"Glina": Ostatni sprawiedliwy
Telewizja co i rusz dostarcza nam nowych seriali policyjnych. Dzieło Władysława Pasikowskiego zaliczane jest jednak do absolutnie najlepszych produkcji gatunku.
Scenariusz "Gliny" nie należy do najbardziej wyszukanych, ale nie za to przecież kochamy kryminały. Serial realistycznie odzwierciedla niebezpieczną i stresującą pracę policjantów z wydziału zabójstw.
Głównym bohaterem jest nadkomisarz Andrzej Gajewski (Jerzy Radziwiłowicz), mężczyzna po przejściach, cyniczny i inteligentny samotnik w typie chandlerowskim. Do bólu uczciwy i bezkompromisowy przeciwnik wszelkich układów, bez reszty oddany pracy, którą traktuje jak swoistą misję.
To dla niej całkowicie poświecił życie prywatne. Rozstał się z żoną, która teraz mieszka z ich córką Julią, studentką prawa, skonfliktowaną z ojcem.
W pierwszym sezonie serialu Gajewski wdraża młodego partnera (Maciej Stuhr) w codzienne obowiązki i prowadzi jednocześnie kilka trudnych spraw, które w miarę rozwoju akcji zazębiają się ze sobą.
Tak brzmi hasło reklamujące drugi sezon, jeszcze bardziej mroczny i brutalny niż poprzedni. Niedokończone wątki znajdują tu błyskotliwe rozwinięcie, pojawiają się też nowe. Po śmierci gangstera Grubego grono czarnych charakterów zdecydowanie się powiększa. W stolicy wybucha wojna o przywództwo w półświatku. Gajewski zaczyna podejrzewać, że w strukturach policji znajduje się wtyka, która sprzedaje informacje mafiosom.
W międzyczasie sprawiedliwy komisarz Banaś, już nie taki totalny żółtodziób, prowadzi śledztwo w sprawie zaginionych Romów. Trop prowadzi do miasteczka, którym trzęsie pewien skorumpowany senator. Jakby tego było mało, Warszawą wstrząsa fala powiązanych ze sobą zabójstw.
Okazuje się, że bohaterowie będą musieli się zmierzyć także z seryjnym mordercą. Trup ściele się gęsto, napięcie rośnie, a my, widzowie, siedzimy na krawędzi fotela.
Słowem, niby obserwujemy rzeczy, które widzieliśmy już wielokrotnie, schematy stare jak świat i ograne motywy z szorstką męską przyjaźnią na czele, a jednak mamy wrażenie obcowania z prawdziwymi ludźmi, prawdziwymi wydarzeniami i prawdziwymi emocjami. To głównie zasługa doskonałej reżyserii Władysława Pasikowskiego, klasyka polskiego kina sensacyjnego ("Kroll", "Psy", "Demony wojny wg Goi", "Reich").
To właśnie za sprawą Pasikowskiego już od pierwszych odcinków cechą charakterystyczną serialu stały się... papierosy. Bohaterowie niemal non stop kopcą, a nawet jeśli akurat tego nie robią, to z lubością rozprawiają
o paleniu. Co ciekawe, w scenariuszu scen "z dymkiem" nie było wcale aż tak dużo. Reżyser jednak się uparł, by - wbrew obowiązującemu w telewizji trendowi promującemu zdrowy tryb życia - jak najwierniej oddać
realia życia policjantów.
- Co w tym dziwnego? Prawdziwi gliniarze, których znam, nic tylko odpalają jednego od drugiego. Są jak małe lokomotywy. Nic zatem nie przekłamujemy. Pokazujemy konsekwencje tego zawodu, cały ten cholerny stres takim, jaki jest - opowiadał Pasikowski. Twórca pokazywał też na inne sposoby, że nie dba o poprawność polityczną. Np. beztrosko nawiązał do swoich kultowych "Psów", wprowadzając do fabuły postać posłanki z partii Chrześcijańska Unia Jedności (wybaczcie, że nie zapiszemy tej nazwy skrótem).
Jak każdy ponadczasowy serial, tak i "Glina" swój sukces zawdzięcza również idealnie dobranej obsadzie. Jerzy Radziwiłowicz, dotąd kojarzony najczęściej z filmami Wajdy i teatrem TV, dostał szansę na nowo pokazać
się telewidzom - i skwapliwie tę sposobność wykorzystał. Podstarzały, zmęczony życiem, opryskliwy twardziel w prochowcu i z nieodłącznym petem między zębami został przez aktora sportretowany tak sugestywnie,
jakby Radziwiłowicz całą karierę grał postaci pokroju porucznika Columbo.
Świetnie odnaleźli się w nowym emploi także pozostali aktorzy. Maciej Stuhr to właśnie kreacją w "Glinie" na dobre zerwał ze swoim komediowym wizerunkiem, dzięki czemu dziś możemy go oglądać w kolejnych znakomitych rolach dramatycznych, jak choćby ostatnio w "Belfrze".
Interesująco prezentował się też drugi plan "Gliny", z Agnieszką Pilaszewską na czele. Krytycy pisali, że aktorce udało się wykreować bodaj najbardziej charakterystyczną patolog w historii polskich seriali. Ciąg dalszy nastąpi? I tylko jedno w tym wszystkim martwi. Fakt, że produkcja doczekała się jedynie dwóch sezonów, zostawiając rozochoconą publiczność z otwartym zakończeniem.
Fani pisali petycje, Pasikowski chciał kontynuować serial, ale TVP nie była zainteresowana. Scenariusz jednak jest gotowy, więc kto wie...
pd
***Zobacz materiały o podobnej tematyce***