Na scenie nie ma żartów

Z Teatrem Narodowym objechał całą Europę. Występował w filmach i grał w serialach. - Jako aktor czuję się naprawdę spełniony - mówi Lech Ordon.

Przepracowałem 62 lata, to chyba dużo - mówi Lech Ordon w swoim przedwojennym mieszkaniu na warszawskiej Ochocie. Obok wygodnego fotela moszczą się dwa rasowe koty, a na stole leży pokaźnych rozmiarów album z fotografiami. Brak w nim fotosów filmowych, są za to zdjęcia z licznych spektakli.

- Teatr jest najlepszym egzaminatorem, aby w nim zagrać, trzeba naprawdę coś umieć, nic nie jest też w stanie zastąpić kontaktu z żywą, reagującą publicznością. W filmie zawsze można coś poprawić i ulepszyć, powtórzyć scenę, zrobić dubel. A na scenie nie ma żartów - tłumaczy.

Reklama

Życie w sutannie

Skończył 82 lata, lecz młodzieńczą werwę i poczucie humoru zachował do dziś.

- Dziennikarze często zadają mi pytanie, czy dobrze się czułem w rolach duchownych, bo dużo grałem w sutannie. Odpowiadam im, że to moja wybitna uroda sprawiła, że proponowano mi takie role. Księża też mogą podobać się kobietom - żartuje.

Na pytanie, czy ma ulubiony film, kręci przecząco głową.

- Przyjemnie jest zobaczyć się po latach w "Janosiku", "Stawce większej niż życie", "Jak rozpętałem drugą wojnę światową", "Chłopach" czy w "Samochodziku i Templariuszach", ale to teatr był i jest dla mnie najważniejszy - mówi.

Dużych pieniędzy nigdy w nim nie było. Po wojnie, w łódzkim Teatrze Wojska Polskiego prawie ciągle chodził głodny.

- I kiedy dyrektor Leon Schiller zapytał mnie, czy mam jakieś życzenia, odparłem, czy byłby łaskaw dać mi niewielką podwyżkę na jedzenie. Powiedziałem, że podczas okupacji ciężko pracowałem w fabryce samolotów o chlebie i wodzie. Zgodził się, bo sam lubił dobrze zjeść - wspomina dziś szczęśliwy dziadek dwojga wnucząt: Patryka i Karoliny.

- Od trzech lat jestem wdowcem. Żona z zawodu była psychologiem i złośliwi twierdzili, że jestem dla niej królikiem doświadczalnym, a przeżyliśmy z Magdą wspaniałe 57 lat - mówi gospodarz. Wyjaśnił też, że opinie, iż aktorzy tylko piją i uganiają się za kobietami, są mocno przesadzone.

- Choć życie towarzyskie w naszej branży mocno podupadło. Leon Schiller np. w kuluarach co chwilę spoglądał na zegarek i nerwowo się dopytywał, dlaczego tak długo grają, bo śpieszył się do restauracji, dokąd starsi koledzy zapraszali młodszych na przekąski. Moim ulubionym daniem był karp po nelsońsku z grzybami, kosztował 18 zł. To były urocze chwile...

Wysłuchał Artur Krasicki

Lubisz kultowe seriale? Poczytaj o nich na ŚwiatSeriali.pl

Tele Tydzień
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy