BrzydUla
Ocena
serialu
9,7
Super
Ocen: 45654
Oceń
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10

Nasze serialowe "zakazane przyjemności"

Tak zwane "guilty pleasure" to cieszenie się, czerpanie przyjemności z robienia rzeczy, których w rzeczywistości się wstydzimy. Poczucie winy bierze się ze strachu, że ktoś może odkryć nasz zawstydzający gust. Termin ten nie narodził się w próżni. Choć mało kto z nas się przyznaje, wszyscy oglądaliśmy z poczuciem winy seriale, które w naszym poczuciu gustu i wszelakich kategorii estetyki nie są perełkami serialowej produkcji. Oto najbardziej "obciachowe" tytuły.

"BrzydUla": Współcześnie o Kopciuszku

Pierwszy polski odpowiednik światowej produkcji - kolumbijskiej telenoweli "Yo soy Betty, la fea!". Serial ten jest światowym formatem, zaadoptowanym w ponad dwudziestu krajach. Brzydulę pokochali między innymi Niemcy, Chińczycy, Rosjanie, a nawet Amerykanie.

Pokochaliśmy ją i my - Polacy. Produkcja TVN okazała się spektakularnym sukcesem. Jest kilka powodów tego triumfu. Po pierwsze, każdy z nas pamięta i lubi opowieść o Kopciuszku. Perypetię Uli Cieplak (Julia Kamińska) są współczesną wersją tej opowieści z dzieciństwa. Niedoceniana i wyszydzana dziewczyna zakochuje się w księciu - swoim przystojnym szefie. Zanim oboje staną na ślubnym kobiercu i nastąpi happy end, muszą przejść długą i wyboistą drogę do wspólnego szczęścia.

Ponadto bohaterowie "BrzydUli" to nie papierowe postaci. Nie są idealne czy krystaliczne - zdarzają się im upadki oraz chwile zwątpienia tak, jak i w prawdziwym życiu. Śledząc ich losy, towarzyszymy im w swego rodzaju ewolucji. Z czasem darzymy sympatią nawet czarne charaktery, które są barwne i zabawne. Jest nią głupiutka sekretarka - Violletta Kubasińska (Małgorzata Socha), która już przeszła do historii za sprawą swych niechlubnie przekręcanych powiedzonek oraz projektant Pshemko (fantastyczny Jacek Braciak) - uosobienie ekscentryzmu i oryginalnego spojrzenia na świat.

Strzałem w dziesiątkę była także pora emisji. Godzina 17.55 to czas, kiedy większość z nas jest już w domu. Zmęczeni po pracy - spożywający obiad lub właśnie go przygotowujący - nie mamy siły na nonkonformizm i udawanie, że nie chcemy być w grupie "statystycznych Polaków". Tylko tyle, żeby nikt inny nas nie przyłapał.

Podobne: "Prosto w serce", "Majka".

"Klan": Bo życie jest nowelą"

Zanim pojawiła się "BrzydUla" był "Klan" - nasze dobro narodowe. Ile milionów Polaków śledziło losy rodu Lubiczów! Z pokolenia na pokolenie fani tej telenoweli uczyli się jak warto, a jak nie postępować w życiu. Bowiem "Klan" przedstawia typowe społeczne problemy i daje widzom pouczające przykłady.

"Klan" to najdłuższa telenowela. Jest z nami od 1997 roku. I choć jest już "staruszkiem" na innych tle produkcji z XXI wieku, to na jego fabularnej piersi wychował się niejeden współczesny "młody wilczek". Obecne pokolenie 25-latków pamięta Kaję Paschalską, kiedy miała jeszcze mleko pod nosem. Bo ona, tak jak i my, dorastała wraz z serialem. Była wszak zwariowaną Olką Lubicz. Idolką naszej młodości, której egzaminy w szkole czy miłosne zawody śledziło się z wypiekami na twarzy.

Podobnie było w 2004 roku z odejściem z obsady Jana Wieczorkowskiego. Choć od kilku dobrych lat serialowego Michała Chojnickiego gra Daniel Zawadzki, to jego poprzednik po dziś dzień boryka się z famą "Klanu". To ten serial dał my dobry start w zawodzie, ale jednak naznaczył piętnem aktora serialowego. Obecnie Wieczorkowskiego możemy oglądać w "Czasie honoru".

Może teraz, w dobie licznych miałkich produkcji, "Klan" ogląda jedynie wierna publika, a młodzież wyśmiewa drewniane dialogi czy sztuczność sytuacji, niemniej hasło: "Dzieci! Myjcie rączki" czy postać "Rysia z Klanu" mają swe zaszczytne miejsce w rodzimej popkulturze i lądują na licznych mem'ach czy są bohaterami virali. Natomiast motyw muzyczny z czołówki "Klanu" - piosenka Ryszarda Rynkowskiego "Życie jest nowelą" - zawsze przywoływać będzie dziwne emocje. Gdyż z jednej strony "Klan" to obciach, ale jednak każdy na swój sposób go uwielbia, gdyż był częścią naszego dzieciństwa.

Podobne: "Złotopolscy", "M jak miłość".

"Świat według Bundych": Głupi, a śmieszny

W przeciwieństwie do klanu Lubiczów, rodzina Bundych nie świeci przykładem, wręcz przeciwnie. W rankingu na "najbardziej dysfunkcyjną rodzinkę" ta znalazła by się z pewnością w pierwszej trójce. Na pozór familia nie wyróżnia się niczym szczególnym od modelowej rodziny z lat 50. - mąż zarabia, żona siedzi w domu, mają dwójkę dzieci - chłopca i dziewczynkę. Ale już po pierwszym odcinku dociera do nas, że wyrażenie "ognisko domowe" jest obce tej rodzinie.

"Głowa rodziny" to Al Bundy (świetny Ed O'Neil, obecnie możemy go oglądać w bardzo śmiesznej komedii "Modern Family"). Pracuje ciężko w sklepie obuwniczym, co całym dniu harówki marzy mu się relaks przy ciepłym obiadku i zimnym piwku przy telewizorze. Jednak w domu czeka go zawsze gehenna: nieustanne kłótnie pociech i gderliwa żona, która nie ma pojęcia, co to piekarnik. I choć to nie ona "zdobywa pożywnie", to właśnie Peggy jest na szczycie rodzinnej hierarchii.

Tę żonę marnotrawną żonę pamięta chyba każdy: natapirowany kok, papieros w ustach i niewyparzony język, w szczególności wobec męża. Peggy nie lubi się przemęczać - dlatego nie dba o dom, o dzieci ani o małżonka. Jej zależy bardziej na słodyczach i oglądaniu telewizji niż na wychowywaniu swoich pociech.

Do tej galerii osobliwości warto zaliczyć dzieci państwa Bundych: Kelly - głupiutka blondynkę oraz Bud - jego imię pochodzi od... piwa Budweiser. Jedyną inteligentną jednostką w tym towarzystwie jest... pies Buck.

Poziom humoru w tym komediowym serialu był na poziomie rynsztoku, slapstickowe żarty często oscylowały wokół mało wysmakowanych tematów. Bohaterowie byli niezbyt rozgarnięci i "bez właściwości". Akcja praktycznie nie istniała, a fabuła nie zmieniła się wcale na przestrzeni jedenastu sezonów. Przesłanie serialu było żadne! Poza jednym: śmiejąc się z nas, śmiejesz się z siebie. Gogolowska terapia była sednem tego serialu - podglądanie ułomnej rodziny, pomagała nam samym zdystansować się od własnych słabości.

Podobne: "Świat według Kiepskich".

"Moda na sukces": Najdłuższy tasiemiec świata

Burzliwa historia rodziny Forresterów udowadnia nam, że w życiu każdy ma "pod górkę", nawet bogacze. Osią fabuły jest rodzina i firma Stephanie Douglas i Erica Forrestera. Państwo Forrester mają czwórkę niesfornych dzieci, które nawet w wieku dojrzałym nieustannie pakują się w problemy, przeważnie miłosne. Dodajmy do tego intrygi, romanse, zdrady i nieplanowane ciąże, kazirodcze związki. A otrzymamy ogólny rys akcji serialu.

Świat przedstawiony jest na tyle absurdalny, że aż nierzeczywisty. Choć nikt nie przyznaje się do choćby "rzucenia okiem" na jeden z odcinków, każdy na podstawie "czegoś" ma swoje zdanie na jego temat. Aktorzy są sztuczni, dialogi drewniane, wydarzenia mało realistyczne, muzyka pompatyczna i aż zanadto sugerująca widzom emocjonalny odbiór danej sceny. Właściwie wszystko w serialu jest w złym guście, łącznie z garderobą i fryzurami bohaterów, którzy nie grzeszą też literackim językiem (np. "Jesteś tą samą ladacznicą, która wiele lat temu omotała mojego syna! Jesteś tu tak mile widziana jak dziwka w klasztorze!"). Co z tego, skoro "Moda na sukces" jest najpopularniejszą amerykańską operą mydlaną na świecie, oglądaną przez około 26,2 miliony widzów w 140 krajach i trafiła do Księgi Guinessa.

Oglądając "Modę na sukces", mamy poczucie, że lepiej jest być ubogim w monety, ale bogatym w szczęście. A po obejrzeniu choć jednego odcinka, odnosimy wrażenie, że jednak nasze życie nie jest takie złe! Inni mają gorzej, na przykład Forresterowie właśnie. Oto wypowiedź jednej użytkowniczki z serialowego forum:

"Moda jest super. Najbardziej mi będzie brakować Stefani (podobno ma umrzeć) z jej zgarbioną sylwetką, znaczy że tak brzydcy aktorzy też mają pracę. I BRAWO ZA TAK NIE SKOMPLIKOWANY SERIAL".

Podobne: "Dynastia".

Termin "guilty pleasure" jest bardzo obszerny, może dotyczyć także filmów, gier, mody, a nawet... jedzenia. Co więcej, nie ma konkretnej listy "zakazanych przyjemności telewizyjnych", gdyż każdy ma własne. To przecież nasz gust. Przyjemność (pleasure) obcowania z kiczem, usprawiedliwia poniekąd nasze poczucie winy (guilty). Każdy z nas może sobie tłumaczyć: "Owszem oglądam takie rzeczy i sprawia mi to przyjemność, ale... trochę się tego wstydzę, bo wiem, że... są to głupoty". I wszystko gra! Prawda?

Zagłosujcie w ankiecie:

swiatseriali.pl
Dowiedz się więcej na temat: BrzydUla
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy