Rodzina na Maxa
Ocena
serialu
7,1
Dobry
Ocen: 52
Oceń
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10

Ina Sobala: Najlepsza rola? Otyła emerytka na wózku inwalidzkim

Ina Sobala to jedna z najbardziej utalentowanych aktorek młodego pokolenia. Pojawiła się m.in. w: "Stuleciu Winnych", "M jak miłość", "Chyłce" czy "Wotum nieufności", a teraz zaskakuje miłośników serialu "Rodzina na Maxa 2". Wciela się w postać Sylwii, która jak sama przyznaje, daje jej pole do aktorskiego popisu. Droga do aktorstwa Iny Sobali nie była jednak prosta. Okazuje się, że jej mama - Małgorzata Pieńkowska, zniechęcała córkę do podążania tą drogą.

Co kryje się dla ciebie pod słowem rodzina?

Ina Sobala: - Rodzina jest dla mnie zbiorem nietuzinkowych barwnych osobowości, które powinny zrobić wszystko, aby móc razem wzrastać, respektując jednocześnie swoją indywidualność.

Wredna blondynka z amerykańskich filmów młodzieżowych

Pojawiłaś się w obsadzie "Rodziny na Maxa 2". Z kim z ekipy masz najlepsze relacje?

- Nie pierwszy raz pracowałam z Anią Smołowik i za każdym razem bardzo się cieszę na nasze zawodowe spotkania. Ania jest fantastyczną aktorką, pełną naturalnego wdzięku i poczucia humoru. Wspaniale pracowało mi się także z Filipem Orlińskim i Zosią Stafiej. Na planie "Rodziny na Maxa" było jednak też wiele innych oddanych tej produkcji osób, których nie zobaczymy na ekranie, ale których energia bardzo nas wspierała. Nasza producentka, Jolanta Trykacz była również odpowiedzialna za casting i myślę, że to właśnie dzięki jej pracy udało się stworzyć ciekawą obsadę. Ale "Rodzina na Maxa" to nie tylko aktorzy, ale i cudowna ekipa charakteryzatorów, kostiumografów i operatorów, którzy dołożyli wszelkich starań, by serial był świeży, odważny i kolorowy.

Reklama

Z którego planu wyszłaś z prawdziwą przyjaciółką u boku?

- Cały czas utrzymuję bardzo ciepłą relację z Joanną Kuberską, z którą poznałam się na planie serialu "M jak miłość". W pewnym momencie miałyśmy nawet wspólny wątek. Bardzo miło grało nam się wspólne sceny, bo mamy z Asią podobne poczucie humoru i podejście do pracy. Do dziś utrzymujemy kontakt, chodzimy razem do teatru czy na kolację.

Powróćmy jednak do "Rodziny na Maxa". W serialu wcielasz się w postać Sylwii. Lubisz ją?

- Dla mnie granie Sylwia jest ogromną radością. Zazwyczaj wcielam się w skórę bohaterów, którzy charakterem są odlegli od prywatnej wersji mnie. Czasem jednak warto się troszkę "pogimnastykować" i odkryć w sobie coś, o co się kompletnie nie podejrzewaliśmy. Sylwia jest dla mnie właśnie taką gimnastyką. Mam wrażenie, że udało mi się stworzyć postać, która jest jakąś formą wyobrażenia o stereotypowej wrednej blondynce z amerykańskich filmów młodzieżowych. Sylwia jest bardzo głośna, ruchliwa i przebojowa. To taka wredna była, która ciągle knuje coś za twoimi plecami, będąc jednocześnie rozkosznie zabawną i słodką.

To musi być dla ciebie niezła frajda, kiedy możesz wejść w skórę zupełnie innej osoby.

- Tak, to niezły odlot. Dla mnie fantastyczne jest to, że mogę być zupełnie inna niż na co dzień. Głośna i przebojowa. Sylwia jest prawdziwą gwiazdą, która ma gdzieś, co sądzą inni i mówi to, co myśli, nie przejmując się konwenansami. Bardzo śmiesznie grało mi się sceny, w których wszyscy musieli milczeć, a ja mówiłam, mówiłam i mówiłam...

Otyła emerytka na wózku inwalidzkim

Grałaś m.in. Samarę w "Wotum nieufności", dziennikarkę Olgę w "Chyłce" czy Agę w "M jak miłość". Masz ulubioną rolę w dotychczasowej karierze?

- Niezapomniana jest dla mnie moja rola dyplomowa w spektaklu "Niewina" w reżyserii Pawła Miśkiewicza, za którą dostałam nagrodę. Reżyser obsadził mnie w roli emerytki, która jeździła na wózku inwalidzkim, a dodatkowo była otyła. Na domiar złego miała cukrzycę i odciętą nogę, a w specjalnie piance wyglądałam, jakby ważyła 120 kg. Musiałam siedzieć w jednym miejscu, a jednocześnie oddać jej ognisty temperament. Charakter tej postaci również był daleki od mojego, jednak właśnie przez to praca sprawiała mi wielką frajdę i satysfakcję.

Swego czasu byłaś również w obsadzie "Stulecia Winnych". Historia Agnieszki Śniegockiej jest nieco bardziej tragiczna. Czujesz się lepiej w komedii czy dramacie?

- Uwielbiam pracować w obu gatunkach. Nie wiem, czy można powiedzieć, że coś jest lepsze, a coś jest gorsze. Każdy aktor i reżyser powiedzą, że komedia wymaga ogromnej dyscypliny, czasem o wiele większej niż dzieło dramatyczne. W komedii, czy farsie trzeba walczyć o rytmy i tempa, nie można pozwolić sobie na błędy i odstępstwa, bo to najczęściej w nich zapisana jest komiczność sytuacji. Żeby komedia faktycznie była śmieszna, aktor musi chodzić jak w zegarku. Dla mnie jednak, ważniejsze od gatunku w jakim się poruszam, jest to z jakimi ludźmi pracuję. To właśnie ludzie tworzą kino, a praca z pełnymi oddania swojemu zawodowi profesjonalistami jest najpiękniejszym co może się wydarzyć.

Może horror byłby dla ciebie odpowiedni?

- Jasne! Jeśli byłby świetny - czemu, nie. Platformy streamingowe przejęły kino i w konsekwencji każdy może zaproponować coś od siebie. Dawniej, gdy ktoś miał świetny pomysł musiał bardzo dużo czasu poświęcić, aby zdobyć fundusze na jego realizację. Często trudno było pozyskać inwestorów i zarazić swoją wizją producentów. Dzięki dużym platformom twórcy filmowi, niejednokrotnie mają ułatwiony dostępu do funduszy i mogą zaprezentować swoje filmy i seriale szerszej publiczności.

Mama nie chciała, żebym została aktorką

Seriale, w których grasz, ogląda kilka milionów widzów. A ty lubisz oglądać siebie na ekranie?

- Szczerze mówiąc różnie z tym bywa. Bardzo często oglądam seriale, w których wystąpiłam, ale nie ze względu na satysfakcję płynącą z oglądania siebie samej, a raczej z potrzeby udoskonalenia swojego warsztat. Jeżeli zależało mi na jakimś rozwiązaniu, przy czymś się upierałam to chcę zobaczyć, czy to miało sens. Czasem można się przecież pomylić, ale jednocześnie wyciągnąć lekcję na przyszłość. Jednak nie napawam się sobą na ekranie, jest mi to kompletnie obce. Traktuję oglądanie siebie samej na chłodno - chcę obejrzeć materiał, by móc wypowiadać się na jego temat. Nie lubię mówić o czymś, czego nie widziałam.

Twoja mama, Małgorzata Pieńkowska, również jest aktorką. Nie ukrywasz jednak tego, że nie zachęcała cię do pójścia tą samą drogą?

- Mogę powiedzieć, że wręcz wywierała na mnie presję, żebym nie została aktorką! Mama nie zabierała mnie do teatru na swoje przedstawienia, chociaż swego czasu była jedną z topowych aktorek teatralnych. Chciała, żebym odnalazła własną drogę. Ja do 15 -go roku życia byłam ściśle związana ze sportem, a konkretnie z tenisem ziemnym. Nie ukrywam jednak, że zawsze chciałam spróbować swoich sił w aktorstwie.

Bałaś się powiedzieć mamie o tym, że chcesz jednak zostać aktorką?

- Od zawsze uwielbiałam czytać, brałam udział w apelach szkolnych, recytowałam, działałam w szkolnym radiu. Większość ludzi myślała wtedy, że robię to, bo moi rodzice są częścią środowiska artystycznego i jest to dla mnie oczywista droga. Nie była to prawda. Moja mama jest aktorką, jednak nie celebrytką. Od zawsze pokazywała mi, że aktorstwo to ciężka praca, a nie tylko sztuczne uśmiechy i bankiety. Od zawsze wiedziałam, że chcę iść w tę stronę, a jednocześnie obawiałam się, czy aby na pewno będzie to dla mnie dobra droga.

Twój tata z kolei jest dziennikarzem. Przeszło ci kiedyś przez myśl, żeby pójść w jego ślady?

- Przed studiami aktorskimi skończyłam wprawdzie studia dziennikarskie, ale nigdy nie chciałam łączyć swojego zawodowego życia z dziennikarstwem. Od zawsze lubiłam pisać, słuchać i rozmawiać z ludźmi, ale zdecydowanie czuję się aktorką.

Aktorstwo zamiast sportu

Co stało się z pasją do tenisa ziemnego?

- Chodziłam do gimnazjum sportowego na ulicy Konwiktorskiej, przy Klubie Polonia. Byłam nawet na drużynowych mistrzostwach Polski. Grałam w trzech klubach i wiązałam z tym sportem swoje plany. Nie miałam jednak siły jednocześnie uczyć się i trenować. Pamiętam, że mieliśmy rano basen, później chodziłam do szkoły, w której również były lekcje WF -u, a po nauce szłam na trening. Miałam wtedy 14 lat i już na tak wczesnym etapie życia, byłam tym wszystkim przytłoczona. Razem z rodzicami podjęliśmy decyzję o rezygnacji ze sportu.

Nie żałowałaś nigdy tej decyzji?

- W życiu! Każdy człowiek ma przed sobą piękną drogą. Wszystkie decyzje, które podjęliśmy w przeszłości, doprowadziły każdego z nas do miejsca, w którym jesteśmy aktualnie. Ja jestem we wspaniałym miejscu w swoim życiu. Rozwijam się zawodowo, dostaję propozycje fantastycznych projektów i poznaję utalentowanych ludzi. To dobry moment w moim życiu. Wiem już, jak smakuje spełnione marzenie, czyli w moim przypadku dostanie się do szkoły teatralnej. Wiem, jak to jest zrobić duży komercyjny film i jak to jest zagrać w teatrze czy popularnym serialu. Cieszę się na wszystkie doświadczenia, które mogę zdobywać.

Co uszczęśliwia cię prywatnie?

- Bardzo lubię moment, kiedy wracam z planu i mam poczucie dobrze wykonanej pracy. Często towarzyszy temu zmęczenie fizyczne, jednak ja bardzo lubię ciężko pracować. Muszę mieć pracę, która mnie męczy. Po ciężkim dniu wracam do domu, przytulam się do mojego psa i myślę sobie: "Tak, to był dobry dzień".

Aleksandra Szymczak/AKPA

AKPA
Dowiedz się więcej na temat: Ina Sobala | Rodzina na Maxa
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy