Nie-święty stróż prawa
5 października stacja AXN rozpoczyna emisję serialu "Justified: Bez przebaczenia". Prezentujemy wywiad z grającym główną rolę w tej produkcji Timothym Olyphantem.
Walczy z przestępczością, a jednak często robi to na granicy prawa. W imię swoich ideałów jest w stanie poświęcić wartości innych. Chcąc ocalić komuś życie potrafi odebrać je komuś innemu. Postać Raylana Givensa grana przez Timothy'ego Olyphanta z pewnością nie jest święta, ale charyzma i determinacja pomagają mu w pracy szeryfa federalnego.
Co o swoim bohaterze na do powiedzenia grający go aktor?
Poszczęściło ci się, dostałeś dwie dobre role w TV.
- Owszem - mam szczęście. Oba projekty były wspaniałymi przeżyciami, dającymi wielką satysfakcję. Dobrze się bawię przy pracy.
Czy praca przy "Justified" była czymś, czego pragnąłeś od samego początku?
- Od zawsze uważałem serial "Justified" za interesujący. W F/X robią naprawdę dobrą robotę, pracowałem już przy ich innym serialu - "Układy". Możliwość pracy w Los Angeles była bardzo atrakcyjna - przekonałem się, że potrafię pracować w mieście, w którym mieszkam. Lubię powtarzać, że przeniosłem się do L.A., bo tu kręci się filmy. Poziom kreatywności, Elmore Leonard i postać Raylana oraz praca z producentem Grahamem Yostem znacznie ułatwiły mi podjęcie decyzji.
Czy podczas pierwszego czytania scenariusza wiedziałeś od razu, że jest dobry?
- Jeśli mi się podoba, myślę, że taki właśnie będzie.
Jakie scenariusze lubisz?
- W życiu bywa tak, że od razu, już po kilku stronach, wiesz, iż czytasz coś, co warto kontynuować. Zawsze podobają mi się proste historie i prosta struktura o niekonwencjonalnej treści i nieprzewidywalnej fabule. Oczywiście ważne są także wypowiedzi i dialogi. W każdej scenie, którą kręcę, szukam jakiejś nieoczekiwanej, zaskakującej prawdy, prostej, a zarazem złożonej. Chodzi też o to, aby historia była dobrze opowiedziana, a materiał atrakcyjny. Doskonale, gdy to wszystko ze sobą współgra.
Na początku serialu mówiono o tym, jak pełna gniewu jest twoja postać, Raylan. A to nie do końca prawda.
- Właśnie. Często dyskutujemy na ten temat z Grahamem, a wtedy on nawiązuje do sytuacji z pierwszego odcinka. Żona Raylana mówi, że jest gniewny, ale wcale nie musimy przyjmować tego za prawdę. Z drugiej strony jako jego była partnerka może wiedzieć o nim coś, czego Raylan sam nie jest świadom. Mimo to przez większość czasu postać jest czarująca, bo dzieła Elmore'a są bardzo subtelne.
- To nie jest bohater, który dźwiga ciężar odpowiedzialności lub którego przepełnia gniew. Co zabawne, złość postaci ujawnia się w najbardziej nieoczekiwanych momentach, kiedy Raylan nie jest w sytuacji zagrożenia. Raczej wtedy, kiedy ktoś jest zwyczajnie nieuprzejmy. W pilocie była scena, kiedy jedna z postaci mierzy z broni do Raylana, który spokojnie zastanawia się nad cała sytuacją. Wie, że jeśli będzie musiał sięgnąć po broń, to zabije tego człowieka.
- Raylan potrafi go rozbroić bez użycia przemocy i radzi mu, żeby zajął się czymś mniej niebezpiecznym. Mężczyzna chce coś odpowiedzieć, ale Raylan chwyta go za głowę i uderza jego twarzą o kierownicę. Ten facet nie stanowił dla niego żadnego zagrożenia, był po prostu nieuprzejmy. I to kocham w postaci stworzonej przez Elmore'a, chociaż niekiedy można znaleźć dowody na to, że naprawdę kipi ona gniewem. Nie ma za grosz cierpliwości. "Justified" to nie historia o gościu, który wpada w szał, to nie współgra z naturą książek Elmore'a. A jeśli już pojawi się taki moment, jest przeważnie stonowany, spokojny i subtelny.
Twoja postać jest dość przerażająca. Jaka była reakcja fanów? Jaki był odzew?
- Reakcja na "Justified" byłą naprawdę fantastyczna. Ludzie byli niezwykle wyrozumiali, a to zawsze sprawia, że praca jest przyjemnością.
Jak zacząłeś karierę aktorską? Na początku była to ciężka walka?
- Szczęście mi sprzyja. Zacząłem karierę dość późno, po prostu nagle postanowiłem spróbować. Nie miałem żadnego doświadczenia, nawet w licealnych przedstawieniach, mimo to pojechałem do Nowego Jorku i ogarnęło mnie przeczucie, że będzie dobrze. Potem przez dwa lata studiowałem aktorstwo i połączyła mnie niezwykła więź z moim nauczycielem, a kiedy skończyłem, miałem już pracę. To branża pełna wyzwań. Ale najbardziej stresujący jest okres między zleceniami. Zawsze starasz się cieszyć z nowych wyzwań: czy to lepsza rola, większy film, czy bardziej profesjonalni filmowcy. Trzeba też uważać, żeby nie znaleźć się w sytuacji, kiedy już nie można udźwignąć więcej - i nie chodzi o pracę, ale o wszystko, co się z nią wiąże. Moim zdaniem to najtrudniejszy aspekt tego zawodu. Sukces przewraca wszystko do góry nogami.
Czym mógłbyś się zajmować poza aktorstwem?
- Nie mam zbyt wielu talentów. Ukończyłem studia pierwszego stopnia na akademii sztuk pięknych, więc umiem malować i naciągać płótno.
Poszedłeś na casting do "Iron Mana"?
- Tak. Jon Favreau (reżyser Iron Mana) to wspaniały facet i przyjaciel. Bardzo miło wspominam to doświadczenie.
Czemu nie dostałeś roli?
- Nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie. To była niezła szansa i jestem wdzięczny, że mi ją dano. Doceniam też to, że czegoś się nauczyłem. Dziś, na tym etapie mojej kariery, jestem w stu procentach zadowolony ze swojego życia. Pięć lub dziesięć lat temu uznałbym odrzucenie za wielką porażkę.
Czego dowiedziałeś się o sobie podczas kręcenia "Justified"?
- Bardzo wielu rzeczy. To wspaniałe wyzwanie. Nie samo aktorstwo, ale pozostałe rzeczy, w które się zaangażowałem - zadania związane z produkcją serialu. Miałem tę możliwość, jako gwiazda, żeby poświęcić się bardziej niż kiedykolwiek.
- Pracy było mnóstwo i, moim zdaniem, największym wyzwaniem było uświadomienie sobie, jak wielka jest to przyjemność, oraz niepoddawanie się stresowi. Na końcu odczuwasz dziką satysfakcję. Kiedy masz mnóstwo na głowie, zdajesz sobie sprawę z ogromu odpowiedzialności. Największym wyzwaniem jest cieszyć się z kolejnych wyzwań. Dzięki tej pracy umiem lepiej opowiadać historie. Nauczyłem się dużo o pisaniu i reżyserii oraz, w pewnym stopniu, o aktorstwie, a także o związkach między tymi trzema sferami. To coś wspaniałego.
Staniesz za kamerą w tym sezonie?
- W tym nie, chociaż to kusząca propozycja. Mam dużo szczęścia i w żadnym razie nie porównuję się do Davida Milcha ani jego talentu, ale obserwując go codzienne na planie "Deadwood", odkryłem, jak można korzystać z roli twórcy serialu oraz pisarza, aby być prawdziwym narratorem historii. Angażował się w absolutnie każdy aspekt produkcji. Nie reżyserował odcinków, one zdawały się wychodzić już gotowe wprost z jego głowy. Dla niego wszystko jest okazją do opowiedzenia historii. Poświęcił się całkowicie projektowi, miał na nim kontrolę i spajał wszystko w całość.
Czy działanie na tylu frontach daje ci poczucie wolności?
- Podoba mi się, że zajmuję się aż tyloma rzeczami. Uznałem, że mogę mieszać się do wszystkiego. Jeśli nie mam akurat dnia wolnego, siedzę u scenarzystów. To taka praca, że tkwię na planie bez przerwy - częściowo z obowiązku, a częściowo dla przyjemności. Wspaniale jest uczestniczyć w próbach, oceniać i liczyć się w procesie tworzenia. Wiąże się to z szacunkiem i zaufaniem współpracowników. To, że mnie dopuszczono do tego procesu, wiele dla mnie znaczy.
Jak się relaksujesz po pracy?
- To dla mnie żaden problem, mam to opanowane do perfekcji. Odkładam na bok stres i nerwy, bo wierzę, że wszystko będzie dobrze. Żona powiedziała mi kiedyś, że nie da się tego tak dalej ciągnąć, że nie mogę stresować się i w pracy, i poza nią. To błędne koło. Teraz już to wiem.
Uprawiasz jakiś sport albo medytujesz?
- Lubię być w formie, ćwiczyć. Jeśli tego nie robię, odbija się to na wszystkich wokół.
Podobno kiedyś pływałeś?
- Startowałem za młodu z zawodach, to kawał mojego życia. Dorastałem w Modesto w Kalifornii. Niedaleko naszego domu była pływalnia oraz klub tenisowy. Rodzice uznali, że dla mnie i moich braci to najlepszy i najzdrowszy sposób na spędzanie wolnego czasu, poza tym to darmowa opieka nad dziećmi. Zacząłem pływać w wieku 6 lat i pokochałem to. W college'u także pływałem i robię to do dziś. Fajnie czuć się w czymś naprawdę dobrym.
Co zrobiłbyś, gdybyś wrócił do Modesto?
- Jak ułożyłbym tam sobie życie? A szukają trenera drużyny pływackiej? Lubię uczyć, zawsze myślałem, że to byłaby cudowna praca. Poza tym nic innego nie przychodzi mi do głowy.
Twój południowy akcent w "Justified" brzmi genialnie. Czy to wymagało specjalnego przygotowania?
- Pracowałem z pewną kobietą, zanim zaczęliśmy nagrywać odcinek pilotażowy. Nauka z nią to była sama przyjemność. To fajny dialekt. Niezbyt często uczyłem się innych odmian języka, a dialekt to wspaniały sposób, by nadać bohaterowi głębię, by osadzić go w jego świecie. Poza tym nieźle się uśmiałem. Nieczęsto widzisz w telewizji kogoś posługującego się dialektem, bo producenci nie lubią wyrazistości, starają się wszystko stonować, złagodzić. To był jeden z najlepszych etapów produkcji.
Wywiad publikujmy dzięki uprzejmości stacji AXN, która wprowadza "Justified: Bez przebaczenia" na polski rynek. Emisja serialu od 5 października, w każdą środę o 22:00.