Na dobre i na złe
Ocena
serialu
9,6
Super
Ocen: 86060
Oceń
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10

Emilia Komarnicka-Klynstra: Kryzys w związku? "Do wielu spraw mamy kompletnie różne podejście"

Fani jej talentu mają powody do narzekania, bo w ostatnich latach Emilia Komarnicka-Klynstra grywa niewiele. Jej nazwiska próżno szukać w obsadzie filmów, a jeśli chodzi o seriale, to występuje jedynie w "Na dobre i na złe". Przyczyna jest prosta - aktorka wyszła za mąż, urodziła dwóch synów i przeprowadziła się do Lublina. Teraz jednak wraca. Gdzie będzie można zobaczyć aktorkę?

W tym tygodniu premierę miał autorski spektakl Emilii Komarnickiej-Klynstra "Kto ma Klucz.", który przygotowała razem z popularnym tancerzem Stefano Terrazzino. Aktorka opowiada, dlaczego porzuciła życie w Warszawie i ile jest prawdy w plotkach, że jej małżeństwo przeżywa kryzys.

PAP Life: Ostatnie miesiące poświęciłaś na przygotowanie spektaklu taneczno- muzycznego "Kto ma Klucz.". Opowiedz coś więcej o tym projekcie.

Reklama

Emilia Komarnicka-Klynstra: - To coś zupełnie nowego na wielu płaszczyznach. Zarówno od strony gatunku, ponieważ jest to połączenie teatru tańca z teatrem dramatycznym, a dodatkowo jeszcze ze śpiewem. Spektakl opowiada o kryzysie w relacji małżeńskiej. Kobieta i mężczyzna po kilku latach związku zadają sobie pytania o to, co doprowadziło do kryzysu i co dalej z ich związkiem. W takich sytuacjach często nie potrafimy dotrzeć do siebie za pomocą słów, stąd pomysł, żeby tę bezsilność i determinację wyrażać różnymi środkami - poprzez taniec i śpiew, a nie tylko słowa. W spektaklu nie mamy imion. To świadomy zabieg. Nasi bohaterowie to Kobieta i Mężczyzna. Mówimy o archetypach. Trzecia postać, która jest stale przy nas obecna, to personifikacja Zmiany, czyli jedynej stałej w naszym życiu. Tę rolę gra Sara Janicka.

Pracowałaś nad tym spektaklem ze Stefano Terrazzino. Znaliście się wcześniej?

- Przelotnie, ale już na początku naszej współpracy wiedzieliśmy, że rozumiemy się doskonale - w tym sensie nie musieliśmy się "poznawać". Pewnego dnia Stefano zadzwonił do mnie z propozycją stworzenia wspólnego projektu artystycznego. Myślał o koncercie piosenek polskich i włoskich, może dwóch, trzech tańcach do tego. Zaczęliśmy razem pracować i okazało się, że ten projekt właściwie sam wyewoluował do dużego, pełnego spektaklu teatralnego, który wyprodukowaliśmy wraz z Chatką Żaka w Lublinie. Tytuł "Kto ma Klucz." też sam się narodził. To jest takie pytanie, które często pada, jak wracamy do domu. My świadomie zmieniliśmy znak zapytania na kropkę, bo pytanie: kto ma klucz do swojego szczęścia, do poczucia spełnienia, jest pytaniem retorycznym. Dopóki oczekujemy od partnera, że w cudowny sposób rozwiąże nasze problemy, wypełni nasze braki, dopóty kręcimy się w kółko. Dopiero wzięcie odpowiedzialność za swoje życie otwiera drzwi do pełni.

W trakcie pracy nad spektaklem pojechałaś razem ze Stefano Terrazzino na Sycylię i opublikowałaś wasze wspólne zdjęcia z tego pobytu. To wywołało spekulacje, że twoje małżeństwo przechodzi kryzys. Pracując na spektaklem, czerpałaś z własnych doświadczeń?

- To zależy, co nazywamy kryzysem. My z Redbadem akceptujemy zmiany. Dosyć szybko od poznania się wzięliśmy ślub, wkrótce na świat przyszedł nasz pierwszy syn, potem drugi, w tym czasie trzy razy się przeprowadzaliśmy, do tego doszła zmiana pracy mojego męża. Tak naprawdę dopiero teraz mamy przestrzeń, żeby wszystko poukładać, ujrzeć siebie, swoje potrzeby. Z moim mężem doskonale rozumiemy się w sztuce, to ona nas połączyła, ale też już wiemy, że musimy włożyć trochę wysiłku, żeby nauczyć się siebie i wspólnego życia w codzienności. Czy to jest kryzys? Raczej codzienny dialog. Czego dziś potrzebujesz? Jak dziś się czujesz? Widzę cię. Nie mamy potrzeby tego nazywać, bo kiedy to zrobimy to i tak nie będzie już tym samym.

Co dla ciebie i Redbada okazało się największym wyzwaniem?

- Jesteśmy artystami, zajmujemy się kreacją, z tym wiążą się nasze zawody. Sporym wyzwaniem jest pogodzenie tego z ogarnianiem rzeczywistości, obieraniem ziemniaków, przygotowywaniem śniadań, płaceniem rachunków. Redbad został wychowany w zupełnie innej rodzinie niż ja, do tego dochodzą różnice kulturowe między nami, bo on pochodzi z Holandii. Do wielu spraw mamy kompletnie różne podejście. Ja, mimo artystycznej natury, jestem zadaniowa, mocno stoję na ziemi. Jeśli mam coś do wykonania, to chcę to zrobić natychmiast. Natomiast Redbad jest najbardziej produktywny, kiedy działa pod presją czasu.

Narodziny dzieci są dla wielu związków sprawdzianem. Jak było w waszym przypadku?

- Oboje jesteśmy bardzo skoncentrowani na naszych dzieciach. Mamy świadomość, że to jest największe "dzieło", jakie możemy po sobie zostawić. Dlatego nie ma takiej możliwości, by życie rodzinne schodziło na bok, dlatego że my teraz tworzymy. Kiedy byłam w trakcie drugiego urlopu macierzyńskiego, Redbad przyjął propozycję pracy w Teatrze im. Juliusza Osterwy w Lublinie. Zdecydowaliśmy więc, że się tam przeprowadzamy. Tak naprawdę żadna inna opcja nie wchodziła w grę, bo nie wyobrażałam sobie, że żyjemy na dwa domy, bo dzieci są jeszcze małe i potrzebują nas obojga. W Lublinie świetnie nam się żyje, poznaliśmy tutaj wspaniałych ludzi, podoba nam się inne, tempo jest spokojniejsze niż w Warszawie. Zdawałam sobie sprawę, że w pewnym momencie czeka mnie powrót do pracy w moim macierzystym Teatrze Ateneum, ale wydawało mi się, że wszystko uda się jakoś połączyć. Praktyka okazuje się być trudniejsza niż teoria.

Planowałaś, że będziesz dojeżdżać do pracy z Lublina do Warszawy?

- Nie do końca to sobie wyobraziłam. Kiedy zaczęły się próby w Ateneum, jeździłam codziennie w obie strony, wtedy karmiłam jeszcze młodszego syna i zawsze na noc chciałam do niego wrócić. Każdego dnia spędzałam wiele godzin w samochodzie lub pociągu. Skończyło się tak, że po premierze opadłam z sił, byłam tak wyczerpana. Ja już wiem, że na dłuższą metę nie będę w stanie tak funkcjonować. Za chwilę znów wchodzę w próby w Warszawie. Szukamy więc rozwiązania, bo w Lublinie zostaniemy. Redbad jest tu dyrektorem teatru, podpisał kontrakt, który będzie jeszcze trwał. To jest dla niego bardzo ważne miejsce, nie przystanek.

Czy Redbad uczestniczył w pracy nad spektaklem "Kto ma Klucz."?

- Jest reżyserem końcowym. To jest w Polsce funkcja właściwie nieznana, natomiast często spotykana w Holandii. W przypadku, kiedy twórcy są zarówno aktorami, jak i reżyserami, to na ostatnim etapie przychodzi reżyser końcowy, który obejmuje całość. Redbad jest wybitnym artystą, wizjonerem, mam do niego ogromne zaufanie. Kiedy się spotkaliśmy, wydawało nam się, że od tej pory będziemy pracować tylko razem, bo się tak świetnie rozumiemy. To był ten pierwszy etap, kiedy chce się mieć partnera w jakimś sensie tylko dla siebie. Ale gdy na świecie pojawiły się dzieci, zrozumieliśmy, że wspólna praca oznaczałaby, że nie ma nas oboje w domu. Dlatego zaczęliśmy się dzielić projektami i świadomie układamy nasze zawodowe kalendarze. Teraz przed premierą ja pracuję więcej, a Redbad jest bardziej dostępny. Później on zajmie się intensywnie swoimi projektami, a ja będę więcej w domu z dziećmi. W dojrzałej relacji, jaką teraz budujemy, już nie musimy być ze sobą 24 godziny na dobę. Czasem jedno z nas musi wyjechać, trochę odetchnąć, złapać dystans, żeby wrócić z nową siłą.

Widzowie pamiętają cię z seriali "Na dobre i na złe" czy "Ranczo". Masz jakieś plany serialowe czy filmowe?

- Teraz najważniejszy jest spektakl "Kto ma Klucz.", z którym ruszamy w Polskę. Nie spodziewałam się tego, ale to jeden z kluczowych projektów artystycznych w moim życiu. Moje artystyczne dziecko. Z kolei w listopadzie rozpoczynam próby w moim ukochanym Teatrze Ateneum. A potem? Kto wie co będzie potem... Wszak jedyną stałą w życiu jest zmiana.

Rozmawiała Izabela Komendołowicz-Lemańska

Emilia Komarnicka- Klynstra: aktorka i wokalistka, absolwentka łódzkiej Filmówki. Popularność przyniosła jej rola w serialach oraz "Ranczo" oraz "Na dobre i na złe", w którym występuje do dziś. Od 2014 roku jest w zespole Teatru Ateneum w Warszawie. Jej mężem jest pochodzący z Holandii aktor Redbad Klynstra-Komarnicki, obecnie dyrektor Teatru im. Juliusza Osterwy w Lublinie. Para ma dwóch synów: 5-letniego Kosmę i 3-letniego Tymoteusza.

PAP life
Dowiedz się więcej na temat: Emilia Komarnicka-Klynstra
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy