Bartłomiej Topa: Każdy ma swojego "King Konga", z którym musi się spotkać

Bartłomiej Topa zagrał w filmie o Jaśku Meli "Mój biegun". Z aktorem porozmawialiśmy o tej roli, serialach i planach na przyszłość.


W filmie "Mój biegun" wcielasz się ojca Jaśka Meli. Jaki przekaz niesie ten film?

Bartłomiej Topa: - Film, mimo że scenariusz był oparty o życie Jaśka Meli, to sytuacja wyimaginowana. To, nad czym pracowaliśmy, było wycinkiem rozmów scenarzystów z Jaśkiem i jego rodzicami. Od okresu zdjęciowego minęły trzy lata. Dziś "Mój biegun" pokazywany jest w kinach, choć początkowo zakładaliśmy, że będzie to film robiony tylko na potrzeby telewizji. W związku z tym sposób odpowiadania jest inny niż w przypadku filmów kinowych. Mam nadzieję, że postawa Jaśka i jego rodziców będzie inspiracją dla rodzin, które zmagają się z niepełnosprawnością. Film jest prostym przekazem o sile woli, o przekraczaniu granic pomimo piętrzących się ludzkich dramatów.

Reklama

Ojciec, którego grasz w tym filmie, jest bardzo surowy dla Jaśka. Od początku zakładaliście, że twoja postać będzie tak charakterna?

- Próbowałem bronić tej postaci. Scenariusz jednak wyraźnie sugerował, że ojciec Jaśka będzie bardzo wymagający. Chciał znaleźć winnego tych wszystkich tragedii. Przed wypadkiem Jaśka, młodszy syn Melów utopił się. Ojciec nie umiał sobie z tym poradzić. Podejmuje wyzwania, które dla wielu stałyby się nie do udźwignięcia. Nie mamy listy procedur jak zachować się w takich sytuacjach. Próbujemy przeżyć... wziąć odpowiedzialność w zakresie swoich możliwości.

Mimo niepełnosprawności, Jasiek Mela zdobył dwa bieguny Ziemi. Dobrze wiesz, co znaczy walka ze swoim ciałem. Często bierzesz udział w triathlonach, działasz na rzecz Fundacji Synapsis. Łatwiej jest ci przez to wyobrazić sobie walkę, jaką na co dzień toczą osoby niepełnosprawne?

- Nie będę tego wartościował. Każdy ma swojego "King Konga", z którym musi się spotkać. Po pokonaniu połowy triathlonu, wiem, że jest to wysiłek ekstremalny. Mam pełną świadomość tego, co zrobił Jasiek, ale daleki jestem od porównań. W wypadku stracił rękę i nogę, a mimo to zdobył dwa bieguny Ziemi. Pokonał swoją największą słabość. W filmie mój bohater mówi do Jaśka, że niepełnosprawność jest w naszych umysłach, a nie w ciele.

W rolę Jaśka Meli wcielił się 15-letni wówczas Maciej Musiał. Co sądzisz o tym młodym aktorze?

- To jest fantastycznie poukładany chłopak. Praca z nim była przyjemnością. To jest rasowy aktor, myślę, że czeka go świetlana przyszłość.

Przez te trzy lata wziąłeś udział w kilku innych projektach filmowych i telewizyjnych m.in. w serialu "Wataha" realizowanym przez HBO. Co to za projekt?

- Nie mogę za dużo na ten temat powiedzieć. Od września pracujemy nad tym serialem w Bieszczadach. Bohaterami są strażnicy graniczni. Na początku będzie sześć odcinków. Wiele rzeczy dzieje się w pracy naszych bohaterów, ale także w ich życiu prywatnym. To będzie mocno sensacyjna opowieść.

Praca w Bieszczadach to chyba przyjemność...

- Owszem. Bieszczady są przepiękne, choć borykamy się też z trudnościami związanymi z pogodą. Początkowo było wielkie błoto, później pracowaliśmy w minusowych temperaturach, a teraz jest tam 25 stopni i trawa kwitnie na nowo.

Niedawno wziąłeś też udział w zdjęciach do filmu "Obietnica" Anny Kazejak. Co to za historia?

- Zagrałem tam bardzo małą rolę. To jest opowieść o młodych ludziach, o dojrzewaniu, o miłości i słowach, które mogą ranić, ale mogą też wznieść nas na wyżyny. Każde takie spotkanie traktuję, jako inspirację.

Gdzie jeszcze zagrałeś?

- Także w filmie Grzegorza Jaroszuka "Kebab i Horoskop". Zagraliśmy tam razem m.in. z Piotrem Żurawskim, Andrzejem Zielińskim, Januszem Michałowskim, Tomkiem Schuchardtem. Jest to bardzo precyzyjnie napisana komedia. Historia człowieka, który sprzedaje dywany i aby podnieść sprzedaż zatrudnia dwóch specjalistów od marketingu: Kebaba i Horoskopa. To szalenie zabawna historia. Totalny absurd. W czasie pracy nad tym filmem po raz pierwszy w życiu znalazłem się w sytuacji, w której reżyser wypraszał mnie z planu - ten temat i sposób opowiadania czasami mnie przerastał. Wiem, że film jest już udźwiękawiany, mam nadzieję, że niedługo wejdzie do kin.

Niedawno zagrałeś też w głośnej "Drogówce". Czy ten film zmienił coś w twojej karierze? Dostajesz więcej dobrych propozycji?

- Pod koniec lat 90. świadomie zrobiłem sobie przerwę i zająłem się produkcją. Chciałem zobaczyć, jak "kino" wygląda z innej strony. W środowisku mówiło się wtedy, że zrezygnowałem z aktorstwa. Ten okres trwał blisko 10 lat. Ale nie było też tak, że całkiem zniknąłem z ekranów. Wtedy też zacząłem pracować z Wojtkiem Smarzowskim, ta wieloletnia współpraca zaowocowała kilkoma wspaniałymi filmami, m.in. "Drogówką", która okazała się być kinowym przebojem. Owszem, dzięki tej roli otrzymuję teraz więcej dobrych scenariuszy, jednak moje podejście do pracy się nie zmieniło.

Rozmawiała: Dominika Gwit (PAP Life)

 

swiatseriali/PAP
Dowiedz się więcej na temat: Bartłomiej Topa
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy