"The Good Fight": Christine Baranski i walka w "słusznej sprawie"
Po siedmiu latach Diane Lockhart (Christine Baranski) oraz grupa prawników z Chicago nadal stoi na straży prawa i toczy walkę w „słusznej sprawie” w spin offie „Żony idealnej”.
Wraz z zakończeniem oryginalnej serii oraz informacji o negocjacjach w sprawie ósmej transzy wielu fanów spekulowało na temat realizacji kontynuacji serii w innej formie.
Ich "gdybanie" okazało się słuszne. Stacja CBS zdecydowała o nakręceniu dziesięciu odcinków "The Good Fight", którego główną bohaterką została Diane Lockhart.
Po kilku zmianach (z początku pieczę nad serialem miał dzierżyć Phil Alden Robinson, ponieważ Robert i Michelle King pracowali nad serią "BrainDead", jednak po skasowaniu nowej produkcji po pierwszym sezonie powrócili do prac nad spin offem) w lutym zadebiutował "The Good Fight", okazując się godnym następcą swojego poprzednika.
Ale od początku.... Dwanaście miesięcy po wydarzeniach z finałowego odcinka "Żony idealnej" Diane Lockhart postanawia odejść na zasłużoną emeryturę i kupić posiadłość we Włoszech. Co prawda jej małżeństwo z Kurtem (Gary Cole) wisi na włosku, ale prawniczka jest szczęśliwa.
W tym samym czasie Maia Rindell (Rose Leslie), córka chrzestna Diane, zdała egzaminy prawnicze i stawia pierwsze kroki w zawodzie. Wszystko zmienia się w momencie, kiedy okazuje się, że ojciec Mai zostaje aresztowany za defraudację pieniędzy funduszu inwestycyjnego, którego był szefem.
W jednej chwili Maia staje się jedną z najbardziej znienawidzonych osób w Ameryce (i Alicią Florrick tej serii), a Lockhart traci oszczędności życia. Ratunek przychodzi z nieoczekiwanej strony...
Zdecydowaną zaletą nowej serii jest spójna fabuła oraz mniejsza ilość poruszanych wątków. Zamówienie dziesięciu odcinków wydaje się dobrą decyzją, choć osobiście uważam, że trzy epizody więcej wcale by nie zaszkodziły ani nie wpłynęły negatywnie na tempo i ciągłość sezonu.
Przeprowadzka spin offu ze stacji ogólnodostępnej na serwis streamingowy CBS (CBS All Access) dało Robertowi i Michelle więcej możliwości oraz wolności.
Twórcy nadal podejmują ważkie tematy społeczne jak i polityczne, ale nie muszą przestrzegać już takich obostrzeń jak poprzednio. Teraz Diane może siarczyście zakląć, a cenzorzy stacji nie czepiają się scen seksu, relacji Maii i Amy (Helen Yorke) czy krytyki Trumpa (scenarzyści nie szczędzą ostrych słów ani prezydentowi USA, ani partii rządzącej).
W nowych odcinkach jest więcej satyry. Specyficzny i oryginalny humor Kingów, jest stonowany, nieprzesadzony. Nie ma miejsca na zbytnią abstrakcję, zabawne cechy postaci nie są podkręcone na maksa (czasami zdarzało się im odlecieć, a jak już odlatywali to hen daleko).
Stylistyka "The Good Fight", reżyseria, muzyka (utwory Davida Buckleya) , kostiumy, cała realizacja przypomina pierwsze 5. sezonów "Żony idealnej", a sprawy poruszane na sali sądowej nadal są oryginalne i intrygujące.
Jak do tej pory w serialu znalazło się sporo odniesień do oryginału. W "The Good Fight" pojawiają się starzy znajomi: Elsbeth Tascioni (Carrie Preston), Mike Kresteva (Matthew Perry), Charles Abernathy (Denis O’Hare). W stałej obsadzie znalazła się Sarah Steele (aktorka wciela się w rolę Marissy Gold) oraz Cush Jumbo (Lucca Quinn).
Podróż Alicii Florrick (Julianna Margulies) skończyła się dość tragicznie - tym razem wydźwięk serii jest bardzie optymistyczny, mniej cyniczny i złowieszczy. Brak Alicii oznacza też brak wątku o kampanii politycznej oraz postaci podobnej do Petera Florricka.
Jak na razie w serialu nie ma również trójkąta miłosnego. Ten wątek (Alicia/Peter/Will) był zmorą kilku serii i nawet Julianna miała w końcu dość, utrzymując, że bohaterka powinna być singielką. W przypadku "The Good Fight" wątki romantyczne pomiędzy Diane i Kurtem, Luccą i Colinem (Justin Bartha), Maią oraz Amy są bardzo dobrze rozpisane i komponują się z innymi wątkami.
Wisienką na torcie pozostaje aktorstwo. Jak do tej pory aktorzy, tak jak w oryginale, wykonują swoją pracę wzorowo i wysoko zawieszają poprzeczkę. "The Good Fight" różni się od swojego poprzednika, jednak te różnice wychodzą serialowi na dobre. Rzadko kiedy można powiedzieć, że kontynuacja jest równie dobra, czy nawet lepsza od oryginału. W tym przypadku bez problemu można pokusić się o pierwsze stwierdzenie (choć muszę przyznać, że brakuje mi Alicii).