Ranczo
Ocena
serialu
9,9
Super
Ocen: 76177
Oceń
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10

Magdalena Waligórska-Lisiecka o Wioletce z "Rancza": Nie czuję się przytłoczona [wywiad]

"Myślę, że umiem o wiele więcej od momentu, kiedy właściwie nie schodziłam z planu filmowego i grałam rolę za rolą. Jest pewna pusta przestrzeń, jeśli chodzi o rolę dla dojrzałych aktorek" - mówi Magdalena Waligórska-Lisiecka, którą widzowie najlepiej znają z roli barmanki Wioletki w serialu "Ranczo". Co dzieje się z aktorką?

Pierwszy raz pojawiła się na planie "Rancza" w 2006 roku. Chociaż od tego czasu minęło już ponad 15 lat, widzowie wciąż kojarzą ją jako urodziwą barmankę Wioletkę. Magdalena Waligórska-Lisiecka ma na swoim koncie zdecydowanie więcej ról filmowych, telewizyjnych, a przede wszystkim teatralnych. W ostatnim czasie pojawiła się m.in. w "Emigracji XD", "Sexify 2", "Proroku" czy "Buntowniczce nie z wyboru". Co nowego u niej słychać?

Reklama

Wciąż powtarza się, że największą popularność przyniosła pani rola Wioletki z "Rancza". Wraca pani do tego serialu z sentymentem czy lekkim znudzeniem?

Magdalena Waligórska-Lisiecka: - Często słyszę, że widzowie znają ten serial na pamięć i mogą cytować całe odcinki. Ja jeszcze nigdy nie obejrzałam go w całości. Zobaczyłam "na świeżo" kilka pierwszych odcinków na Netflixie, ale mam teraz dużo pracy i nie mogę sobie pozwolić na takie przyjemności. Ledwo starcza mi czasu na rodzinę i aktualne obowiązki. Kiedy już oglądam jakieś produkcje, to są mi potrzebne do pracy. Zamiast tego, zdecydowanie wolę czytanie książek, które są dla mnie najlepszym sposobem relaksu. Powracając do "Rancza", nie czuję się przytłoczona. Wręcz bardzo wdzięczna, że taka szansa pojawiła się w moim życiu. Zgadzam się, że dzięki tej roli zyskałam rozpoznawalność. Nigdy nie powiem, że żałuję albo jestem znudzona. Teraz moja ścieżka zawodowa skręciła mocno w stronę teatru. Ogólnie, poszłam w stronę aktorstwa dramatycznego.

Przypadkowo czy świadomie?

- Kiedy studiowałam w Szkole Teatralnej we Wrocławiu, profesorowie zawsze mi powtarzali, że jestem do tego stworzona. Że dramat to kierunek, w którym powinnam iść. Przypadkowo dostałam się do serialu komediowego, co zostawiło duży ślad w moim życiu. To bonus, a teraz wracam do głównego nurtu. W Teatrze Nowym w Zabrzu, z którym współpracuję już 10 lat, udało mi się zagrać w nowej adaptacji "Nory" Ibsena. Zostałam wyróżniona zaproszeniem na Festiwal Sztuki Aktorskiej w Kaliszu. To duży festiwal, gdzie pokazują się naprawdę najlepsi aktorzy i cała uwaga skupiona jest właśnie na nich. Dużo pozytywnych spraw do mnie przychodzi. W zeszłym roku zagrałam Marię Konopnicką w filmie biograficznym. To role z innego spektrum. W Warszawie występuję w Scenie Relax. Można mnie oglądać w "Ślubie doskonałym" i już niedługo w "Rodzinnym piekiełku", nad którym pracujemy. W rodzimym teatrze zbliża się premiera spektaklu "Ciach noga" w reżyserii Zbigniewa Stryja, w którym gram główną kobiecą rolę. Na brak pracy nie mogę narzekać (uśmiech - przyp. red.).

Ostatni projekt serialowy to "Emigracja XD", który widzowie mogą oglądać na platformie Canal+. Jak wspomina pani ten projekt?

- Uwielbiam Malcolma XD, przeczytałam wszystkie jego książki. Bardzo się cieszyłam, że powstaje serial, a co więcej - mogę w nim zagrać. Frajdą była też dla mnie praca z reżyserem Łukaszem Kośmickim, z którym znam się już kilkanaście lat. Poznałam go przy okazji zdjęć próbnych do projektu, który niestety nie doczekał się publikacji. Byłam wtedy mocno zaangażowana w proces castingu, grałam kilka ról. To było ciekawe spotkanie po latach. Oprócz tego, doskonale znam "Emigrację". Rolę dostałam dzięki castingowi. Oczywiście miło, kiedy ktoś cię zna, wie co do tej pory zrobiłaś i z tego powodu zaprasza cię do projektu. Tak było właśnie z rolą Marii Konopnickiej. Reżyser zobaczył moje wcześniejsze drobne role kostiumowe i dostałam ją bez przesłuchania. W przypadku "Emigracji XD" było inaczej. Dla aktora z pewnym bagażem doświadczeń, wygrywanie castingu jest nadal bardzo przyjemne.

Nasuwa się jeszcze jedno pytanie: Popularność może dać w kość?

- Bogdan Kalus powiedział kiedyś, że jeśli ktoś poświęcił czas, żeby obejrzeć serial z moim udziałem, obowiązkiem jest zrobić sobie z tą osobą zdjęcie, podpisać autograf czy po prostu porozmawiać. Zgadzam się z tymi słowami w stu procentach. To kwestia elementarnego szacunku. Oczywiście zdarzają się momenty, w których wolałabym mieć więcej prywatności, ale z reguły staram się patrzeć na to z wielką radością. "Ranczo" wciąż wyróżnia wysoka oglądalność. Pomimo, że nie jest wyświetlane regularnie w telewizji, wciąż odczuwam połączenie z rolą Wioletki. Przyjmuję to z wdzięcznością (uśmiech - przyp. red.).

Jak sama pani wcześniej stwierdziła, na brak pracy narzekać nie może. Jednak przychodzą czasem myśli, że nie czuje się pani w pełni doceniona w branży filmowej?

- Oczywiście. Myślę, że umiem o wiele więcej od momentu, kiedy właściwie nie schodziłam z planu filmowego i grałam rolę za rolą. Jest pewna pusta przestrzeń, jeśli chodzi o rolę dla dojrzałych aktorek. To moment, kiedy jeszcze nie gra się matek i babć, ale już rezygnuje się z amantek. Na szczęście mam teatr. Czasami myślę sobie o moich koleżankach, które są na planie filmowym 20 dni w miesiącu. Ja mam dwójkę małych dzieci i nie umiałabym pracować tak intensywnie jak 20 lat temu. Teraz mogę sobie pozwolić na spokojną zabawę z dziećmi w domu, zrobienie im ulubionego śniadanka. To dla mnie ważne. Chcę widzieć je nie tylko rano, kiedy całuję je wychodząc do pracy. A właśnie na tym polega praca na planie filmowym. Wychodzi się nad ranem i wraca, kiedy jest już ciemno. Pracuje się dużo i intensywnie. Cieszę się, że w tym momencie nie mam takich dylematów.

Rozmawiała Aleksandra Szymczak/AKPA

AKPA
Dowiedz się więcej na temat: Magda Waligórska | Ranczo
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy