Kiedyś wyrodny brat Krystyny Lubicz. Dzisiaj szef policji w nowym kryminalnym hicie
Artur Dziurman, któremu niewątpliwie największą popularność przyniosła rola Leszka Jakubowskiego, wyrodnego brata Krystyny Lubicz (Agnieszka Kotulanka) w „Klanie”, został komendantem policji w nowym serialu kryminalnym pt. „Sprawiedliwi. Trójmiasto”. Start 3 marca na antenie Czwórki. Emisja od poniedziałku do czwartku o godz. 21.30.
Utarło się, że Leszek Jakubowski, pański bohater z "Klanu", to czarny charakter tego serialu?
- Bo takim w istocie przez lata był. Kiedy zgłosiłem się na casting do tej roli - a to już ponad ćwierć wieku temu, bo w "Klanie" jestem od 2000 roku! - szukali aktora o wyglądzie szemranego typa, który wniesie powiew sensacji do sielankowej opowieści. Miałem wówczas długie włosy spięte w kucyk, co Paweł Karpiński, producent serialu, z miejsca kazał zmienić. - Ostrzyc na zapałkę! - rzekł krótko. I tak oto pojawiłem się jako groźny łysol, marnotrawny brat Krysi Lubiczowej (Agnieszka Kotulanka), były komandos, który wrócił z Dalekiego Wschodu, gdzie ponoć długo siedział w więzieniu. Tu nie miał pracy ani pomysłu na życie i zaczął mącić w tej wodzie. Niby wziął się za handel dziełami sztuki, a tak naprawdę to było robienie lewych interesów, kontakty z półświatkiem, jakieś sytuacje mafijne - aż wreszcie pojął, że musi się oddać w ręce sprawiedliwości, zyskał status świadka koronnego i... zniknął z serialu.
A potem wrócił - i teraz widzimy go całkiem odmienionego. Stał się porządnym człowiekiem, mężem, ojcem, uczciwie pracuje...
- Tak jest, ale - o dziwo - widzowie, którzy mnie niezmiennie kojarzą jako "złego brata dobrej Krysi", często pytają, kiedy to wreszcie wyjdzie szydło z worka, bo trudno uwierzyć w spektakularną przemianę kogoś takiego jak on. A jednak, jak widać, Leszek żyje teraz "po bożemu", czemu sam się dziwię. Opiekuje się rodziną, wszedł (legalnie) w biznes Rutki (Zbigniew Suszyński), stając się jego asystentem, kierowcą, człowiekiem od wszystkiego.
- Swoją drogą, fantastycznie nam się ze Zbyszkiem gra, czujemy ten sam fluid, no i znamy się już ze 40 lat. Razem studiowaliśmy, jeździliśmy na nartach... Pamiętam taki obóz zimowy w Bukowinie Tatrzańskiej, byliśmy na drugim roku - czego tam nie było? I narty, i karty, popijaliśmy grzane wino śliwkowe, flirtowaliśmy z dziewczynami. Takie rzeczy łączą ludzi na zawsze. Dobrze się dogadujemy też z Justyną Sieńczyłło, czyli moją serialową żoną Bogusią i ogólnie ze wszystkimi na planie. Mam ogromną przyjemność należeć do drużyny "Klanu" i jestem wdzięczny jego twórcom za to, co serial mi dał, a co jest najcenniejsze dla aktora - rozpoznawalność...
Przecież grywał pan, poza "Klanem", też w wielu innych tytułach!
- To prawda, zwłaszcza przerwę od "Klanu" wykorzystałem owocnie - zagrałem w kilku filmach, m.in. "Generał Nil" czy "Rezerwat", serialach takich jak "Na dobre i na złe", "Fala zbrodni" czy "Kryminalni".
- Znamienne, że w zdecydowanej większości uosabiałem w nich przeróżnej maści bandziorów, królów narkotykowych, adwokatów związanych z półświatkiem, zabójców. W "Kryminalnych", gdzie wystąpiłem w zaledwie dwóch odcinkach, mój bohater, morderca, ginie, a po kilku miesiącach dostaję telefon - grasz dalej. Okazało się, że jego brat bliźniak, pseudonim "Hiszpan" przyjeżdża - a jakże - z Hiszpanii - się mścić. Tu dokonuje morderstwa na schodach kościoła i ucieka na Maltę. Dzięki temu przenosimy się na dwa tygodnie na tę ciepłą wyspę, ku uciesze całej ekipy, bo w Polsce jest zima i metr śniegu na ulicach, a tam 28 stopni, kurtki puchowe natychmiast idą w kąt.
- Tak, dużo tego po drodze było, nawet w poczciwym "Komisarzu Aleksie", gdzie dobro zawsze jest górą, trafił mi się do grania psychopata (śmiech) I wreszcie, po latach wchodzenia w skórę przeróżnych ciemnych typów, coś drgnęło w tym obszarze. Najpierw mój Leszek z "Klanu" stał się porządnym człowiekiem. A teraz dostałem rolę na wskroś pozytywną, niezłomnego stróża prawa, komendanta policji w nowym serialu pt. "Sprawiedliwi. Trójmiasto", będącym spin-offem znanej wcześniej produkcji "Sprawiedliwi. Wydział kryminalny". Nasz serial jest całkiem oddzielną, oryginalną propozycją, akcja dzieje się, jak wskazuje tytuł, nad morzem i myślę, że dostarczy widzom dużej dozy emocji. Emisja staruje już niebawem, 3 marca, serdecznie zapraszamy.
Pański bohater będzie rządził w tym serialu?
- Można tak powiedzieć. Nadinspektor Roman Gołaszewski, pseudonim "Musashi" (o którym mówią, że jest niezniszczalny jak pancernik), bo właśnie jego tu gram, kompletuje nową jednostkę, stworzoną na wzór FBI przez swego poprzednika, emerytowanego już nadinspektora, Pawła Lipca, zwanego Starym Lipcem. W postać tę wciela się Jerzy Zelnik, to dla mnie wielki zaszczyt mu partnerować. Zespół tworzą młodzi aktorzy: Ola Gałczyńska, Rafał Cieluch, Angelika Kurowska i Rafał Szklany, uosabiający pełnych pasji i zaangażowania policjantów. I to oni - co chciałbym podkreślić - grają tu główne role, ja tylko, jako szef, nadzoruję ich pracę. Trzymając przy tym twardą ręką, a jednocześnie okazując im ojcowską troskę, co jest bardzo fajne i takie bardzo ludzkie. I sprawia, że atmosfera pracy jest niezwykle familijna. Pośród nas, aktorów grających w tym serialu zresztą też, doprawdy cudnie jest jeździć do Wrocławia na ten plan i cieszyć się tak zacną kompanią.
Do Wrocławia? To serial o Trójmieście nie powstaje w Trójmieście?
- Większość zdjęć kręcimy w naturalnych obiektach wrocławskich, tu zlokalizowana jest komenda i inne serialowe wnętrza, jak też część plenerów. A co jakiś czas, na trzy, cztery dni przenosimy się do Gdańska i tam realizowane są już typowo nadmorskie ujęcia, na plaży, w dokach, w stoczni. Nie stanowi to dla mnie żadnego problemu, przywykłem, ciągle jestem w drodze. Jeżdżę na plan "Klanu" do Warszawy, do Katowic, gdzie gram w teatrze, do Szczecina, Bydgoszczy, Olsztyna, Łodzi i wielu innych miejsc w kraju, gdzie gram z teatrem impresaryjnym, po czym wracam do matecznika, czyli do Krakowa - gdzie mam swój teatr. Autorski, Integracyjny Teatr Aktora Niewidomego (ITAN), którego prowadzenie mocno trzyma mnie w pionie w tym galimatiasie logistycznym i motywuje do wielu działań.
Pańska wieloletnia praca na rzecz tego przedsięwzięcia to historia, przed którą ugnie się każde kolano...
- Zaangażowałem się w nie 18 lat temu, wraz z Danutą Damek, aktorką, która jest współzałożycielem, koordynatorem i mózgiem naszego teatru. Ja zajmuję się reżyserią i adaptacją większości spektakli, w jednym z nich też gram. Istotą naszej działalności jest aktywność zawodowa niepełnosprawnych. Zdołaliśmy już wykształcić, z udziałem wykładowców z krakowskiej PWST, sporą kadrę profesjonalnych aktorów niewidomych. Wspólnie realizujemy kolejne przedsięwzięcia w konwencji teatralno-filmowej, co się świetnie sprawdza i ludzie z ochotą przechodzą na te multimedialne widowiska, których mamy na koncie już kilkanaście. Z kilkoma z nich byliśmy na festiwalach międzynarodowych - w Zagrzebiu i w Wiedniu, gdzie również spotykały się z fantastycznym odbiorem. Zrealizowaliśmy też dwa filmy dokumentalno-fabularyzowane - pierwszy z nich pt. "Marzenie" zdobył nagrodę publiczności na Festiwalu Integracja Ty i Ja w Koszalinie, drugi zaś nosi tytuł "Wykluczeni" i był emitowany przez TVP. Naszym znaczącym osiągnięciem jest serial fabularny pt. "Pasjonaci", którego już dwie 13-odcinkowe transze również mogliśmy oglądać na tej antenie, a trzecia, której gotowy już scenariusz złożyliśmy w telewizji, czeka na zatwierdzenie.
- Jest to wielowątkowa opowieść o niewidomych artystach, ludziach, którzy pokonują przeszkody, by grać na scenie i realizować się w zawodzie aktora. Obok naszych bohaterów w serialu pojawia się plejada znanych aktorów krakowskich i warszawskich scen, m.in. Dorota Pomykała, Tadeusz Huk, Anna Korcz, Aldona Jankowska, Katarzyna Jamróz, Andrzej Zaborski, Darek Kordek. Muszę podkreślić, że nikt z moich znanych kolegów-aktorów, mimo rozlicznych zajęć i napiętych grafików, nie odmówił nigdy udziału w naszych przedsięwzięciach, czy to scenicznych, czy filmowych. Gościnnie występują w nich takie tuzy jak: Jacek Fedorowicz i Bohdan Łazuka. Ochoczo wspierają nas krakowscy aktorzy Teatru Starego, pośród nich nieoceniona Beata Paluch i Teatru Słowackiego, z Magdaleną Sokołowską-Gawrońską i Maciejem Jackowskim na czele. Wielką pomocą we wszystkich spektaklach i muzyczną ostoją jest kompozytorka i akompaniatorka Monika Bylica, profesor Akademii Muzycznej w Krakowie, która dba również o przygotowanie wokalne naszych artystów. Ludzie kultury, sztuki, ze swą wrażliwością wyczuwają doskonale i cenią ogrom wysiłku, jaki musi włożyć aktor niewidomy, by pracować na równi z innymi, a ich zaangażowanie jest tego wyrazem.
Od lat walczy pan o stałą siedzibę dla swego teatru - czy coś w tej materii drgnęło?
- Nie chcę zapeszać, ale zdaje się, że tak. W każdym razie widać wyraźnie światełko w tunelu w naszych rozmowach z władzami Krakowa. Rzeczywiście, największą bolączką ITAN jest brak zaplecza i własnej sceny, tułamy się po teatrach, domach kultury i innych miejscach, które udzielają nam schronienia i dają możliwość grania repertuaru. Mam nadzieję, że dzięki wielu staraniom i dobrej woli ludzi odpowiedzialnych za sztukę i integrację społeczną wreszcie znajdziemy dach na głową. A miasto Kraków zyska niepowtarzalną scenę, bo teatrów w Polsce jest wiele, ale nie ma drugiego takiego jak nasz.
Rozmawiała: Jolanta Majewska-Machaj