"Muppety": Jego głos to majątek
Jarosław Boberek nie przepada, gdy go nazywają królem dubbingu. Ale królem jest, i to tym najbardziej uwielbianym – Julianem. A teraz został także królem dowcipu, Misiem Fozzie.
Jesteśmy tuż po obejrzeniu dwóch pierwszych odcinków serialu "Muppety". Widział Pan?
- Nie. Bo nie mam czasu i jakoś nie ciągnie mnie do oglądania własnej twórczości. Nie ma we mnie nadmiaru bałwochwalstwa i miłości własnej, tylko tyle, ile potrzeba. A ciekawość zaspokajam już na poziomie produkcji. To, że lubię pracę z dziećmi i dla dzieci, nie znaczy, że namiętnie oglądam bajki. Jasne, że jeżeli trafię na coś fajnego, to z przyjemnością obejrzę. Od jakiegoś czasu mamy modę na taki uniwersalizm, gdzie na filmach dla dzieci świetnie bawią się również dorośli. Tak jest i z ,,Muppetami".
To co pan najbardziej w "Muppetach" lubi?
- Lubię cały ten ich świat, który powstał na bazie naszego. To zabawne, jak futrzaki rozwiązują ludzkie problemy. Poczucie humoru, dowcip i błyskotliwość to mocne strony tej produkcji. Zazdroszczę twórcom, bo przy pracy nad kolejnymi filmami muszą nieźle się bawić.
Ulubiona postać?
- Lubię ich w komplecie, ale w szczególności kucharza Szweda. Jest tak abstrakcyjny i przekonywający... I ta jego kulinarna pasja - zawsze na jego widok gęba mi się śmieje.
Jak się dubbinguje cztery postaci w jednym filmie (Miś Fozzie, Gonzo, Zwierzak i jeden z szyderców - Waldorf)? Czy to nie powoduje "rozczworzenia" jaźni?
- Nie, na szczęście nie, choć czasem bywa blisko. Najpierw nagrywamy jedną postać, a potem kolejną. Można to porównać z wędrówką od studia do studia, gdzie w każdym uczestniczymy w innej produkcji. A w tym przypadku mamy po prostu cztery w jednym. To mi się przydarzyło jak ślepej kurze ziarno, zresztą byłem ogromnie zaskoczony, kto mógł przypuszczać...
No rzeczywiście, kto mógł... Ale pan skromny!
- Nie, no przecież jest wielu świetnych kolegów, z którymi mógłbym podzielić się tymi postaciami. Akurat padło na mnie. To zresztą jest wyzwanie, bo przecież do pracy używam siebie, a mam swoje określone zamknięte cechy, które gdzieś w tych postaciach się pojawiają. Trzeba je na tyle zróżnicować, żeby to nie bolało i żeby nie było słychać, że we wszystkich Boberek maczał palce czy gardło, jak kto woli. To jest konkretne zadanie. Ale fajne, ja lubię wyzwania.
Król Julian - czy to dla Pana tylko jedna z wielu wykonanych prac?
- Trochę tak, jestem przecież aktorem, ale obok Króla Juliana nie da się przejść obojętnie. Ludzie go lubią, więc i mnie się co nieco dzięki niemu dostało. Do telewizji dotarł właśnie nowy serial z nim - jego kariera się rozwija. Trzymam za niego kciuki.
A jak pan dostaje scenariusz, to ile czasu zabiera panu znalezienie pomysłu na postać?
- Nie dostaję scenariusza, znam tylko kilka kwestii z castingu. Ta praca na tym polega - na gotowości tu i teraz. Na wyciągnięciu właściwego królika z właściwego kapelusza.
Rozm. Katarzyna Sobkowicz