Złotopolscy
Ocena
serialu
7,3
Dobry
Ocen: 905
Oceń
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10

​Jerzy Turek: Na ekranie bawił, w życiu prywatnym przeżywał dramat

"Złotopolscy" to jeden z ulubionych seriali Polaków. Duża w tym zasługa kreacji aktorskich śmietanki polskiego aktorstwa Henryka Machalicy, Anny Milewskiej, Kazimiera Kaczora czy Jerzego Turka, który wcielał się w sympatycznego listonosza Józefa Garlińskiego. Jerzy Turek bawił na ekranie. Nie wszyscy widzowie wiedzieli jednak, że w jego życiu nie brakowało tragedii.

Aktorstwo było jego pasją. Przez ponad pół wieku cieszył się ogromną sympatią widzów. Uwielbiał grać w serialach - jego nazwisko znalazło się w obsadzie pierwszego polskiego serialu obyczajowego "Barbara i Jan" i pierwszego polskiego serialu kryminalnego "Kapitan Sowa na tropie". Kinomani kochali go zaś za role komediowe w dwóch częściach "Kogla-mogla", w "Misiu", "Milionie za Laurę" i "Nie lubię poniedziałku".

Talent i profesjonalizm Jerzego Turka cenili nie tylko fani, ale przede wszystkim jego współpracownicy. "Jurek był uosobieniem dobroci. Jednym z niewielu ludzi, który miał niekwestionowany autorytet" - tak aktora wspominał Andrzej Nejman. "Jurek zawsze grał sumiennie i w pełnej koncentracji. Aktor z prawdziwego zdarzenia. Kochany i dobry człowiek. Mało takich" - podkreślała z kolei Zofia Kucówna. Na ekranie często wcielał się w wesołków. Sam o sobie mówi, że ma naturę smutną, refleksyjną. Mimo dużych sukcesów do końca życia był człowiekiem niezwykle skromnym. "Bycie gwiazdą to sposób na życie. Żeby zostać gwiazdą, trzeba gwiazdorstwo w sobie poczuć. W Polsce jest może kilka gwiazd, ale ja jestem aktorem, to znaczy rzemieślnikiem rzetelnie wypełniającym wszystkie powierzane mi zadania" - wyznał w rozmowie z "Dziennikiem Polskim".

Reklama

Jerzy Turek urodził się 17 stycznia 1934 roku w Tchórzowej. Po wojnie wraz z rodziną przeniósł się do podwarszawskiej miejscowości. Od dziecka musiał pracować. "Nikt nam dzieciom niczego nie dawał, musieliśmy zapracować. W domu była nas czwórka - siostra i dwóch braci. A po wojnie ojciec odbudowywał Warszawę, a mama zajmowała się naszym wychowaniem" - wspominał po latach. Aktorem został przez przypadek. Razem z Wojciechem Pokorą z ciekawości dołączyli do amatorskiego kółka teatralnego. Tak im się spodobało, że zdecydowali się kontynuować naukę na warszawskiej PWST. 

Szybko zdobył sympatię innych studentów oraz wykładowców. Nie czuł potrzeby walki o wielkie role. Doskonale czuł się nawet w najmniejszym epizodzie. "Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że w zespole są aktorzy wiodący i ci, co grają role drugoplanowe. Ja ubóstwiam grać epizody. Nie wiem dlaczego, po prostu lubię. Epizody są zazwyczaj dobrze napisane, zwłaszcza komediowe, i można się na nich skupić (...) Staram się być solidny. Lojalny w stosunku do reżysera, autora i kolegów. Zawsze myślę o tym, żeby komuś nie zepsuć i nie cierpię, jak ktoś mi psuje" - wyznał w jednym z wywiadów. Reżyserzy cenili sobie jego lojalność i profesjonalizm. Często zatrudniali go wielokrotnie.

Największą wartością była dla niego rodzina. Swoją żonę, Bolesławę, poznał jeszcze przed maturą. W 1964 roku, niecałe dwa lata po ślubie, na świecie pojawiły się bliźnięta - Piotr i Paweł. Żona aktora skupiła się na wychowaniu dzieci. Życie wiedli spokojne. W 1973 roku zaczęły się pierwsze problemu zdrowotne aktora, który o mało nie stracił głosu. "Po kilku latach uprawiania zawodu zdarzyło mi się nieszczęście - przez głupotę zdarłem gardło. Najpierw wyciąłem migdałki, a potem nie wiedziałem, że powinienem wziąć wiele lekcji emisji głosu, by na nowo nauczyć się mówić. Do tego musiałem wówczas intensywnie pracować głosem, bo takie wymagania stawiała duża sala Teatru Narodowego i struny nie wytrzymały". Problem był tak duży, że Jerzy Turek zastanawiał się nawet nad zmianą zawodu. Ostatecznie lekarze zdecydowali się na operację, po której długo dochodził do siebie. Szczęśliwie udało mu się wrócić na scenę. 

W 1977 roku wydarzyła się tragedia, która na zawsze zmieniła życie Turków. Syn aktora, zaledwie 13-letni Paweł, ciężko zachorował. Niestety, mimo starań lekarzy chłopiec zmarł. Jerzy Turek przez wiele lat nie opowiadał o rodzinnym dramacie. Dopiero na kilka lat przed śmiercią opowiedział o niespodziewanym odejściu syna. "Byłem zupełnie innym człowiekiem do czterdziestego roku życia. Syn mi zmarł. W wieku trzynastu lat. Jeden z bliźniaków. Od tego czasu życie mi się straszliwie zmieniło. Z takim garbem już się do śmierci chodzi. Nie pogodzę się z tym aż do końca" - wyznał w rozmowie, która trafiła do książki "Mieszanka filmowa. Rozmowy i szkice literackie". 

W 2009 roku na aktora spadły kolejne problemy zdrowotne. W lipcu przeszedł udar, po którym wiele miesięcy musiał być hospitalizowany. Cała ekipa "Złotopolskich" z niecierpliwością czekała na jego powrót na plan. Niestety, choć wydawało się, że aktor po trwającej kilka tygodni hospitalizacji odzyskuje zdrowie i siły, nigdy już nie stanął przed kamerą. Komplikacje po chorobie były zbyt poważne, by pozwolić mu na powrót do pracy. Niespodziewanie zaatakowała go białaczka. Choroba okazała się śmiertelna. "Zdawał sobie sprawę, że odchodzi. I można się było od niego uczyć pokory, jak odejść po cichu, godnie" - napisała po śmierci aktora Małgorzata Raszek-Zaliwska, drugi reżyser "Złotopolskich".

Jerzy Turek zmarł 14 lutego 2010 roku, mając 76 lat. Na jego pogrzeb przyszły tłumy. Jego śmierć pogrążyła w żałobie tysiące widzów i całą ekipę "Złotopolskich" - serialu, któremu wierny był przez 12 ostatnich lat życia. "Był dobrą duszą naszego zespołu, serdecznym i zawsze uśmiechniętym człowiekiem sypiącym anegdotami jak z rękawa, wspaniałym aktorem i dobrym kolegą. Nie mogę uwierzyć, że już go nie ma..." - powiedziała tuż po śmierci Jerzego Turka Anna Milewska, czyli Julia Złotopolska. Twórcy "Złotopolskich" zadedykowali zmarłemu przyjacielowi 1112. odcinek serialu - w całości poświęcili go listonoszowi Józefowi Garlińskiemu. Był to najbardziej wzruszający odcinek w historii niezapomnianej telenoweli.


swiatseriali
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy