymi procedurami. To dodaje widzom inne spojrzenie, odmienny punkt zaczepienia. Jest to swoiste novum w polskich produkcjach.
Z drugiej strony jest to serial lawirujący na pograniczu psychologii. Historia komisarz Anny Oster to frapujące zajęcie dla widza, który niekoniecznie szuka w telewizji jedynie akcji i "strzelanek". Choć i tego w "Instynkcie" nie brakuje. Grająca główną bohaterkę Danuta Stenka przyznała się, że są sceny pościgów, w które przeszły najśmielsze jej oczekiwania.
To nie tylko wielki powrót niewidzianej od dawna na szklanym ekranie Danuty Stenki, ale i silnej kobiecej postaci, bo od czasów serialu "Fala zbrodni" próżno szukać w kryminalnych produkcjach tak wyrazistych kobiecych wzorów.
Oster ma dobry zespół policjantów, Stence partnerują (choć sporo na drugim planie) dobrzy aktorzy z Bobrowskim, Królikowskim i Żukowską na czele. Poziom gry aktorskiej idzie w parze z wartkim tempem akcji, której pomaga filmowa narracji - reżyser serialu ma spore doświadczenie w filmach fabularnych (między innymi "Pitbull").
Jedynym minusem jest wtórność propozycji. Od lat na programowym rynku pojawiają się kryminalne tytuły. W tym kontekście widzowie w pierwszym kontakcie mogą postrzegać "Instynkt" jako kolejną sensacyjną opowiastkę, a wyniki oglądalności potwierdzają tę tezę. Jest to dla nas spora tajemnica, ale jak wiadomo, nie na wszystko można znaleźć odpowiedź. Anna Oster zapytana: "Jak to z tobą jest?", odpowiada: "Nie wiem".
Zdaniem redakcji: "Instynkt" to propozycja dla widzów żądnych mocnych wrażeń, a nie tylko pustej rozrywki.
Ocena: 8/10
Wyniki startu: Niestety wystartował najsłabiej. Przegrał głównie ze "Szpilkami na Giewoncie" Polsatu. Frekwencja publiczności utrzymuje się na poziomie 1,5 mln.
"Instynkt": Czwartek, 21:45, TVP2.
"Chichot losu" to wiosenna propozycja TVP1, opowiadająca o przemianie niezależnej Joanny w czułą matkę zastępczą. Reżyserii podjął się Maciej Dejczer, a główne role powierzył Mateuszowi Damięckiemu i Marcie Żmudzie Trzebiatowskiej.
Może ze względu na to, że ten duet pojawił się także w serialu "Teraz albo nigdy!" nie możemy pozbyć się skojarzeń z tym serialem. Oczywiście historia z "Chichotu losu" jest zupełnie inna. Scenariusz powstał na podstawie powieści Hanki Lemańskej.
- Po przeczytaniu pierwszych dwudziestu stron skontaktowałem się z producentem Michałem Kwiecińskim i przekonałem go, że powinien wykupić prawa do tej powieści. Serialowy czy filmowy potencjał książki był dla mnie oczywisty. I tak to się zaczęło - powiedział serwisowi światseriali.pl współtwórca scenariusza Wojciech Tomczyk.
"Chichot losu" był zapowiadany jako wesoła historia o nieplanowanej przemianie głównej bohaterki. Jak na razie wesołości trochę brakuje. Zresztą czemu się dziwić - serialowa Joanna boksuje się wciąż ze swoimi rodzącymi się uczuciami macierzyńskimi, nie jest też przekonywująca w roli kobiety sukcesu (być może to zamierzony efekt?), dzieci chodzą smutne, a Mateusz Damięcki jest zbyt pewny siebie.
Być może wątek kryminalny, związany ze śmiercią Elżbiety, nada serialowi większych rumieńców.
Jak na razie, perypetie bohaterów wydają się zbyt sterylne, pozbawione prawdziwych emocji, a między Damięckim i Żmudą Trzebiatowską nie wyczuwa się chemii.
Z drugiej strony historia, która ma być przedstawiona w "Chichocie losu" wydaje się interesująca, więc mamy nadzieję, że wraz z rozwojem wypadków będzie lepiej.
Zdaniem redakcji: "Chichot losu" ma potencjał, ale póki co brakuje mu gracji. Czekamy na rozwój wypadków.
Ocena: 5/10
Wyniki oglądalności: W ubiegłym tygodniu "Chichot losu" oglądało 3,69 mln widzów, co dowodzi, że Polacy bardziej pokochali perypetię Joanny, niż redakcja Świataseriali.pl
"1920. Wojna i miłość" to pierwszy serial historyczno-sensacyjny, który pokazuje walkę o niepodległość Polski w 1920 roku .
Opowiada o losach trzech młodych Polaków, którzy w 1918 roku dezerterują z zaborczych armii: Bronek (Jakub Wesołowski) z rosyjskiej, Władek (Wojciech Zieliński) z niemieckiej i Józef (Tomasz Borkowski) z austro-węgierskiej.
Polscy producenci mają dobrą rękę do realizacji historycznych. Wielkie sukcesy odnosi, dziejący się w realiach II wojny światowej "Czas honoru", ale wojna polsko-bolszewicka nie była do tej pory tematem serialu telewizyjnego. Dlatego z pewnością warto sięgnąć po "1920. Wojnę i miłość".
- Nasza wiedza dotycząca lat 40. jest większa niż o latach 20. XX wieku. Wiadomo, że były zabory, Piłsudski i jakaś Bitwa Warszawska. My staramy się spleć to w jedną całość, pokazać dramaty ludzi. To też jest jakaś forma historii, ale bez patosu i zadęcia - przekonywał do oglądania serialu Jakub Wesołowski.
Tak jak we wspomnianym wcześniej "Czasie honoru", dużą wagę przywiązano do oddania realiów historycznych. Kostiumy są pierwszej próby. Można poczuć klimat epoki.
Reżyser Maciej Migas nie boi się ciekawych ustawień kamery (umieszczając ją np. w lufie karabinu, lub tuż za lecącym granatem), co dodaje dodatkowego smaczku serialowi.
Obsada została świetnie dobrana, a Lesław Żurek w roli Mieczysława Pijanowskiego stworzył udaną kreację i wywołuje mieszane uczucia, tak jak powinien.
Zdaniem redakcji: "1920. Wojna i miłość" z pewnością jest świetną propozycją dla pasjonatów historii Polski.
Ocena: 7/10
Wyniki oglądalności: Ostatni odcinek serialu "1920. Wojna i miłość" oglądało 3,06 mln i jest to wynik odrobinę lepszy, niż premiera serialu. Ciekawe, czy taka tendencja się utrzyma?