Bohaterowie tacy jak my. Recenzja serialu "Supacell"
Z końcem czerwca na platformie Netflix zadebiutował serial "Supacell", który praktycznie od razu stał się nowym hitem Netfliksa. Widzowie na całym świecie zachwycili się nowym serialem, tylko czy rzeczywiście są ku temu powody?
Najnowszy serial Netfliksa skupia się na historii całkowicie zwykłych ludzi, którzy niespodziewanie odkrywają, że otrzymali supermoce. Jeden z bohaterów o imieniu Michael, postanawia wykorzystać swoją umiejętność cofania się w czasie do uratowania swojej narzeczonej, a także świata. W związku z tym postanawia zebrać piątkę londyńczyków, których właściwie nic ze sobą nie łączy, by pomogli mu w tym zadaniu.
Serial spotkał się ze sporym zainteresowaniem, już drugi tydzień z rzędu znajduje się na liście TOP 10 najpopularniejszych seriali na świecie, a w ostatnim tygodniu znalazł się nawet na pierwszym miejscu. Jednak czy serial jest faktycznie aż tak świetny? Mam co do tego spore wątpliwości.
Coraz więcej produkcji chce wyjść naprzeciw "doskonałym" bohaterom, którzy zrobią wszystko, by po raz kolejny uratować ludzkość przed zbliżającym się "wielkim złem", kosmitami, czy innymi zagrożeniami czyhającymi na naszą planetę. Widzowie przez długi czas podkreślali, że są już zmęczeni kolejnymi postaciami Marvela i DC, które są tak cudowne, że aż zęby bolą.
W ostatnich latach pojawiły się takie produkcje jak "The Boys" i "Niezwyciężony", które pokazują bardziej ludzkie oblicze osób obdarzonych supermocami oraz uświadamiają nas, że w realnym świecie nie ma miejsca na bohaterskie czyny i zawsze chodzi tylko o pieniądze.
W nowym serialu Netflixa poznajemy grupę zwykłych londyńczyków, których życie raczej do tej pory nie rozpieszczało. Niezależnie od siebie otrzymują supermoce i zaczynają z nich korzystać w celu poprawienia swojego losu, nie myśląc o bohaterskim ratowaniu świata.
Nie da się ukryć, że serial skupia się na problemach konkretnej społeczności. Wszyscy bohaterowie są czarnoskórzy, a ich problemy w głównej mierze są związane ze środowiskiem, z którego się wywodzą. Nie darzą się też sympatią, a gdy Michael stara się ich zjednoczyć, kompletnie mu nie ufają.
Z każdym odcinkiem coraz lepiej poznajemy bohaterów i ich motywacje. Zaczynamy rozumieć, z jakimi trudnościami musieli się mierzyć i dlaczego ich reakcje na nowo nabyte moce są takie, a nie inne. Każdy z odcinków jest osobną opowieścią, jednak szybko przekonujemy się, że drogi bohaterów wielokrotnie wcześniej się przecinały. Mimo wszystko nie da się ukryć, że twórcy nie udało się uniknąć klisz, przewidywalności i momentami nudy.
Od pierwszego odcinka zadawałam sobie pytanie: "Dla kogo jest ten serial?". Rapman, czyli brytyjski artysta, który jest nie tylko twórcą serialu, ale też scenarzystą i reżyserem, pokazuje widzom konkretną wizję świata, w której konkretna grupa ludzi jest zła i stara się zniszczyć "wzniosłe" plany bohaterów serialu. Po drugiej stronie bieguna jest grupa, która nawet jeśli robi coś złego, to przecież nic takiego się nie dzieje, bo w końcu serial pokazuje ich jako "tych dobrych". Widzowie są nakierowani na jeden konkretny sposób myślenia i postrzegania fabuły, przedstawiającej całkowicie alternatywną wizję świata i wcale nie mam tu myśli supermocy.
Gra aktorska wydaje się poprawna, nigdy nie wybija się na tle reszty, ani też nie psuje całości obrazu. Sceny walki chwilami wyglądają ciekawie, przykuwają wzrok, ale brakuje efektu "wow".
Nie odczuwam żadnego powiewu świeżości, podobny motyw z uczeniem się mocy, oswajaniem się z nimi i walki ze złem widzieliśmy już przynajmniej kilka razy. Efekty specjalne momentami naprawdę kuleją i wybijają nas z rytmu opowieści, nie brakuje również luk logicznych.
Nie przekreślałabym jednak tego serialu w całości. Są pewne elementy, które z przyjemnością się obserwuje. Należy do nich na pewno związek Michaela i Dionne — pełen uczuć, szczerość, a przede wszystkim przywiązania. Jest to ten rodzaj romansu, w który jestem w stanie uwierzyć. Niestety jednak jest to zbyt mało, by uznać ten serial za bardzo dobry.
Serial na pewno jest jakąś alternatywą dla osób, którym nie przypadła do gustu brutalność "The Boys" i kreskówkowa forma "Niezwyciężonego". W "Supacell" być może odnajdą się osoby, które niegdyś oglądały "Misfits", ale nie oczekują mrocznego klimatu niczym z filmu "Watchmen".
Podsumowując: nie jest to wielkie superbohaterskie kino ani odkrywczy serial. Ot, kilka odcinków o tym, co można by skraść, mając supermoce i raczej nie są to serca widzów.