Długo był kawalerem. Miłość swojego życia spotkał dopiero po czterdziestce

Jerzy Karaszkiewicz - niezapomniany Franek Maciaszek z "Czterdziestolatka" i Funio ze "Złotopolskich" - miłość swojego życia spotkał dopiero po czterdziestce. Wdowa po zmarłym dwie dekady temu aktorze nie kryje, że przeżyła dzięki niemu najpiękniejsze lata swego życia.

Jerzy Karaszkiewicz bardzo długo był kawalerem i, zanim w końcu spotkał kobietę, która została jego żoną, mieszkał z mamą.

"Do 42. roku życia... Kiedy mi się oświadczył, żartobliwie zadałam pytanie, czy zapytał mamusię o zgodę. Całkiem poważnie powiedział, że owszem, uzgodnił to z nią" - wspominała w wywiadzie dla "Retro" Elżbieta Karaszkiewicz.

Jerzy Karaszkiewicz: Chciał przetańczyć z nią całe życie

Aktor znany m.in. z kultowych komedii Stanisława Barei "Brunet wieczorową porą" i "Miś" poznał Elżbietę za kulisami szczecińskiego Teatru Współczesnego, na scenie którego pod koniec lat 70. grał gościnnie w "Locie nad kukułczym gniazdem".

Reklama

"Ja pracowałam w pracowni scenograficznej. Na bankiecie po premierze zapytał mnie, czy z nim zatańczę. Odpowiedziałam, że niekoniecznie, bo nie lubię tańczyć. Wtedy usłyszałam, że chciałby przetańczyć ze mną całe życie" - opowiadała wdowa po Jerzym Karaszkiewiczu w cytowanym już wywiadzie.

Niedługo potem oboje wybrali się na Mazury, gdzie aktor zaproponował scenografce małżeństwo, a ona bez wahania powiedziała "tak".

"Nikt w Szczecinie nie wiedział, że jesteśmy parą. Jurek ogłosił to dopiero na imprezie, którą zorganizował, by pożegnać się z kolegami przed powrotem do Warszawy" - mówiła Elżbieta Karaszkiewicz w rozmowie z autorem książki "Jak u Barei czyli kto to powiedział".

Nigdy się nie pokłócili

Elżbieta Karaszkiewicz nie kryje, że życie u boku Jerzego było cudowne. Aktor codziennie kupował jej kwiaty, każdego ranka robił jej śniadanie...

"Nigdy się nie pokłóciliśmy" - wyznała na łamach "Retro".

"Był człowiekiem dobrym i uprzejmym, o niebanalnej inteligencji, przewrotnym poczuciu humoru i ostrym, ironicznym spojrzeniu na rzeczywistość. Tępił głupotę i prostactwo. Bezbłędnie wyczuwał fałsz. Pamiętał ludziom dobro" - wspominała.

Wdowa po zmarłym 21 lat temu aktorze, który uwielbiał wędkowanie, zawsze towarzyszyła ukochanemu, gdy wybierał się na ryby, bo sam nie potrafił założyć haczyka, nie mówiąc już o nabijaniu na haczyk przynęty.

"Kochał zwierzęta. Nawet małe robaczki" - potwierdza Elżbieta Taraszkiewicz.

Jerzy i jego ukochana najlepiej czuli się w swoim domu na Mazurach, gdzie spędzali każdą wolną chwilę. To tam aktor pisał swoje felietony, które regularnie publikował m.in. w "Polityce" i "Gazecie Wyborczej", a pod koniec życia wydał w formie książki "Pogromca łupieżu".

"Z biegiem czasu Jurek coraz mniej lubił aktorstwo, a coraz większą przyjemność sprawiało mu pisanie. Miał świetne pióro, jego książka zrobiła furorę" - mówiła Elżbieta Karaszkiewicz w wywiadzie dla "Retro".

Czasem "odwiedza" żonę. Był najważniejszym mężczyzną w jej życiu

Wdowa po Jerzym Karaszkiewiczu, choć jest nią już ponad dwie dekady, wciąż nie pogodziła się ze śmiercią męża. Nie ma dnia, by o nim nie myślała.

"Zdarza się czasem tak, że coś mnie w nocy nagle wybudza. Wstaję, idę do kuchni, robię sobie herbatę, włączam telewizor i... w tym momencie na ekranie jest Jurek w jakimś powtarzanym właśnie w nocy starym filmie. Nie wierzę w żadne opowieści o tajemniczych zjawiskach, ale to mi się zdarzyło już co najmniej z dziesięć razy" - opowiadała Rafałowi Dajborowi.

"Jurek po prostu czasem do mnie przychodzi" - przekonywała autora "Jak u Barei...".

Elżbieta i Jerzy byli parą przez ćwierć wieku.

"Wspominając męża, dziękuję mu za 25 lat miłości, przyjaźni. Za 25 lat pięknego życia" - wyznała ostatnio na łamach "Retro".

Jerzy Karaszkiewicz zmarł nagle na zawał serca 17 grudnia 2004 roku.

Źródło: AIM
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy