Wywiad: Widzi świat z góry
Przy spotkaniu Dobromir Dymecki ujmuje otwartością, szczerością i poczuciem humoru. Śmieje się, że mając prawie dwa metry wzrostu, może oglądać wszystkich z góry.
Przemek, Pana bohater z "Barw szczęścia" zadomowił się już w Zakrzewiu na dobre?
- No tak, osiedlił się tu, znalazł pracę w miejscowej szkole jako nauczyciel geografii. Jego lekcje prowadzone są w sposób nowatorski i niekonwencjonalny - jako zapalony cyklista organizuje wycieczki rowerowe, razem z młodzieżą zwiedza okolice, pokazuje uczniom, jak poznawać świat inaczej, niż tylko z kart podręczników, książek podróżniczych, uaktywnia w nich potrzebę odkrywania nowych szlaków myślowych.
Dyrekcja szkoły popiera te inicjatywy pomysłowego geografa?
- Jak najbardziej! Pani Anna Marczak (Dorota Kolak), dyrektorka gimnazjum, jest osobą otwartą i postępową, toteż sprzyja młodemu nauczycielowi. Zresztą to jej właśnie Przemek zawdzięcza swoją posadę. Od początku dostrzegła w nim dobry materiał na pedagoga i na... zięcia. Przecież, jak wiemy, to za sprawą jej córki, Malwiny (Joanna Gleń), trafił do Zakrzewia.
Jak Panu się pracuje z serialową Malwiną?
- Wspaniale! Poznaliśmy się już na castingu i od pierwszej chwili wiadomo było, że potrafimy się dobrze porozumieć. Nawet bez słów.
Dzieli Was kilkadziesiąt centymetrów wzrostu, ma Pan blisko dwa metry!
- Jestem do tego przyzwyczajony, że widzę wszystkich z góry (śmiech). Z Asią i tak nie ma problemu, gorzej, jak trafi się niższa aktorka, wtedy muszę grać na ugiętych kolanach! Już w szkole filmowej mówili mi, że będę zmorą operatorów, ale jakoś mi to specjalnie nie przeszkadza. Przynajmniej się wyróżniam (śmiech)!
Wyróżnia się Pan też blond fryzurą. To naturalny kolor?
- Pewnie, że tak. Można powiedzieć, że zostałem obdarowany typowo nordyckimi genami (śmiech).
I nietypowym imieniem. Rodzice cenią sobie oryginalność czy to jakaś tradycja rodzinna?
- Ani jedno, ani drugie. Miałem być ponoć Mateuszem, ale mój brat, Łukasz, starszy ode mnie o pięć lat, zafascynowany wówczas swą ulubioną bajką, zmusił rodziców do nazwania mnie imieniem jej bohatera i tak oto zostałem Dobromirem. Swoją drogą, zabawne, jak różnie ludzie zdrabniają to imię - a to mówią Dobi, Dobek, Dobruś, czy Dobrut, zdarza się też, że... Doberman (śmiech)! Tylko rodzice, niezmiennie, zwracają się do mnie normalnie, po prostu Dobromir. To dobre imię.
Rozmawiała: Jolanta Majewska.