Był na szczycie i nagle zniknął. Latami bał się poprosić o pomoc
Grzegorz Daukszewicz był - dzięki roli doktora Adama Krajewskiego w "Na dobre i na złe" - u szczytu popularności, gdy publicznie przyznał, że jest chory, a niedługo potem ogłosił, że odchodzi z serialu, bo musi skupić się na walce ze słabościami, które rujnują mu życie... Dziś z dumą mówi, że jest trzeźwy i ma dla kogo żyć. "Jesteś wszystkim, czego potrzebuję" - napisał pod zdjęciem córki.
Nie jest tajemnicą, że Grzegorz Daukszewicz miał kiedyś poważny problem, bo pozwolił, by różnego rodzaju używki przejęły nad nim kontrolę.
"Odbierały mi zdrowie i radość życia" - wspominał w rozmowie z "Dobrym Tygodniem".
"Od kilku lat jestem trzeźwy" - przyznał ostatnio w wideopodcaście "Jamrozek Wrażliwie", dodając, że "po drodze" zdarzały mu się wpadki.
Aktor nie kryje, że przełomem w jego życiu były narodziny córki. Twierdzi, że gdy po raz pierwszy tulił w ramionach Małgosię, zrozumiał, czym jest bezwarunkowa miłość.
"Od tamtej pory doświadczam jej każdego dnia" - wyznał na antenie Polskiego Radia.
Grzegorz Daukszewicz nie boi się mówić o swej przeszłości, a zwłaszcza o jej "najmroczniejszej" części, gdy praktycznie nie trzeźwiał.
"Dwa razy zawaliłem robotę, bo imprezowałem do bladego świtu i rano nie byłem w stanie wybełkotać tekstu. I wtedy zapaliła mi się w głowie czerwona lampka. Pomyślałem, że coś muszę z tym zrobić. Nigdy nie poczułem większego wstydu niż wtedy" - opowiadał "Plejadzie", przyznając, że miał do czynienia z wieloma "substancjami", które... odbierają rozum.
Aktor latami mierzył się ze swoimi słabościami samotnie, bo bał się poprosić o pomoc. Gdy się w końcu odważył, okazało się, że ma wokół siebie sporo życzliwych osób. Wtedy jednak, gdy jeden z przyjaciół pomógł mu znaleźć pierwszego terapeutę, nie był jeszcze gotowy do walki, bo nie rozumiał, że jeśli nie zrobi czegoś ze swoim życiem, to jego przyszłość - zawodowa i prywatna - stanie pod znakiem zapytania.
"Za pierwszym razem zacząłem się leczyć, bo wydawało mi się, że powinienem. Za drugim byłem już przekonany, że tego chcę i potrzebuję. To kolosalna różnica" - twierdzi dziś.
Grzegorz szczerze mówi, że po latach życia w nietrzeźwości - gdy wreszcie zaczął czuć grunt pod nogami - musiał nauczyć się wszystkiego od nowa.
"Ten proces wciąż trwa. Co jakiś czas pojawia się u mnie lęk, że demony z przeszłości wrócą. One lubią o sobie przypominać" - wyznał w rozmowie z "Plejadą".
Po odejściu z "Na dobre i na złe" aktor na pewien czas zniknął z ekranów i zrezygnował z udziału w życiu towarzyskim.
"Przestałem chodzić na imprezy, zwłaszcza te branżowe. Tam nie lubi się tych, którzy nie strzelą sobie kielicha... To skazuje mnie na pewną alienację zawodową" - stwierdził w cytowanym już wywiadzie.
"Nie ma się co czarować, w tym zawodzie wiele rzeczy załatwia się znajomościami. A gdzie można poznać producentów i reżyserów? Na salonach. Siłą rzeczy przez to, że nie bywam na nich, sporo tracę. Wolę jednak pracować mniej, ale zadbać o moje zdrowie psychiczne i fizyczne" - dodał.
W ciągu ostatnich pięciu lat Grzegorz Daukszewicz zagrał w zaledwie czterech filmach i jednym spektaklu telewizyjnym. Swoje aktorskie ambicje zaspokaja na scenie stołecznego Teatru Kwadrat.
Dziś były gwiazdor "Na dobre i na złe" jest przede wszystkim ojcem. Córka - trzyletnia już Małgosia - jest dla niego najważniejsza.
"Cały czas o niej myślę. Muszę wprowadzić ją w świat, którego sam do końca nie rozumiem... Córka na nowo uczy mnie cieszenia się rzeczami najmniejszymi. Nie pamiętam, kiedy ostatnio w dorosłym życiu gapiłem się na biedronkę i się nią zachwycałem, a teraz robię to niemal codziennie" - opowiadał w jednym z wywiadów.
Grzegorz deklaruje, że nie marzy już o wielkich rolach w wysokobudżetowych produkcjach. Docenia to, że - choć nie gra tak dużo, jak jeszcze kilka lat temu - wciąż może utrzymywać się z aktorstwa.
"Można żyć za mniej, a naprawdę lepiej" - napisał.
"Każdego dnia staram się przeżyć przynajmniej jedną chwilę, w której poczuję szczęście. I na razie mi się to udaje" - dodał.